środa, 7 czerwca 2017

I żyli (długo? i ) szczęśliwie...


Witany był chłodno, jakby odbieram komuś należyte miejsce lub nie posiadał argumentów, by obronić stanowiska. Bo z Milanu, bo wyleciał jak z procy,  bo nie nazywa się Antonio Conte i dla środowiska Juventinich obcy jak pasażer Nostromo. Miał być strażakiem Samem, broń Boże psują, a prostownikiem dużej skuteczności, zrzuconym jak Rambo w środek sytuacji kryzysowej, do pozamiatania i posprzątania pasował jak ulał. Niechciany jak nakład ostatniego albumu R.Kelly, jednak jak mus to mus. Rozstania niemal zawsze są bolesne, ale, że tego Antka tak puścili? Z miejsca wypaliły media- trener rozmawiał z władzami, żegna się- kwestie organizacyjne były kluczowe. Ten to złamał serce, miał być lokalnym SIR Alexem Fergusonem, wypisz, wymaluj Personal Jesus, a tu Don`t look back angry Oasis zawodzi grajek na rogu Piazza San Carlo . Mało kto widział w jasnych barwach związek Państwa Allegri i Starej Damy, obędzie się bez potomstwa i rozpadem pożycia bez orzeczenia o winie. Jak uczą latynoskie telenowele, nawet mezalians ma prawo bytu, to i zamiast powrotu na rynek singli, w lipcu skórzaną rocznicę okrasi kolejny prezent lojalnościowy w postaci jakiegoś Balde Kiety lub innego Douglasa. Zwał jak zwał, ten związek przeszedł swoje i miewał trudne chwile, ale lepszej partii dla obu stron trudno dostrzec.

Każdy kto tu wpada może poczuć się jak na zapleczu redakcji Tuttosport. Kościół Juve pod wezwaniem Allegriego, sympatia ponad normę, szacunek proporcjonalny do pozycji w świecie calcio. Kult jaśnie wielmożnie panującego nam trenera rodził się w bólach. Świętość wodzi po ciemnych zakamarkach, wystawia na próby i depcze racjonalizm faktów. Od gościa, który początek swojej przygody zainaugurował cudzym ustawieniem nie spodziewałem się czegokolwiek więcej jak obrony stanu zastanego. Włoska robota A.D. 2014 była o kilka obrotów wolniejsza, duet Rzymsko-Neapolitański krokiem chwiejnym , mocny był jedynie w medialnych ustawkach, Starą Damę nudziła zabawa w ciasnej piaskownicy. Liga to za mało, ale na europejski tour, to możemy się wybrać jedynie na wycieczkę. Conte chciał pakietu all inclusive, Allegri zadowolił sie paluszkami z colą, pierwszy bronił kontynentalnej posuchy pustym magazynkiem, drugi nie ukrywał, że trzeba lubić to co się ma, a na lepszy surowiec trzeba sobie zapracować.

Od porównań dokonań nie uciekniemy. Obaj spędzili na J-Stadium równo po 3 sezony, obaj ze skutecznością 100% kończyli walkę o Scudetto. Ten z Lecce, w historii Juve ma już swój monument, w dodatku swój człowiek, postawił kamień milowy pod nowe Juve, zastał drewniane, pozostawił ze średnim przebiegiem i niezłą karoserią. Przeciętny bilans w pucharach, ale zgodny z tym co fabryka dała i stagnacja zatwardziałej myśli trenerskiej. Po stronie minusów widnieją również liczne fochy i inne doznania, tak zwanej specyfiki pracy z byłym graczem Starej Damy. Niegdyś najemnik, dziś niepodlegający dyskusji spec od wykorzystywania do maksimum tego co Bozia dała, do standardowych wymagań dorzucił coroczne Coppa Italia i dwa finały Ligi Mistrzów. Nie tak charyzmatyczny, lecz równie barwny, mniej lubiany przez piłkarzy, za to u włodarzy człowiek do dogadania się. Jednego szaleńca zastąpił drugi, dużo groźniejszy bo schowany pod płaszczem uczelnianego nerda, zwykłego WFisty, faceta przyziemnego i pasującego do uporządkowanego Turynu.

Portret osobliwości wbrew pozorom podkreśla podobieństwo, gdy Conte jest jak Pitbull, dla właściciela groźniejszy, niż dla obcego bo pozornie udobruchany, da się pogłaskać i zagryzie każdego intruza, Max przypomina socjopatyczną odmianę włóczykija z krainy deszczowców. Niewielka iskra odpala pocisk atomowy, od Bonucci gate, do specyficznych relacji z Dybalą. Jak się kłócić to po włosku, z pasją, wigorem i domniemanym balastem ostateczności. Powiedzieć, że Allegri jest osobą chwieją to jak nic nie powiedzieć. Ma swoje zdanie, niepodważalne, wierzy głównie w siebie i potrafi rozgrywać sezon na kilku płaszczyznach. To wreszcie osoba, która minimalizmem zamąci każdy umysł, by zrealizować swoje. Do jednego worka z Conte trafia nie tyle przez wspólny mianownik Juve, a doktrynalne podejście do obowiązków. Obaj wielbią kult ciężkiej pracy, bycie częścią temu, gdzie nadgwiazdy lądują na oucie, a także realizacje taktycznej misji i świadomość, że tylko zwycięstwo pozwoli zasnąć. Dróg do osiągnięcia celu jest w brud, obecny coach Chelsea kroczył swoimi ścieżkami, wydeptanymi jak po pielgrzymce do Częstochowy, unikając przydrożnych zakątków i alternatywnych skrótów. Początkowo jego następca ruszył tą samą trasą, czasu na szukanie innych opcji nie było, a w pole wybrać to się może jakiś De Boer. Zanim do słownika rodzonego Livorczyka trafiły terminy "rotacja", "rozbicie BBC" lub "nowe ustawienie", Juve było zawieszone w czasie. Prawdziwy Allegri wyskoczył, gdy stołek parzył, a okręt szedł na dno, gdy wyjście ze strefy komfortu oznaczało trenerski doktorat i wreszcie pracę na własne nazwisko.

Mam wrażenie, że środowisko Bianconerich podzieliło się na dwa obozy- wspierającego obecnego, bądź poprzedniego trenera 35-krotnego mistrza Włoch. Licytacja kto jest lepszym trenerem, kto miał trudniej i co by było, gdyby Conte doczekał lepszych czasów. Jakby to Allegri nie ugrał w pierwszym sezonie drugie tyle, tym samym składem. Bez tegorocznej Ligi Mistrzów nie byłoby tego tekstu, nowej umowy i sowitej pozycji w klubie- być może najsilniejszej w piłce klubowej. Krajowe podwórko przejechane od niechcenia, na drugim biegu, z urzędową rutyną, bez wskakiwania na najwyższe obroty, wszystko podporządkowane jednej karcie, bo Włochy to już za mało. Tym bardziej, że odcinanie kuponów powoli przechodzi bez echa, mało komu smakuje kolejne scudetto, gdy w poza Italią posucha trwa od dwóch dekad. Nastroje były wygórowane- co najmniej półfinał, a jak się da to najlepsza dwójka zbilansowałaby budżet i nieco uspokoiła oczekiwania. Nawałkowa tendencja- unikanie jasnej deklaracji, również nie pompowało balonika. Raz od czasu przewijający się temat ostatecznego triumfu szybko był potwierdzany, by wrócić do szarej codzienności. Allegri miał przejść poważną próbę, czy na elitę trenerską już gotowy, czy na transfer do Anglii wiedzy nie brakuje. Ten jednak, aż do finału pokonywał każdą przeszkodę z wrodzonym spokojem, w Cardiff mur sprowadził na ziemię, mówi się trudno i jedzie dalej. Gdyby na miejscu Allegriego był jego poprzednik mielibyśmy zmianę trenera, trzask strzelających drzwi i kilka ciekawych wywiadów. O taką stabilizację zabiegał Agnelli zatrudniając w 2011roku trenera z bladym CV, rok w rok dokonującego stałego progresu i mający jasny plan na przyszłość. O ile Conte był konkretny w swych oczekiwaniach, to brakowało mu cierpliwości, namiastki dojrzałej świadomość, lub determinacji, że jednak warto spróbować z tym co się ma. Efekt jest taki, ze to Allegri przebija poprzednika, subtelnie osiągnął lepszą pozycję zyskując większą władzę, wachlarz bezpieczeństwa i miejsce podporządkowane pod wyznaczony cel.

Nową umowę traktuje jako subtelny znak aprobaty. Takie formalne poklepanie po plecach i wypowiedzenie tego co się myśli, by wątrobie było lżej, a pokusy traciły na powabie. Obie strony spokojnie mogą skupić się na przygotowaniach do nowego sezonu, trener nie musi pilnie uczyć się angielskiego i specyfiki nowej ligi, a Marotta i pozostała część sfory z czystym sumieniem odpuszczają Spallettiego. I tak był ryzykowny, pomimo najsilniejszej pozycji w gronie potencjalnych następców. Podwyżka rzecz naturalna, gdy spełnia się kolejne celę i notuje wyniki ponad stan, tu dokumentacja pozycji wiedzie prym. Allegri pogonił Arsenal i prawdopodobnie Barcelonę, osiągnął co osiągnął, w rewanżu zarząd uziemia każdego zbuntowanego wyrobnika, robi transfery pod zachciewanki, być może odstrzela Bonucciego. Cena stabilizacji, lub zatrzymania czołowego trenera świata. Okazało się, że można bez podstawienia pod ścianą dojść do konsensusu i równowagi pomiędzy dwoma despotycznymi tworami. Ale, że tak ma to wyglądać?
Kontrakty w świecie sportu są jak bliska krewna paktów o nieagresji, terminowość jest drugorzędna. Liczy się to co jest teraz, dopóki obu członkom wspólnoty interesów jest na rękę wspólna podróż,  zapiski w umowie są aktualne. Intencjonalność Starej Damy zdążyła już raz uratować głowę Allegriego, zbierając żniwa cierpliwej natury częściowo opłaca dalszy pobyt byłego trenera Milanu. Być może Allegriemu łatwiej było odrzucać lukratywne oferty z Paryża, lub te sportowo intrygujące, mając spokojny zakątek, prawo do zdeptania zbuntowanych i sięgnięcia po wyśniony, brakujący element. Śmiem twierdzić, że lepszego miejsca jak J-Stadium Max nie znajdzie. W głowie perfekcjonisty, uzależnionego od sukcesu, noszącego tenże głowę dumnie jakby czuł się lepszy od kolegów po fachu nie ma marginesu błędu, miejsca na akceptację ograniczeń, bądź dzielenie się tortem. W tym przypadku staje się bliźniaczo podobnym do samego Juventusu, gdzie hegemonia jest jasnym przesłaniem. Skoro Allegri planuje najbliższe sezony spędzić stricte intensywne, to na J-Stadium, wróć Allianz Stadium zakończy swą przygodę z ławką trenerską. Wątpliwe, zważywszy na wygłodniałe podejście do tematu i łatwość wpadania w niekontrolowane szaleństwo. Bomba tyka i choć związek Allegriego ze Starą Damą wychodzi na dobre dla obu stron, to próba czasu pozamiata po kątach nawet najbardziej dobrotliwe układy. Do wygrania pozostała sama Liga Mistrzów i to od realizacji tego celu, a nie kontraktowych zapisów zależy czas pobytu Allegriego w szeregach Starej Damy. Póki co, cieszmy się sielanką, nigdy nie wiesz co krwista natura przekuje w rzeczywistość...


 Fino Alla Fine
Forza Juve

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Czekając, aż pęknie szklany sufit

Prawdziwą brutalnością tego świata jest prostolinijny podział, ten najbardziej oczywisty, a zarazem naturalny. Wygrani i pokonani- ktoś u góry, ktoś na dole, ktoś opłakujący rany, ktoś ekstazą rażony. Truizm doświadczalny od narodzin, aż do sądu ostatecznego, gdzie nomen omen- również podział zero-jedynkowy. Boska koncepcja świata, z góry zakładała feudalny charakter, o zgrozo- pedagodzy od wychowania bezstresowego właśnie wyciągnęli czarnego kota z worku. Mimo wszystko, to banalny system. Choć każdy dąży do autonomii i status quo, ktoś musi być Juventusem, a ktoś wiecznie drugą AS Romą. To, że łaska Pańska na pstrym koniu jeździ, to i Juventus czasami bywa na przeciwnym biegunie. Rzecz godna odnotowania, gdy tyczy się rozgrywek najbliższych idei Stwórcy, wynik batalii niemal przewidywalny. Klątwa, szklany sufit, pokraczna mantra? Nie wiem, ja tam tylko w sobotę widziałem zderzenie ze ścianą. Może i Real był wielki, ale Juve uległo dużo poważniejszej cholerze- przeznaczeniu.

Człowiekiem targają dwie skrajności- serce i rozum. Przeciwstawne i podające się różnym regułom. Jedno słucha rzadko wiarygodnej wiary, idei prześcigających rzeczywistość lub wychodzących poza racjonalną optykę. Drugie widzi prosty układ pomiędzy skąpym faktem, a nadbudową. Jest proces przyczynowo-skutkowy i jego następstwa, prosta koncepcja cepa. Swoiste rozdwojenie jaźni, raz banalna lekkość bytu krzepi naiwne zwierciadło marzeń, by następnie polec w prostackim bilansie suchego doświadczenia. Pesymista, czy realista- modus operandi ten sam, sufler podpowiada, człowiek wielkie mądrości przepowiada. W teorii nie ma czegoś takiego jak obiektywizm, nawet, gdy założenia dalekie są od auto-promocji własnych priorytetów, opierają się na myśleniu zgodnym z zgromadzoną wiedzą. To jak tresura zatwardziałego żołnierza by rozdawał kwiatki zamiast pocisków. Prędzej No pasaran, niż Viva la vida. Zależne od naszego tak lub nie, nawet jeśli przebierzemy podporządkowanego koncepcje w cudze myśli, dla niepoznaki neutralności, wcześniej, czy później ZONK wyskoczy. Że jesteśmy stworzeni na Boskie podobieństwo, to i wiadome konotacje z wcześniej przytoczonym porządkiem nie powinny budzić zastrzeżeń. Że pęd do bycia na szczycie- jest głównym motorem napędowym ludzkości, od najbardziej przyziemnych sfer życia do tej regulującej jej egzystencję- wiadome. Kwestia determinująca wszystko co nas otacza, serce chce, mózg podpowiada, gdzieś w tym wszystkim tkwi siła napędzająca całą zabawę. Talent, możliwości, środki, warunki, i inne pierdoły.

To nie tak, że nastała Apokalipsa, runął naturalny porządek świata, obalono równowagę w przyrodzie lub rozgrabiono ze cnot ostatnich prawych naszych czasów. Zaledwie jeden mecz, a ile mądrości napłynęło z ostatnim gwizdkiem. To narastające przekonanie, że tak musiało być i żadne zdrowaśki nie pomogą. Oczywiście uświadomione po fakcie, jakby przez miesiące zalegało na końcu języka i czekało na odpowiedni moment. By za pięć dwunasta upokorzyć i dorzucić do pieca koło ratunkowe- winna nieprawości, ktoś złamał zasady. W zasadzie, kłamstwo było głównym przyjacielem przez ostatnie tygodnie każdego z Was, wróć- każdego z Nas. Pozornie ukryte pod terminem- reali boiskowych i własnych obserwacji. Jednak każdy spijał śmietankę złudnej Fatamorgany. Kto nie rozgrywał w podświadomości tego finału na różne sposoby, niemal zawsze przypisując wynik z gwarantowany happy endem lub jego zarysem, niech pierwszy rzuci kamień. Z każdy kolejnym pokonanym szczeblem, powrotem potwierdzającym ugruntowane już przekonanie- wygrają to. Od fazy grupowej, aż do ostatniej soboty, wewnętrzny marketingowiec miał sporo do roboty. Przekaz medialny, wycinek informacji, krótki zapis meczu, niby bez większych pretensji, nieśmiało zakładający słodki miesiąc miodowy. Mózg zastawia pułapki niczym saper, precyzyjnie, wpisując się w schemat myślenia i utwierdzonych wartości. Z meczu na mecz, aż rybka połknęła haczyk...

Nie będę świętszy od Papieża, również brodziłem po kolana w tej przyjemnej nadziei. Lata czekania, skuteczna gra, płynące zewsząd głosy pochwały. Znaki na niebie i ziemie wskazywały kres bolesnej serii przegranych finałów. Czasem umykały słabsze momenty, jak ten z Romą, gdy brakowało gazu, a reakcji na kolejny knockdown brakowało. Nawet świadomość wielkości Królewskich, potęgi ostatnich miesięcy Ronaldo i dla przeciwwagi posuchy Higuaina w finałach przechodziła bez echa. Najlepsza defensywa globu, maszyna zdeterminowana na konkretny cel, to był plan ułożony pod ten dzień. Skrupulatnie budowana forma, oszczędność sił i trzymanie liderów w gotowości. A Real? Podeszli do finału pewni swego, bo finały się wygrywa, nie rozgrywa. Gdy na ogół po końcowym gwizdku wznosisz ręce do góry masz pewną przewagę. Dla Starej Damy finały to temat tabu. Statystycznie po Puchar Europy sięgali 2 razy na 9 podejść. Niechlubny rekordzista z mizernym wynikiem skuteczności. Mądry bloger po fakcie, ale i balonika nie pompowałem.
Mozaika zmiennych skłaniała do optymizmu, to już wiemy. Nawet świeżo po finale broniłem przekonania, że prawo do wiary w ostateczny triumf nie było szaleństwem. Brutalnie zdeptani? Nie sądzę, za jednego z głównych winowajców obarczono stan kadrowy. Zidane posyła na bocznice Garentha Bale`a, na kompletny out- Jamesa Rodrigueza. Komfort bogactwa, o którym Allegri mógł tylko pomarzyć. O ile Francuz mógł postraszyć wcześniej wspominanym Walijczykiem, znanym i lubianym w Turynie Moratą, lub Marco Asensio, nerwus z Livorno jedynie Cuadrado miał w rękawie. Marny argument, gdy chcesz zostać najlepszą drużyną kontynentu, a na drodze staje obrońca tytułu. Kolejna sierota klęski tkwi w pustych zbiornikach. Po pierwszej połowie zasługujący na pochlebne słowa, w drugiej gubiący cień rywala, egzekucja była w zasadzie pewna. Plan B nie zafunkcjonował, lub patrz punkt wcześniej było już za późno. Wisienka na torcie w postaci gwiazd- pełna pula dla kolegów z Hiszpanii. Zarówno Dybla jak Pipita  nie udźwignęli tematu, pierwszy gasł z każdą minutą, drugi również, choć w finałach wiadomo, że liczyć możemy na każdego poza Argentyńczykiem.
Dla Starej Damy każdy finał jawi się jako szansa dekady. Bywamy sporadycznie, wielkość krajowa i duma nakazują potwierdzenia hegemonii w warunkach globalnych. Można by zatem wysunąć problematyczny motyw- doświadczenie. Takiego Bonucci`ego, lub tym bardziej Dani Alves`a należy przywołać do tablicy, jak i połowę składu. Grono w okolicach 30tki, z życiorysami bogatymi w zwycięstwa i porażki, a podejście do sedna sprawy jakby połowę dokonań flesze zabrały. Zabrakło typowego Juve, grającego skromnie ale skutecznie, nie pchającego się w paszczę lwa, lecz czekającego na swój moment. Zawiodła głowa, zawiodło i serce, szarpiący Mandzukic poprawił wizualne wrażenia niczym mim na koncercie heavy metalowym. Gdzie spuszczone głowy kryły bezradność, Cuadrado dał się naciąć. Inni szukali inspiracji, czegoś co nie brali pod uwagę, lub w realiach Ekstraklasy prostackiej "gry na aferę", jednak jakie środki, taki efekt. Wynik sprawiedliwy, choć trzykrotnie usuwałem to zdanie. Skoro "szklany sufit", to i kres możliwości był przypisany. Silni, choć na ostatniej prostej trafiający na mur nie do przeskoczenia, kolejny raz trafiający na czas tego "innego". Dola niespełnionej bajki, bądź co bądź gloryfikująca wielkość Juve, które kochamy.
Widok rozbitego Gigiego Buffona zapiszę się grubszą nicią w historii futbolu, każdy ma swoją Golgotę. Będzie ona powracać, jeśli za rok podopieczni Allegriego finał spędzą w wygodnych kanapach, dopełniając przepowiednie o niespełnionym pokoleniu. Piłka nożna nie jest oderwaną od rzeczywistości zabawą dorosłych ludzi. Podlega tym samym prawom, co inne dziedziny życia. Powtarzalność, cykliczność, dominacja, ma swoje racjonalne podstawy, zarówno jak przełamanie złej passy nie spada z nieba, a jest wypadkową dziesiątek warunków. To jak wróżenie z fusów, poszukiwanie zaginionego skarbu, lub zgadywanie cudzych myśli. Zakładam, że doświadczamy efektu motyla, że kilka lat temu zasiano ziarno klęski, swoistą klątwę. Nie w ciemnych mocach, a w nienazwanych ograniczeniach widzę każdą kolejną porażkę. Bliskość ideału, to co najmniej jeden mecz za mało, co najmniej jedna za wysoka poprzeczka i jeden słabszy moment Juve. Wciąż za mało. Zarówno Monachium, Berlin, lub Cardiff dalekie były od bram nieba. Tych wyśnionych, ale jakże złudnych.


Fino Alla Fine
Forza Juve


czwartek, 1 czerwca 2017

Mercato -czyli, aby ludziom żyło się wygodnie i w dostatku

Nawet niewidomy dostrzeże pewną tendencję, letnie okna transferowe w wykonaniu Marotty i spółki przypominają efekt kuli śnieżnej. Niemal coroczne, podbicie sumy wydanych środków, lepsi piłkarze, z ładniejszymi żonami i bogatszymi rubrykami na Wikipedii, nie mówiąc o bardziej zuchwałych agentach. W drugą stronę, co najmniej jeden starter szukający szczęścia poza Italią zasmuca przeciętnego kibica Juve. Skoro ekspert od tanich i darmowych transferów przeszedł na stronę Mamony i nie boi się częściej zaglądać do portfela, to spodziewajmy się kolejnego przepychu. Na jednym Higuainie poprzestawać nie wypada(?), a nawet jeśli, to finaliście Ligi Mistrzów i krajowemu hegemonowi przysługuje nowy kucharz. Bo nawet, jeśli w karcie menu specjałów i delicji w dostatku, trochę szpanu nie zaszkodzi. By w Mediolanie nie poczuli się za pewnie, a ludziom żyło się lepiej, wygodnie i w dostatku. 

Lato jego mać- wolne wieczory, leniwe popołudnia, weekendy w plenerze i pustka jak po pierwszej miłości. "Ale by siadło takie Crotone z Pescarą" i posłuchałby człowiek opowieści o dziwactwach z Neapolu lub anegdot z tysiąca i jednej Kapicy. Jeden sezon się kończy, drugi zaczyna. Ten, gdzie pieniądz deprawuje i potęguje patologie, niczym diabeł mąci umysły i prowadzi do zepsutej Anglii. W prawdzie, jako kibic klubu, który wydał 90 mln na jednego piłkarza powinienem trzymać język na wodzy, ale grzeszek to sporadyczny i w pełni odpokutowany finałem. Mercato przestało być rynkiem piłkarskim w wąskim rozumowaniu. Nie tyle kupowanie piłkarzy, co nakręcanie mody na klub, kreowanie wizji, lokowanie produktów, demonstrowanie siły, budowanie brandu i gdzieś na końcu- dobro sportowe. Może kibice takiego Atlethic Bilbao mają wy...e na splendor biznesowej karuzeli. Target ściśle określony, plotkować jest ciężko. Ale Juventini, kromkę z masłem i wysuszonym salami wcina w towarzystwie Douglasa Costy, Balde Keity lub Patricka Schcika. Bo co to byłby za poranek bez kolejnej przymiarki na nowy sezon.

Blah, blah, blah, deal Pogby zrewolucjonizował zjawisko "wielkiego transferu". Wejście do popkultury było pretensjonalne, za to efektywne w skutkach, trollowanie wielopoziomowe popsuło PR Francuza na J-Stadium, jednak globalnie zyskał na statusie most wanted. Dla porównania, transfer Pipity przypominał angaż w urzędzie gminnym, trochę kontrowersji, lokalnych niesnasek i pokaz siły dla ludu. Nie odmawiam działaczom Starej Damy braku marketingowej smykałki, ale w tym przypadku biznes miał drugorzędne znaczenie. Marotta sięgnął po piłkarza, który robi różnicę, produkt reklamowy może słaby na tle Luisa Suareza lub Roberta Lewandowskiego, ale to dobry w swoim fachu. Powodów do pozyskania piłkarza jest sporo, a to zaprzyjaźniony agent chce wypromować przyszłe zera na koncie przed właściwym transferem i wepcha takiej Valencii jakiegoś Gomesa, to Felix Magath pomyli rzeczywistość z grą Monopoly. Inni kupują, bo nowe koszulki trzeba sprzedać, Anglicy bo kibice muszą odświeżyć swoje fantasy, Chińczycy bo ich stać, PSG bo ludzie znajomych ludzi mówili, że był dobry,  Wenger- żeby nie hejtowali za stagnację. Argumentów by przysporzyć pracę działu księgowości nigdy nie zabraknie.
Transfery wypełniły lukę emocjonalną, gdy słońce przygrzewa, a do startu rozgrywek dalej niż bliżej. Nie ma la zabawy, nie ma włoskiej roboty, są igrzyska tłustych sum. Dla niektórych udane mercato staje się wyznacznikiem całego sezonu. Panowie z niebiesko-czarne części Mediolanu piłkarsko wiele nie ugrali, ale za to jaki fajny ten Inter na papierze. Mistrz Europy Joao Mario, nowy Ronaldo-Gabigol, Antonio "prawilny kowboj" Candreva, nie ma co, paka na TOP3. Może i kolejne miesiące przyniosą kolejne perełki w diademie Chińskiego magnata. James Rodriguez, Angel Di Maria, Grzegorz Krychowiak. Powodzenia bracia i siostry, może to sprawi, że poczujecie jak smakuje prawdziwy triumf. Wprawdzie nie na boisku, ale zawsze ucieszy bardziej niż siódma lokata. Druga część stolicy Lombardii równie głodna w sukcesy, nawet jeśli opierają się na spasłym koncie właścicieli, liczy na udane lato. Ci jednak są bardziej chłonni jeśli chodzi o ilość, nawet Kessie z przekręconym licznikiem siadł z przyjemnością. Morata to już inny kaliber, pokazanie, że gorsi od Starej Damy to na pewno nie są. Tylko draki Donnarummy żal. A skoro Pan Raiola przywołany do tablicy, to warto przyznać mu miano jednej z najczęściej wymienianych osób w dyskusjach kibiców zbliżających się wakacji. Wpadka z robotą papierkową był niewielkim wypadkiem przy pracy, teraz na umowie wychowanka Milanu zmażę plamę. Żeby tym z Fify w głowach się nie poprzewracało.

Teoretycznie, każdy chce się wzmocnić, tym bardziej, gdy ambicję przechodzą ponad stan. Lotito wyprzedzając konkurencję, wierzy, że kolejny raz Lazio niezostanie rozkupione, Monchi tanim kosztem, by po latach odbić sobie z nawiązką. Akurat ten, będzie miał za co kupować. Salah, Nainggolan lub Manolas, można przebierać w ofertach i śrubować cenę. Nawet Włoskie Monaco i zakompleksiony sąsiad zza między czują bluesa, stracą mainstreamowe postacie, ale rekompensata ubytków poprawi nastroje. Zarówno transfery "in" i "out" mają swój smaczek. Za Hernanesem nikt nie płacze, za Vidala kieliszki były pełne, żal za przedterminowym i jeszcze mogącym Tevez już zabolał. Trochę jak z miłością, piłkarz niczym kochanka, dziś wierny, jutro obudzi się przy innym. Do natury piłkarza przyczepiać się nie warto, zeszłoroczni banici wyrównali stan zranionych uczuć. O ile Dybale nie przekręcą telefony z Madrytu, a Guardiola nie z molestuje Bonucciego i Alexa Sandro, szerokiego uśmiechu Beppe Marotty nic nie pozbawi.

Wierząc na słowo naszego guru, latem do Turynu trafi pomocnik z wielkim nazwiskiem. Nie chodzi o kapitaliki w pisowni lub nadmierną ilość spółgłosek. To ma być Higuain wśród pomocników, gwiazda pełną gębą. Takie oto zapowiedzi padły pod koniec grudnia, gdy Tolisso pojawiał się w plotkach, a temat Verrattiego był świeży i w miarę aktualny. Dziś pomocnika w Turynie za bardzo nie chcą. Dziwactwo Allegriego przewróciło do góry nogami priorytety Starej Damy, z ciasnoty ataku- "bo jest Pipita, Dybala, Mandzu, zdolny Pjaca" wyszła pusta ławka rezerwowych. Tu prasa ma pewniaków, Douglas Costa zdaniem Di Marzio- główna postać, jeśli chodzi o plany na wzmocnienie skrzydła, Bernardeshi- pupil Gigiego Buffona i punkt zapalny w relacjach z działaczami Violi, Balde Keita- niemal przyklepany przez Milan, rzekomo zdecydowany na transfer do Turynu. Podobno najbardziej realistyczne nazwiska i co najmniej jeden na Allianz Stadium jest pewny. Skrzydła Juve inspirują dziennikarzy, Angel Di Maria ma trafić po finale, L`Equipe widzi Thomasa Lemara, jak i najgłośniejsze nazwisko ostatnich miesięcy- Mbappe. Alko-gossip- inaczej tego nie widzę.

Hasło "Juventus" nie schodzi z rubryki plotek transferowych. Notowania zależne od chwilowego stanu umysłu, Szczęsny bliżej statusu następcy Buffona, przed Meretem i już prawdopodobnie przegranym tematem Donnarummy, w obronie De Sciglio przekreśla szansę na pozyskanie Contiego. W drugiej linii, zatłoczone coraz to bardziej fikuśnymi kandydaturami Juve wyraźnie straciło  na kilogramach. Plotek z Emre Canem lub  Milinkovicem-Savicem nie uświadczysz, hype Fabinho robi swoje, opcja godna pokusy- Leonardo Paredes brzmi jak deja vu. Wspólnym mianownikiem transferowych doniesień jest fakt, że Marotta uzupełnia skład pod obecne ustawienie. Zapowiedź gwiazdy w postaci pomocnika z najwyższej pułki trafiło do kosza. To skrzydła potrzebują świeżej krwi i zluzowania eksploatowanych liderów.  Jeden Schick to już sporo, young Ibra i w dodatku na skrzydle casus Mandzukica powieli, kolejni czekają na ostateczne "si" ze strony Starej Damy. Zarówno Balde Keita jak i Bernardeshi pasują jak ulał do układanki Allegriego, skrzydłowy Bayernu? Opcja najbardziej dostępna ale i ryzykowna, w Monachium tęsknić nie będą.
Być może istnieje alternatywna rzeczywistość, w której pocałunek herbu klubu po podpisaniu kontraktu oznacza jawną prostytucję, a piłkarze kierując się wyborem nowego pracodawcy w pierwszej kolejności biorą pod uwagę wielkość klubu, szacunek do kibiców, czy też ambicję czysto sportowe. Po Marottcie spodziewać się możemy niemal wszystkiego. Od uwiedzenia Insigne, po odbitego z rąk Paryżan Verrattiego. Ten ostatni równie realny, co transfer fana kunsztu Włoskich sędziów- Radja Nainggolan. Sezon ogórkowy dopiero się rozkręca. Kilka wymyślnych idei dopiero kiełkuje w przegrzanych redakcjach. Z przyziemnych tematów i w miarę wiarygodnych doniesień wyciągam margines czystko plotkarskiej schedy natury ludzkiej. Fantazjować lubi każdy, sek w tym, że moc sprawczą mają tylko nieliczni.


Fino Alla Fine
Forza Juve