Mam wrażenie, że
drogi Mario Mandžukića a Juventusu musiały wcześniej lub później
zetknąć się ze sobą. Zarówno Chorwacki napastnik jak i Włoski
gigant niemal od początku swej przygody ze światem piłki zmagali
się ze swoistą bezdennością. Po kolejnych tułaczkach po Europie,
z najdłuższym, zaledwie 3 letnim pobycie w jednym klubie, emigrant
niegdyś z przymusu, czasami z wyboru trafia do klubu który z
poczuciem poszukiwania swego miejsca walczył niemal przez całe
istnienie. Już wkrótce Mandžukić osiągnie barierę drugiego
sezonu, co u Chorwata oznacza czas na zwolnienie miejsca dla kogoś
nowego i kolejną podróż w poszukiwaniu swojego miejsca. Pierwszy
w obronie, walczący do upadłego i nawrócony na strzelanie goli,
jesień na J-Stadium można zilustrować kadrem z filmu „Życzenie
śmierci”, podrażniony i gotowy na wojnę, niepozostawiający
rywalom złudzeń. Aż żal będzie żegnać buntownika z wyboru
który nie zna słowa „przebacz”.
Gdyby
w piłce nożnej przyznawano nagrodę- MVP (Most Valuable
Player) mógłby wreszcie czuć się doceniony. Nie dający się
zaszufladkować w wąską ramę definicji napastnika, co tydzień
przeżywa żywot Evan Evans z kultowego Człowieka Orkiestry. „Dobry
napastnik to taki który strzela bramki”- prawda ludowa niby
oczywista jak złote myśli Kazimierza Górskiego ale przypadek
Mandžukića potrzebuje głębszego spojrzenia.
Udane występy na Euro
2012 wywindowały Chorwackiego snajpera do rangi piłkarza czołowego
klubu w Europie. Zarówno w Monachium jak i w Madrycie witany ze
sporymi oczekiwaniami, w obu przypadkach żegnany by zrobić miejsce
temu „lepszemu” czytaj bardziej bramkostrzelnemu następcy,
kolejno Lewandowskiemu i Jacksonowi Martinezowi. Sceptycy twierdzili,
że do Turynu trafił zgodnie z tradycją- „Mandžukić przechodzi
do przegranego finalisty Ligi Mistrzów”. Niektórzy oczekiwali,
że wskoczy w buty Carlosa Teveza, inni widzieli nowego Alen Bokšića.
Zarówno pierwsi i drudzy mocno pomylili się w swych ocenach.
Chorwat nigdy nie był materiałem na super strzelca. Z rekordem
bramkowym w top ligach na poziomie 18 bramek na sezon nikogo na
kolana nie powala. Przy świetnych warunkach fizycznych, znakomitej
grze głową i nieźle ułożoną prawa nogą można było większy
worek bramek przyciągnąć do Turynu. Trudno jednak oczekiwać
wszechobecności od urodzonego w Slavonskim Brodzie napastnika.
Pierwszy obrońca, nieskąpiący sił do walki w destrukcji.
Klasyczny przykład, gdy największa zaleta staje się wadą.
Po spotkaniu z AS Romą
zastanawiałem się jaki pseudonim od Giovanniego Agnellieliniego
otrzymałby Mario. Boiskowa niepoprawność daleka od natury
bianconeri sygnowanej przez legendarnego La BellaFigura.
Drań o ludzkiej twarzy, momentami bardziej przypominający ulicznego
zadymiarza niż piłkarza wielkiego klubu. Być może football w
odmianie amerykańskiej byłby spełnieniem talentów Chorwata, jako
Guard walczący
bez pardonu o każdy jard, za pięć dwunasta zdobywający kluczowe
przyłożenie. Cichy bohater mający z upragnionym momentem chwały,
gdy w Londynie z zimną krwią poprowadził Bayern do triumfu.
W
realnym świecie, biały Richard Sherman po miesiącach aklimatyzacji
dostosował się do wymogów calcio. Cwaniactwo i boiskowa
bezczelność, okraszone łobuzerską pewnością i większą
swobodą. Takiego Mandžukića
kibice Juve chcieli oglądać od pierwsze dnia na J-Stadium. Pełnia
talentu rozbłysła, choć głosów niezadowolenia ze stylu gry
Chorwata nadal nie brakuje. (Niezwykły) przypadek Mario Mandžukića
opiera się na casusie Dr. Who. Jak bohater brytyjskiego serialu
pojawia się gdy potrzebna jest ingerencja z zewnątrz. Gdzie
asekuracja bloku obrony nie może tam byłego napastnika Atletico do
boju pośle. Niemal skazany na rolę „tego trzeciego” lub
człowieka od zadań specjalnych notuje lepszą pierwszą połowę
sezonu jako rezerwowy. W prawdzie nie byłoby wielkiego Chorwata
gdyby nie absencja Dybali i tryb oszczędnościowy dla duetu HD ale
różnice widoczne są gołym okiem. Odnajdujący się zarówno w
akompaniamencie Pipity jak i drugiego Argentyńczyka, obok Daniele
Ruganiego jest największym wygranym jesiennej kampanii. Chwilami
irytujący, wręcz nieobecny by w następnym spotkaniu zaskarbić
sobie uznanie najbardziej zatwardziałych tifosich,
pełnia sprzeczności. To wszystko co sprawia o wyjątkowości
Mario.
Pozbywanie się napastnika, a zarazem lepszego obrońcy od
uchodzących za czołowych defensorów Serie A nikomu w Turynie
chwały nie przyniesie. Jasne, że wkład Chorwata w wyniki Juventusu
nie jest na tyle poważny by jego brak miał poważne konsekwencje.
Chęć do częstszej gry samego zawodnika i priorytety transferowe
Juve jak Alexis Sanches lub Marco Verratti będą orędować
transferowi ale serca do gry i charakter który nie raz obudził
zaspane szeregi Starej Damy z łatwością Marotta nie zastąpi. O
ile zimowy transfer jest mało realny to letnie mercato będzie
ostatnim akcentem Chorwata w Juve i chyba mało kto wątpi w taki
scenariusz. Kolejna powtórka z rozrywki bądź naturalna
konieczność. Dla Mario po prostu, czas na kolejną misję.
Fino Alla Fine
Forza Juve
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz