niedziela, 8 stycznia 2017

Krótka historia pewnego buntownika.... czyli Mario Mandžukić i jego Turyński exodus

Mam wrażenie, że drogi Mario Mandžukića a Juventusu musiały wcześniej lub później zetknąć się ze sobą. Zarówno Chorwacki napastnik jak i Włoski gigant niemal od początku swej przygody ze światem piłki zmagali się ze swoistą bezdennością. Po kolejnych tułaczkach po Europie, z najdłuższym, zaledwie 3 letnim pobycie w jednym klubie, emigrant niegdyś z przymusu, czasami z wyboru trafia do klubu który z poczuciem poszukiwania swego miejsca walczył niemal przez całe istnienie. Już wkrótce Mandžukić osiągnie barierę drugiego sezonu, co u Chorwata oznacza czas na zwolnienie miejsca dla kogoś nowego i kolejną podróż w poszukiwaniu swojego miejsca. Pierwszy w obronie, walczący do upadłego i nawrócony na strzelanie goli, jesień na J-Stadium można zilustrować kadrem z filmu „Życzenie śmierci”, podrażniony i gotowy na wojnę, niepozostawiający rywalom złudzeń. Aż żal będzie żegnać buntownika z wyboru który nie zna słowa „przebacz”.

Gdyby w piłce nożnej przyznawano nagrodę- MVP (Most Valuable Player) mógłby wreszcie czuć się doceniony. Nie dający się zaszufladkować w wąską ramę definicji napastnika, co tydzień przeżywa żywot Evan Evans z kultowego Człowieka Orkiestry. „Dobry napastnik to taki który strzela bramki”- prawda ludowa niby oczywista jak złote myśli Kazimierza Górskiego ale przypadek Mandžukića potrzebuje głębszego spojrzenia.

Udane występy na Euro 2012 wywindowały Chorwackiego snajpera do rangi piłkarza czołowego klubu w Europie. Zarówno w Monachium jak i w Madrycie witany ze sporymi oczekiwaniami, w obu przypadkach żegnany by zrobić miejsce temu „lepszemu” czytaj bardziej bramkostrzelnemu następcy, kolejno Lewandowskiemu i Jacksonowi Martinezowi. Sceptycy twierdzili, że do Turynu trafił zgodnie z tradycją- „Mandžukić przechodzi do przegranego finalisty Ligi Mistrzów”. Niektórzy oczekiwali, że wskoczy w buty Carlosa Teveza, inni widzieli nowego Alen Bokšića. Zarówno pierwsi i drudzy mocno pomylili się w swych ocenach. Chorwat nigdy nie był materiałem na super strzelca. Z rekordem bramkowym w top ligach na poziomie 18 bramek na sezon nikogo na kolana nie powala. Przy świetnych warunkach fizycznych, znakomitej grze głową i nieźle ułożoną prawa nogą można było większy worek bramek przyciągnąć do Turynu. Trudno jednak oczekiwać wszechobecności od urodzonego w Slavonskim Brodzie napastnika. Pierwszy obrońca, nieskąpiący sił do walki w destrukcji. Klasyczny przykład, gdy największa zaleta staje się wadą.

Po spotkaniu z AS Romą zastanawiałem się jaki pseudonim od Giovanniego Agnellieliniego otrzymałby Mario. Boiskowa niepoprawność daleka od natury bianconeri sygnowanej przez legendarnego La BellaFigura. Drań o ludzkiej twarzy, momentami bardziej przypominający ulicznego zadymiarza niż piłkarza wielkiego klubu. Być może football w odmianie amerykańskiej byłby spełnieniem talentów Chorwata, jako Guard walczący bez pardonu o każdy jard, za pięć dwunasta zdobywający kluczowe przyłożenie. Cichy bohater mający z upragnionym momentem chwały, gdy w Londynie z zimną krwią poprowadził Bayern do triumfu.

W realnym świecie, biały Richard Sherman po miesiącach aklimatyzacji dostosował się do wymogów calcio. Cwaniactwo i boiskowa bezczelność, okraszone łobuzerską pewnością i większą swobodą. Takiego Mandžukića kibice Juve chcieli oglądać od pierwsze dnia na J-Stadium. Pełnia talentu rozbłysła, choć głosów niezadowolenia ze stylu gry Chorwata nadal nie brakuje. (Niezwykły) przypadek Mario Mandžukića opiera się na casusie Dr. Who. Jak bohater brytyjskiego serialu pojawia się gdy potrzebna jest ingerencja z zewnątrz. Gdzie asekuracja bloku obrony nie może tam byłego napastnika Atletico do boju pośle. Niemal skazany na rolę „tego trzeciego” lub człowieka od zadań specjalnych notuje lepszą pierwszą połowę sezonu jako rezerwowy. W prawdzie nie byłoby wielkiego Chorwata gdyby nie absencja Dybali i tryb oszczędnościowy dla duetu HD ale różnice widoczne są gołym okiem. Odnajdujący się zarówno w akompaniamencie Pipity jak i drugiego Argentyńczyka, obok Daniele Ruganiego jest największym wygranym jesiennej kampanii. Chwilami irytujący, wręcz nieobecny by w następnym spotkaniu zaskarbić sobie uznanie najbardziej zatwardziałych tifosich, pełnia sprzeczności. To wszystko co sprawia o wyjątkowości Mario.

Pozbywanie się napastnika, a zarazem lepszego obrońcy od uchodzących za czołowych defensorów Serie A nikomu w Turynie chwały nie przyniesie. Jasne, że wkład Chorwata w wyniki Juventusu nie jest na tyle poważny by jego brak miał poważne konsekwencje. Chęć do częstszej gry samego zawodnika i priorytety transferowe Juve jak Alexis Sanches lub Marco Verratti będą orędować transferowi ale serca do gry i charakter który nie raz obudził zaspane szeregi Starej Damy z łatwością Marotta nie zastąpi. O ile zimowy transfer jest mało realny to letnie mercato będzie ostatnim akcentem Chorwata w Juve i chyba mało kto wątpi w taki scenariusz. Kolejna powtórka z rozrywki bądź naturalna konieczność. Dla Mario po prostu, czas na kolejną misję.


Fino Alla Fine
Forza Juve




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz