sobota, 28 stycznia 2017

Padoin na miarę naszych możliwości

Gdyby kadry wielkich drużyn składały się jedynie z wartościowych i klasowych graczy świat rzeczywisty niebezpiecznie zbliżyłby się do wirtualnej fikcji gier komputerowych. Niezależenie czy kibicujesz Milanowi, Chelsea, Eibar czy Świtowi Krzeszowice w Twojej drużynie znajdzie się człowiek od czapy. Powód licznych wulgaryzmów, powątpiewania w zdrowe zmysły trenera bądź kreowania teorii spiskowych o pochodnej tematyce a`la „Trudne sprawy”. Niejeden Padoin ujmując kolokwialnie „wku..ł” nawet najbardziej wytonowanego kibica. Taki prywatny Chandler Bing którego w sobotnie popołudnie lepiej zaprosić na piwo, oglądanie n-ty raz sezonu ulubionego serialu aby tylko nie zaciągnął ręcznego hamulca drużyny. Czyny w imię dobra ogółu świadczą o szlachetności jednak nie tym razem. Wyzbywając się cząstki hejtera który siedzi w każdym z Nas, taki prywatny „Padoin” sam w sobie jest piękną metaforą życia.

Pod etykietą- „Padoin” kryje się cały szereg niespełnionych wirtuozów zapisanych w annałach futbolu kursywą cynizmu. Momentami wręcz odseparowani od dokonań swych drużyn przez pryzmat pojedynczych wybryków. Dlaczego nazwisko wychowanka Atalanty stało się synonimem tego najbardziej nieporadnego i barwnego typa? Może przez specyficzny wyraz twarzy, wyrażający mniej więcej tyle co wypowiedzi Piotra Żyły dla dziennikarzy TVP. Może dlatego, że koszulka Juve była dla obecnego piłkarza Cagliari palcem Bożym którego nikt na jego miejscu by nie puścił. A może dlatego, że kojarzy się z miłymi dla bianconerich czasami. Sentyment jaki przychodzi do głowy łamie stereotyp słabego gracza jaki przypisywałem jeszcze rok temu Simone.

Pamięć lubi płatać figle. Po kilku latach nie pamiętamy równej formy solidnego rezerwowego, chwilowych zrywów jakiegoś Llorente lub równie stabilnego jak nudnego Giaccheriniego, choć i ten o „Padoinowość” w pamięci kibiców może być spokojny. Ten termin nigdy nie będzie żył w zgodzie z nijakością. Klasyczny „Padoin” dzięki pokracznemu wyglądowi, charyzmie Jasia Fasoli, mimice stworzonej do memów, talentowi do prokurowania kłopotliwych dla siebie (i nie tylko) sytuacji zapada w pamięci bardziej od typowego Pipity robiącego po prostu- to co do niego należy. Swoista „jakość” nabiera na znaczeniu z biegiem lat. Z sezonu na sezon gdy jednego Padoina zastępuje ten drugi. Z czasem, dany sezon oceniamy przez pryzmat takiego gościa który jakimś cudem otrzymywał kolejne szanse pomimo konkurencji i swoich braków.

Padoinowość sama w sobie nie jest niczym złym, o ile nie wykracza poza chwilową nonszalancję bądź moment rozkojarzenia. Gorzej gdy taki Padoin jest iloczynem jakości drużyny, a „Padonizm” czytaj dalej przeciętny styl przekracza granice tolerancji. Kibic Juve poznał smak Padoina jeszcze przed przybyciem Simone na J-Stadium. Ostatni etap tułaczki po powrocie z Serie B, eksperci od gubienia krycia na obronie, nienabite armaty w ataku i nomen omen Padoin w postaci trenera. Umówmy się, tamten sezon był eskalacją koślawości piłkarskiej zapoczątkowanej wraz z przybyciem Giovanni Cobolli Gigli`ego. Co za dużo to nie zdrowo, tak i Stara Dama padła ofiarą fenomenu który bawi jedynie odświętnie. Jednakże ten czyściec był potrzebny aby wybudzić się z marazmu wszechobecnej przeciętności i obudzić DNA juventi.

Wracając do osoby bohatera, jak mało kto potrafił zrozumieć swoją rolę w drużynie, nawet kosztem swoich osobistych aspiracji. Padoin na ławce, Padoin na bokach defensywy, Padoin w pomocy, na środku jako requsita, na skrzydle i znowu na ławce. Niemal każda pozycja naturalna, a w szczególności ta pierwsza wymieniona. Niedostatków w warsztacie piłkarskim od wyszkolenia technicznego po przygotowanie fizyczne możemy wymienić bezliku ale z pewnością braku zaangażowania i woli walki zarzucić nie można. Juventus był po prostu za wysoką półką dla Padoina. Nie pasujący do jednego obrazka z Gigi Buffonem i Paulo Dybalą jak mielonka na jednym talerzu z kawiorem. Jednak ktoś taki był potrzebny drużynie, być jeszcze bardziej niż Juve dla obecnego piłkarza Cagliari Calcio. Człowiek którego z łatwością można obarczyć winą, wyśmiać w momencie potknięcia lub zastąpić kimkolwiek w spekulacji transferowej. Swoisty bufor frustracji przysposobiony na kolejne ciosy gotów nastawić kolejny policzek.

Mimo wszystko nie zamieniłbym Simone na piłkarzy o klasie Axel Witsel lub Julian Draxler obarczonych doktryną grubego portfela i małej atencji. Jest w tym pewna pornografia, estetyczny sadomasochizm każący tolerować wszelki wybryki jakby był częścią życia, naturalnym elementem od którego nie można uciec.

Wczoraj Padoin, dziś Hernanes, jutro Luiz Gustavo. To proces który zawsze znajdzie nową ofiarę. Padoin Padoinowi nierówny, tak więc emocję jakie przypisujemy byłemu zawodnikowi Interu i Lazio mogą odbiegać od klasycznej definicji „Padoina”. Kiedy spadnie kamień z serca niechęć zamienia się w melancholię, bo łatwiej docenić coś czego się nie ma. Niemal każdy poprzednik wydaje się lepszą opcją, niemal każdy, kolejny zapchaj dziura jawi się jako największe przekleństwo. Z czasem Hernanes częściej będzie traktowany jako fanaberia Moratty, śmieszny gościu którego jedynym grzechem była chęć posiadania scudetto na koncie. To kluczowe clou jakie przypisuje kwintesencji zjawiska „Padoinowości” jawi się w ostatnim zdaniu poprzedniego akapitu. Zarówno w swoim życiu jak i w historii Juve każdy ma swojego prywatnego niefortunnego Padoina, nie ważne czy w postaci De Cigle, Zdeněka Grygera, Igora Tudora lub Mohameda Sissoko. Cząstka Simone tkwi w każdym.



Fino Alla Fine
Forza Juve

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz