piątek, 27 sierpnia 2021

Nie płaczę za Cristiano... ale żal mi Ronaldo

 

Wszystko ma swój koniec, a rok 2021 jest tego najlepszy przykładem. Koniec panowania Starej Ziemi na włoskiej ziemi, kres rządów Zbigniewa Bońka na krajowym podwórku, ostatni taniec Messiego w Barcelonie i pożegnanie z koszulką w czarno-białe pasy przez Cristiano Ronaldo. Było to kwestią czasu, wisiało w powietrzu jak bramka Serigio Ramosa w finale Ligi Mistrzów w Lizbonie. Po tłustych latach, przyszła posucha, kolejne scudetto było równie odległe co awans Polski na Euro. Dla piłkarza... wróć, dla takiego ego jakie posiada Portugalczyk każde miejsce poza pierwszym nie jest dopuszczalne. A skoro dla sterników Juve miniony sezon skończył pewną epokę to czas napisać kolejny, piękny rozdział, sęk w tym, że już innym piórem. Ktoś może rozpaczać bo największa gwiazda zespołu odchodzić za pięć dwunasta ale czy naprawdę jest sens?

 

Trzy lata temu większość z nas (bo zakładam że jeśli tu trafiłeś to jesteś kibicem Juve) radowała się z największego transferu w historii Serie A. Jeden z najlepszych piłkarzy świata, prawdziwa legenda, triumfator... można by tak wyliczać przez kilka linijek. Ale wystarczy napisać dwa słowa- Cristiano Ronaldo. Transfer budził nadzieje jak i obawy. Bo czy w wyrafinowanej machinie Allegriego odnajdzie się człowiek, który gra dla oklasków i uwielbienia? Czy były gracz Realu będzie skory do pressingu przez większą część spotkania bo liczy się tylko zwycięstwo a nie jego rozmiar? Czy uzna podstawową kwestię, że nie każdy będzie harował na jego konto? No właśnie, bywało różnie.

Przygoda Ronaldo w Juve to ciągłe wzloty i upadki. Od euforii jak piękne gole, seria kolejnych spotkań z bramkami na koncie i kolejnymi pucharami w CV po nieudolne przygody w Lidze Mistrzów i katastrofalny miniony sezon. Oglądając drużynę Pirlo nie mogłem odrzucić wrażenie, że to ostatni sezon Portugalczyka. Nawet gdy awans do CL stał się faktem byłem pewien- On odejdzie.

Dziwiła mnie cisza w obozie Ronaldo. Podczas gdy piłkarski świat żył kolejnymi doniesieniami o transferach PSG, powrocie Lukaku do Chelsea lub hitowej przeprowadzce Grealish`a w Turynie wszyscy skupili się na Locatellim. Teraz doświadczamy efektu ciszy przed burzą.  Prawdziwe trzęsienie ziemi właśnie opanowało Allianz Stadium. Odejść Ronaldo z jednej strony mocno zwalnia nadwyrężony budżet z kolejnych wyrzeczeń i ciągle zaciągania pasa (co może chociażby zaowocować większą swobodą w negocjacjach w sprawie nowej umowy Dybali), a z drugiej wywołać pustkę. Wiekowy Ronaldo to nadal wielki piłkarz, nie trzeba tego udowadniać liczbami, wystarczyło włączyć tv i zobaczyć końcówkę meczu z Udine. Wejść Ronaldo nie zmieniło gry, ale gdyby nie kilka centymetrów zapewniłoby trzy punkty na inaugurację. Jak mało kto potrafi robić różnicę, dawać wartość dodatnią która w wyrównanym meczu ma decydujący wpływ. Ale Ronaldo to także irytujące nieskuteczne dryblingi, seryjnie marnowane rzuty wolne, irytacja udzielająca się na całą drużynę i czysty egoizm podcinający skrzydła innym.

W jego odejściu dostrzegam serię szans. Że choćby dwie- trzy bramki wpadną z piłki stojącej przed polem karnym, rozwój Chiesy i Kulu nie będzie uwarunkowany od dostępności byłego gracza MU a  Dybala zyska centralne miejsce i wreszcie uwierzy że lepszego miejsca niż w  Juve nigdzie nie znajdzie.

Ostatnie sezony były podporządkowane idei Ronaldo w Juve. Być może gdyby nie Portugalczyk trafili by do nas tacy piłkarze jak Barella czy też Pellegrino. Wydatki na transfery były ograniczone. Dział księgowości zliczał każde euro by nie popaść w problemy z FFP, tak więc do klubu trafili piłkarze na których napalił się zarząd (patrz De Ligt, Chiesa) lub tacy za który trzeba było tylko płacić prowizje agentom. Wymiana Arthura Melo za Pjanića również wynikała z potrzeby pozyskania piłkarza o konkretnej specyfice lecz przy wydaniu jak najmniejszej sumy. Na ławce trenerskiej przewidywalnego Allegriego zastąpił nieokiełznany Sarri. Cel był prosty- ułatwić Cristiano pokazanie całego potencjału, efekt- kompletnie mierny. Bo nie da się z dnia na dzień nauczyć kota pływać tak i drużynę nastawioną od dziesiątek lat na zwycięstwo przestawić na efektowną grę jako podstawowy priorytet. Postawienie na Pirlo było już konsekwencją fatalnej sytuacji finansowej i motywu, że wielcy piłkarze nie potrzebują wielkiego trenera- bo czy takim zawodnikom jak Ronaldo ma ktoś mówić jak się gra w piłkę? No właśnie, drużyna to nie tylko Ronaldo tak więc i czwarte miejsce w poprzednim sezonie nie powinno dziwić.  

 Teraz do klubu wrócił Allegri. Ten sam który nie nadawał się już na trenera przed dwoma laty. Okazało się, że lepiej nie budować nowego domu tylko pomalować stare ściany i zmienić zasłony. Czy z CR7 miałoby to nadal sens? Nie do końca. Medialne pogłoski o końcu ochronnego parasolu i utraty statusu nietykalnego w wyjściowej jedenastce być może całkowicie rozwiały wątpliwości. Także i w głowie Portugalczyka. Jego odejście jest czysty wotum nieufności, utratą wiary w projekt Juve. Miała być wygrana Liga Mistrzów z trzecim klubem, kolejne Złote Piłki i status nieśmiertelności na kolejnej zdobytej ziemi. Zamiast tego jest piłkarz z krwi i kości. Który z galaktycznego stał się zupełnie ziemski.

Kilka tygodni temu wybuchła medialna burza pomiędzy ówczesnym prezesem PZPN a Jakubem Błaszczykowskim. W wymianie zdań na forum publicznym padło między innym określenie "piłkarza w 30%". Być może i my dostaliśmy jakieś 50-65% dawnego Ronaldo. Już bez rzutów wolnych po których szczena opada, dryblingów rodem z FIFy  i wygranych spotkań z zaliczonym hattrickiem. To co Cristiano przyniósł do Turynu dawno minęło, zainteresowanie całego świata, zwiększenie wartości klubu, status absolutnego topu pośród wielkich klubów. Było, minęło. Andrea Agnelli uznał w 2018 roku, że skoro ten przeklęty Ronaldo ponownie stanął nam na drodze po puchar z uszami to lepiej będzie go kupić a droga stanie się wolna. Niestety, może i droga była wolna lecz wóz za ciężki by go dopchać do mety.

 Żal mi utraty piłkarza który może w jeden moment zrobić więcej zamieszania niż inni przez dziewięćdziesiąt minut. Tacy jak oni nie rodzą się raz na kilka lat a na dziesiątki lat. Jednak druga strona medalu powoduje, że humor sam się poprawia. Juventus bez Ronaldo może ponownie stać się dobrze naoliwioną maszyną, gdzie DNA klubu jest ponad wszystko i wszystkich a robienie na siły z Turynu Barcelony lub Madrytu jest jedynie mrzonką.

 

 

 

Fino alla Fine

środa, 16 czerwca 2021

Do upadłego- piłka nożna A.D. 2021

 

Spotkanie pomiędzy Danią a Finlandią przejdzie do historii. Niestety, nie z powodu piłkarskich emocji, bramek do których będą powracać kibice, czy też akcji godnych internetowych virali. To spotkanie pozostanie w pamięci jako walka o życie. Życie piłkarza ale przede wszystkim młodego człowieka który wygrał najważniejszy mecz w życiu. Nie chce zabrzmieć patetycznie, ale jest jak jest. Christian Eriksen gra dla Interu, przez lata oglądaliśmy go w barwach Spurs lub Ajaxu. Nigdy nie miał problemów kardiologicznych, nie przeszedł również COVIDu. Być może przykład Duńczyka jest nie właściwy, bo minut spędzonych na boisku w minionym sezonie nie miał aż tyle by należeć do grona najbardziej przemęczonych uczestników turnieju. Jednak w tym miejscu należy się zastanowić. Czy chcemy piłki jakościowej czy ilościowej? Bo jedno z drugim w parze nie idzie. 
 
Ten tekst nie będzie poświęcony Eriksenowi. Na szczęście powrócił do żywych i nie musimy pisać o najgorszym. Obecnie futbol rozpycha się jak tylko może by zająć wysokie miejsce w kategorii rozrywek. Dla mnie piłka nożna jest sposobem życia, rzeczą równie obecną jak obrączka małżeńska, albo poranna modlitwa. Dla wielu innych jednak jest sposobem na miłe spędzenie czasu. Kino, Netflix, wyjście do klubu lub na rolki. To właśnie z powodu  licznych możliwości na zabicie nudy piłka musi walczyć o swój kawałek tortu. Dla zatwardziałych kibiców ta walka jest nieistotna. Kibic Juve będzie oglądał Juventus niezależnie od tego jak spotkanie jest opakowane, czy jakość 4K będzie uwzględniać każdy detal, lub czy rywalem będzie mało prestiżowe SPAL. Kibicem się jest, nie bywa. To prawda oczywista jednak wymagająca podkreślenia. Jednak by załatać olbrzymie budżety potrzebne jest wejście na rynki dotychczas nie chętne dla futbolu. O danym klubie musi słyszeć zwykły zjadacz chleba. Czasem musi oglądnąć mecz, nabić wyświetlenia w social media a nawet zakupić okolicznościowy gadżet. 
 
Gdy przychodzi czas na wielki turniej piłką nożna interesują się wszyscy. Nagle celebryci stają się ekspertami i znawcami pełną gębą. Trudno znaleźć miejsce na ziemi które nie podało by się tej modzie. Wielkie turnieje przeszły do popkultury stając się nie tylko zjawiskiem sportowym ale i socjologicznym. Każdy chce utożsamiać ze swoimi bohaterami. Co za tym idzie, chce mieć swoich bohaterów na turnieju. Dlatego wielkie piłkarskie imprezy rosną jak na drożdżach. Pierwsze Euro składało się z czterech drużyn, w eliminacjach wzięło udział 16 ekip. Na tegoroczny europejski czempionat pojechał 24 zespoły, w eliminacjach uczestniczyło 55 drużyn. Co oznacza, że 43,6% ekip które przestąpiły do walki o awans pojawiło się na turnieju. Elitarność rozgrywek legła w posadach. Mundiale również zamieniają się McDonald`s. Z rozgrywek które pierwotnie liczyły 13 ekip w 2026 zamienią się na rozgrywki z 48 zespołami. 

Na wielki turnieju wyjazd przestał być wyróżnieniem samym w sobie. Co raz więcej ekip pokroju Panama czy też Trynidad Tobago jedzie na najbardziej prestiżowy turniej sportowy. Większa ilość zespołu to większa ilość meczy, co przekłada się na większą ilość transmisji, czasu antenowego i miejsca na lokowanie reklamy. To również otwarcie na nowe rynki. Mundial w Katarze odbędzie w blasku skandali. Rozgrywany w trakcie sezonów (wiem, na Mundialu nie ma tylko europejskich ekip) oraz z ofiarami w postaci ciał robotników pracujących w nieludzkich warunkach. Prawda o nadchodzącym Mundialu nie leży w geście FIFy. Organizacja która już kilka krotnie była posądzana o korupcję jawnie dąży do maksymalizacji przychodów. Kosztami są jak w przypadku Kataru ofiary ludzie ale i sami piłkarze jak i kibice którzy dostaną turniej znacznie gorszej jakości.

Wyobraźmy sobie festiwal. Headlinerami jest Kings of Leon, Kendrick Lamar, Ed Sheeran i Beyonce, natomiast by zając dobre miejsce przychodzimy już na pierwsze występy. Na scenie marne show zapewniają Edyta Górniak i Rafał Brzozowski. Jedna stać w upale trzeba bo odejście nawet na siku oznacza utratę dobrego miejsca. To właśnie Mundial 2026. Pełen przeciętności, przemęczonych piłkarzy i kibiców z portfelem tłustym jak pośladki Nicki Minaj. Bo kogo normalnego będzie stać na wyjazd do takiego kraju?

To tylko przykład. Pisany tendencyjnie ale założę się, że tak to będzie wyglądać. Poszerzenie rozgrywek od strony poza sportowej ma zwiększyć dochody. Wiadomo że jak w życiu tak i w sporcie- coś za coś. Dlatego za większą ilość piłki zapłacimy w postaci gorszych spotkań, częstych urazów piłkarzy i wyników których w normalnych warunkach nigdy byśmy nie poznali. To naturalne. 

Aby Drake wydał nowy album musi odpocząć od tras koncertowych, zamknąć się w studio i zrobić swoje. Tak samo jest z piłkarzami. Drużyna Andrei Pirlo była ciągłym poligonem. Miałem wrażenie, że trener próbuje w kolejnym meczu na nowo składać te same elementy układanki. Niestety, z tym samym skutkiem. Ok, mieliśmy wyjątkowe warunki. Okres pandemiczny a być może post-pandemiczny musiał się przełożyć na wyniki i trudności. Jednak zamiast znacznie skrócić rozgrywki jak chociażby Ligę Mistrzów do Final Four na neutralnym gruncie graliśmy po staremu. Finaliści Champions League mieli na koncie po 13 spotkań. Przy Final Four tych spotkań  było by o trzy mniej. Ktoś powie, że to niewielka różnica ale mimo wszystko oznaczało by większy odpoczynek, mniej podróżowania i choćby krótki czas na odpoczynek. Niewiele ale robi różnicę. 

Superliga została potępiona przez możnych tego świata. Uznano ich twórców za płaskoziemców i niemal wygoniono ze wspólnej piaskownicy. Sęk w tym, że Superliga jest pewną odpowiedzią na trendy panujące w komercyjnym sporcie. Jeśli zarabiać to po swojemu i dobrze. Zamiast dzielić się z ekipami które nie są na tym samym levelu lepiej dzielić pomiędzy sobą. Skoro kibic chce oglądać piłkę to trzeba mu ją pokazać w najlepszej postaci. Bo ilość nigdy nie zastąpi jakości. O ekipie Macedonii Północnej na tegorocznym Euro będą pamiętać tylko sami Macedończycy. O drużynach które powalczą o finał będą pamiętać wszyscy. To brutalna część ludzkiego umysłu. Pamiętamy tylko Breaking Newsy i rzeczy oderwane od rzeczywistości. Dlatego niezależnie od tego kto wygra turniej to za parę lat będę pamiętał dramatyczną walkę o życie Eriksena i czołowe ekipy. Bo czy myśląc o poprzednich czempionatach pamiętacie takie drużyny jak Łotwa czy też Albania?


Fino alla Fine

środa, 2 czerwca 2021

Lepsze jest wrogiem dobrego

 Jak głosi stare przysłowie- lepsze jest wrogiem dobrego. Gdy wygrywasz wszystko na krajowym podwórku to z czasem majowe popołudnie, kolejny medal na szyi i podniesiony puchar staje się jedynie obowiązkiem. Z sezonu na sezon można przywyknąć do tytułów, stają się normalnością, czymś co jest absolutnym minimum by sezon był co najmniej na zero. Minione rozgrywki pokazały rzeczywistość po przebudzeniu. Tytuł przepadł, pozostały dwa puchary pocieszenia i spory kac. Powrót Allegriego to najprostszy z możliwych sposobów na powrót do "normalności". Skoro włodarze Juve sięgają po człowieka który rzekomo nie nadawał się już do prowadzenia drużyny to znaczy, że ktoś w Turynie przedobrzył? 

W zasadzie era Ronaldo jaka przypadła na trzy ostatnie sezony można podzielić na rok Allegriego- przewidywalny do cna i dwa sezony które miały stworzyć coś atrakcyjnego. Ale z Ferrari nie zrobisz ciężarówki tak i z drużyny wyrafinowanej zrobienie kolejnej ekipy powalające na nogi swoją grą było wbrew naturze. Być może to leży w DNA Juve, zwycięstwo ponad wszystko. Calcio to nie łyżwiarstwo figurowe, nikt nie przyznaje tytułów za styl. Sarri miał piękną ideę, gra szybka, pełna polotu, pełna kombinacji i nie trzymająca się kurczowo schematów. W tym pomyśle wielu piłkarzy czuło się jak dziecko we mgle, tęsknota za starym porządkiem pełnym dopracowanej organizacji opartem na zbudowaniu wyniku i skutecznym graniu by nie popsuć tego co jest. Dla Sarriego było to niedopuszczalne. Piłka ma cieszyć, powodować emocje, sprawiać by ludzie zmęczeni po tygodniu ciężkiej pracy mają z przyjemnością zasiadać przed telewizorem  a potem w nocy rozpamiętywać kolejne spektakularne akcje. Wszystko piękne ale nawet najbardziej atrakcyjna gra nie cieszy gdy zwycięstw i kolejnych pucharów brak. Wprawdzie tego drugie nie brakowało bo kolejne scudetto trafiło do rąk Bianconerich ale i sam styl był daleki od oczekiwań a przygoda z Ligą Mistrzów dolała szalę goryczy. Małżeństwo Juve-Sarri było źle dobrane, to jak próba zeswatania dziewczyny z Warsaw Shore z chłopakiem ceniącym poezję, niedzielę spędzającą na obiadku u mamusi i porannej mszy. To było do przewidzenia, ale człowiek się jednak łudził....

Z Pirlo miało być inaczej. Człowiek który znał Juve z perspektywy piłkarza. Zupełny żółtodziób w roli szkoleniowca ale z etyką wielkiego piłkarza, prawdziwego wirtuoza rozegrania, zawodnika który pracował z wybitnymi trenerami od Lippiego po Ancelottiego. Andrea Agnelli liczył na taki sam błysk jakim Guardiola powalił piłkarski świat. Sam Pirlo okazał się trenerem bez wartości dodatniej. Prosta gra oparta na dośrodkowaniach Cuadrado i błysku Chiesy z trudem wystarczyła na czwartą lokatę. Z perspektywy czasu odbieram idee zatrudnienia Pirlo jako cięcie kosztów. Po wywaleniu Sarriego kolejny trener z dużym kontraktem nikomu nie był na rękę. Pirlo zarabiał grosze, więc owoce swojej pracy dostosował proporcjonalnie do swoich zarobków. 

Ale nie mogę być taki srogi. Nieudany sezon Juve to nie zasługa Andrei Pirlo, no może w pewnym stopniu ale jednak. Rzucenie na głęboką wodę człowieka który sprawdził się w roli konstruktora nie oznaczało że poradzi sobie jako pływak. Pirlo pierwotnie miał objąć drużynę U23, otrzeć się o nową profesję, poznać trudności, wymagania i wszelkie niuanse które jako zawodnik nie dostrzegasz. Podobno wyleczenie się z myślenia jako piłkarza wymaga najwięcej czasu, momentami drużyna Pirlo wyglądała jak on gdy robił swoje nawet gdy nie szło. Ale rola trenera to coś więcej niż ustalanie taktyki, decydowanie o wyjściowym składzie czy też przygotowanie drużyny na weekend. 

Pirlo stał się niewolnikiem. Był gdzieś pomiędzy obowiązkiem wygrywania a pomysłem na drużynę który nie gwarantuje wyniku przy pierwszym poznaniu. Przejął drużynę o wątpliwej jakości. Ktoś powie: "przecież nawet Sarri wygrał z nimi ligę". Ok, ze zdrowym Dybalą, Bentacurem który potrafi zrobić coś dobrego i mentalnością odziedziczoną po poprzedniku. Pokuszę się o stwierdzenie, że Pirlo miał jeszcze lepszy materiał ludzki. W tym momencie zaprzeczam sobie z początku akapitu, ale dostał Chiesę, Kulusevskiego po świetnym sezonie, De Ligtem który wyleczył się z głupich zagrań ręką we własnym polu karnym i Arthurem na którego rzekomo miał pomysł. Fabio Paratici po odejściu swojej drugiej połówki miał pole do popisu. Zdecydował się pójść drogą łysego kolegi, sięgał po piłkarzy o uznanym CV i darmową kartą zawodniczą. Tym sposobem do Turynu trafił Rabiot, Can i Ramsey. Pierwszy miał dobre i gorsze momenty, momentami ginął na boisku by potem błysnąć. Gdyby jednak oceniać całościowo pozycję francuza to jednak ciężko uznać go solidną część drugiej linii. Podobnie jak Can który mógł stać się idealnym następcą Khediry a zamiast tego notował serię błędów i nie potrafił się odnaleźć w żadnym z systemów. Ramsey miał być prawdziwym strzałem w dziesiątkę, piłkarzem gwarantującym dużą mobilność, grę w ofensywie i destrukcji- pan i władca drugiej linii. Coś co nie dawał żaden zawodnik z Serie A miał zapewnić Walijczyk, lecz zgodnie z tym co doświadczał w swojej karierze, znacznie częściej gościł w gabinetach lekarskich niż pomeczowych statystykach. Podobnie jak Ramsey z Gry o tron irytował swoją obecnością i stał się symbolem nieudanej polityki transferowej z czasów samowolki Paraticiego. 

Max Allegri chciał większej niezależności przy transferach. Dostał ją po dwóch latach nieobecności, w tym czasie druga linia stała się wytworem człowieka który chciał lepiej a jak wcześniej napisałem lepsze jest wrogiem dobrego. Tabela nie kłamie, środek pomocy nie kreował zagrożenia po bramką rywali, pokuszę się o stwierdzenie że większe pod własnym polem karnym. Na tle ligowych rywali wyglądaliśmy po tym względem żałośnie. Nawet Sassuolo nas zawstydzało wypuszczając duet Traore- Locatelli. Od momentu odejścia Marotty kadra stopniowo traci na jakości. Boki obrony dopuszczają do serii crossów, Cancelo w barwach City staje się czołowym obrońcom świata, dawne cele transferowe Juve jak Barella prowadzą Inter do tytułu, a u nas Bentancur wyrzuca nas z CL. A miało być tak pięknie.

9 lat to kupa czasu. Nawet w lidze ukraińskiej przyszedł kres panowania Szachtara Donieck. Gdy weżniemy topowe ligi to jedynie Bayern jest na dobre drodze by przebić nasze dokonania. Ząb psuje się od wewnątrz, tak i Juve zgniło o nieudanych decyzji, nietrafionych pomysłów i idei - by było lepiej niż dobrze. To nie rywale pokonali Juventus, a Juventus upił się na własnym weselu. Szkoda, ale powrót Allegriego oznacza powrót starego Juventusu. Może i przewidywalnego i nudnego. Ale Juventusu dla którego liczyć się tylko zwycięstwo. Styl zostawmy estetom

 

Fino alla fine.

piątek, 21 maja 2021

Hipokryzja czyli drugie imię futbolu w XXI wieku

Projekt Super Ligi zaliczył prawdopodobnie najkrótszy żywot w świecie piłki nożnej. Staranie przygotowywany przez lata, z dala od mediów i upierdliwych działaczy miał stanowić antidotum na post pandemiczne realna. Wszyscy ucierpieli na COVIDowych zawirowaniach, im jesteś większy tym więcej musisz jeść. To zwykłe prawo natury. Ale w tym miejscu natura gryzie się z tradycją.... no dobra. Może dla zwykłego kibica, bo dla włodarzy UEFA i FIFA Super Liga staje się wojną o życie. Dlaczego? Zaraz wyjaśniam.

Ten tekst będzie tendencyjny, ponieważ pisany z perspektywy kibica Juve, kibica drużyny, która zdaniem mediów ma ponieść największe konsekwencję za udział w projekcie. Ale również z perspektywy kibica, który już dawno stracił naiwny pogląd na piłkę. Liga Mistrzów podobnie jak inne prestiżowe rozgrywki (NFL, NBA, F1) ma swoją renomę, określone struktury oraz historię która dodatkowo podkreśla prestiż rozgrywek. Odkąd Super Liga stała się faktem to zastanawiam się co było pierwsze, kura czy jajko? Czy Liga Mistrzów sprawiła, że Real stał się klubem królewskim wygrywając trzynastokrotnie puchar mistrzów, czy to właśnie tak wielkie kluby jak Real lub Bayern sprawiły, że te rozgrywki stały się „magiczne” dla milionów.

O wspominane miliony toczy się gra, pokuszę się o stwierdzenie że to UEFA potrzebuje wielkich klubów a nie wielkie kluby Uefy. Jako klub założycielski, Juventus mógłby liczyć co najmniej na 86,6 mln euro z racji udziału w nowo powstałym projekcie. Kwota kusząca, tym bardziej że gwarantowana rok w rok bo niezależnie od sytuacji w ligowej tabeli udział w kolejnej edycji byłby pewny z urzędu. No właśnie „byłby” bo póki co, cały misterny plan szlak trafił. UEFA tupnęła nogą wprowadzając manipulację na szeroką skalę. Kibicem łatwo sterować, piłka opiera się na emocjach które bywają niczym zapałka rzucona do butli z benzyną. Florentino Perez lub Andrea Agnelli stali się antychrystami futbolu, zamiast tradycji i wartości wybrali mamonę. Mniej więcej taka narracja towarzyszyła medialnej nagonce.

Sęk w tym, że to samo robią działacze europejskich i światowych rozgrywek tylko, że w biały rękawiczkach i na nieco innych warunkach. Liga Mistrzów jak sama nazwa skazuje jest ligą w której występują mistrzowie krajowych rozgrywek. Niestety było to wówczas, gdy budżety nie były napompowane do granic możliwości a kluby były klubami sportowymi a nie wielkimi korporacjami o globalnym zasięgu. W obecnej edycji CL na 32 zespoły to zaledwie 10 drużyn które zajęły pierwsze miejsce w ligowych rozgrywkach (nie we wszystkich liga wyłoniono mistrza). Skąd więc nazwa Liga Mistrzów? Dawniejsza nazwa również nawiązywała do mistrzowskiej elity. Ktoś powie, że trzydzieści, czterdzieści lat temu europejska piłka była bardziej wyrównana. Crvena Zvezda lub Celtic mogły powalczył z niemieckim lub włoskimi drużynami. Dziś przykładową Crvenę dzieli z Juventusem lata świetlne. Zarówno pod względem finansowym, infrastrukturalnym oraz sportowym jest to zupełnie inna galaktyka. Więc dlaczego oba kluby miałyby zasiąść przy jednym stole?

UEFA sama naważyła sobie bigosu. Lata temu stwierdziła, że kibic nie chce oglądać meczów typu Rosenborg- Sparta Praga lecz Barcelona- Chelsea. Nawet jeśli te ekipy nie zasłużyły swoją postawą w ligowych rozgrywkach na takie wyróżnienie. Przez lata czekałem aż CL stanie się niczym koszykarska Euroliga gdzie najwięksi mają gwarantowany start. To jednak nie było potrzebne, szanse na to że Barcelony lub Bayernu zabraknie w najważniejszych europejskich rozgrywkach były nie wielkie. Nieobecność MU lub Man City można jakoś przeboleć, Premier League zawsze dostarczy uczestnika o dużym zasięgu. Być może dlatego UEFA ciągnęła farsę otwartych rozgrywek. Dlaczego farsę, ponieważ taka Legia Warszawa musiała rok w rok przechodzić znacznie dłuższą drogę niż inni. Ktoś powie, że to truizm i że wynika to z rankingu który nie bierze się z powietrza. Ale jako „mistrz” kraju powinien mieć znacznie krótszą i łatwiejszą drogę niż trzeci drużyna z Rosji.

Hipokryzja stała się na tyle obecna w naszym życiu, że przestaliśmy ją dostrzegać. UEFA i FIFA chcą rzekomo równać szansę, dawać mniejszym tyle by przepaść się nie powiększała. W praktyce wygląda to jednak inaczej. Jedne projekty mają aprobatę federacji, drugie nie. Superliga została wyklęta, natomiast pomysł stworzenia wspólnej ligi dla Holandii i Belgi nie jest już herezją. Podobnie jak z ideą by wdrożyć Celtic i Rangers do Premier League. A to, że liga szkocka zostanie zwykłym zadupiem piłkarskim o którym kibic spoza wysp nie będzie zagląda to już inna sprawa. Połączenie MLSu z meksykańską Liga MX popiera sam Giani Infantino, ten sam który wymachiwał palcem do klubów z Superligi. Tak więc, o co k...a kaman?

A o pieniądze. Wytnijmy z Ligi Mistrzów Real Madryt, FC Barcelonę, Juventus oraz kluby które stchórzyły choć na początku miały świeczki w oczach na myśl o worku pieniędzy. Pozostają nam niemieckie kluby, PSG, jakieś Napoli, zasłużone dla europejskiej piłki kluby jak Benfica czy Ajax. Ale czy z ręką na sercu te rozgrywki byłby wybierane przez kibica mającego niemal nieograniczony wybór w postaci pilota od telewizora?

Tak, to kibic siedzący wygodnie na fotelu jest prawdziwym włodarzem piłki. Generuje przychody dla kluby i sprawia że coś jest prestiżowe lub nie. Bez zainteresowania nie ma mowy o prestiżu, bez kibica nie ma mowy o jakichkolwiek rozgrywkach. W tym momencie w gruzy obraca się cała narracja wrogów Superligi, ludzi którzy domagają się srogich kar dla klubów założycielskich. Szef FIGC może wojować z Juventusem ale czy warto? Wystarczy cofnąć się o 15 lat, gdy liga walczyła ze skutkami Calciopoli. Tuż po zdobyciu mistrzostwa świata, liga w której występowali niemal wszyscy członkowie mistrzowskiej drużyny straciła na zainteresowaniu. Serie A bez Juve i to tak na stałe? Zobaczymy komu się to bardziej opłaca.

Wracając do jednej z pierwszych myśli. Kto jest bardziej komu potrzebny? Przez lata duże kluby żyły z UEFA jak stare dobre małżeństwo. Wprawdzie więź minęła, uczucia stały się bardzo chłodne, ale jest wspólny majątek, a rozwód sporo kosztuje i jest jedną wielką niewiadomą. Superliga stała się atrakcyjną kochanką, młodą o sporych walorach fizycznych. W dodatku gwarantującą stabilność której nie można dostać w starej relacji. W sytuacji gdy tracisz znaczą część dochodów a koszty działalności nie zmniejszą się to masz dwa rozwiązania. Albo starasz się zmniejszyć skutki kryzysu albo podejmujesz aktywne działa które mają uchronić przed kapitulacją. Ktoś powie, że piłka nożna to nie jest zwykła działalność gospodarcza. To dziesiątki lat tradycji, wielkich przeżyć, wartości które niesie kibicowanie danemu klubowi. Ok, zgadzam się. Ale piłka się zmieniła. Barcelona od lat ma na koszulkach sponsora, mecze o superpuchary często rozgrywane są na drugim końcu świata. Tak związane z tradycją rozgrywki jak Coppa Italia mają być ograniczone tylko dla wybranych. Na niektóre „ustępstwa” jest zgoda. Na inne nie.

Dlatego bronię ludzi którzy wybrali Superligę, bo trzeba po prostu opowiedzieć się po którejś stronie. Albo wybrać tradycję. Gdzie klub angielski nie składa się z niemal samych nabytków, gdzie Liga Mistrzów nie ogranicza się jedynie do szyldu i gdzie prestiż nie stanowią potencjalne dochody. To mrzonka, ale zanim hipokryzja jest znacznie przyjemniejsza.




Fino alla Fine