środa, 2 czerwca 2021

Lepsze jest wrogiem dobrego

 Jak głosi stare przysłowie- lepsze jest wrogiem dobrego. Gdy wygrywasz wszystko na krajowym podwórku to z czasem majowe popołudnie, kolejny medal na szyi i podniesiony puchar staje się jedynie obowiązkiem. Z sezonu na sezon można przywyknąć do tytułów, stają się normalnością, czymś co jest absolutnym minimum by sezon był co najmniej na zero. Minione rozgrywki pokazały rzeczywistość po przebudzeniu. Tytuł przepadł, pozostały dwa puchary pocieszenia i spory kac. Powrót Allegriego to najprostszy z możliwych sposobów na powrót do "normalności". Skoro włodarze Juve sięgają po człowieka który rzekomo nie nadawał się już do prowadzenia drużyny to znaczy, że ktoś w Turynie przedobrzył? 

W zasadzie era Ronaldo jaka przypadła na trzy ostatnie sezony można podzielić na rok Allegriego- przewidywalny do cna i dwa sezony które miały stworzyć coś atrakcyjnego. Ale z Ferrari nie zrobisz ciężarówki tak i z drużyny wyrafinowanej zrobienie kolejnej ekipy powalające na nogi swoją grą było wbrew naturze. Być może to leży w DNA Juve, zwycięstwo ponad wszystko. Calcio to nie łyżwiarstwo figurowe, nikt nie przyznaje tytułów za styl. Sarri miał piękną ideę, gra szybka, pełna polotu, pełna kombinacji i nie trzymająca się kurczowo schematów. W tym pomyśle wielu piłkarzy czuło się jak dziecko we mgle, tęsknota za starym porządkiem pełnym dopracowanej organizacji opartem na zbudowaniu wyniku i skutecznym graniu by nie popsuć tego co jest. Dla Sarriego było to niedopuszczalne. Piłka ma cieszyć, powodować emocje, sprawiać by ludzie zmęczeni po tygodniu ciężkiej pracy mają z przyjemnością zasiadać przed telewizorem  a potem w nocy rozpamiętywać kolejne spektakularne akcje. Wszystko piękne ale nawet najbardziej atrakcyjna gra nie cieszy gdy zwycięstw i kolejnych pucharów brak. Wprawdzie tego drugie nie brakowało bo kolejne scudetto trafiło do rąk Bianconerich ale i sam styl był daleki od oczekiwań a przygoda z Ligą Mistrzów dolała szalę goryczy. Małżeństwo Juve-Sarri było źle dobrane, to jak próba zeswatania dziewczyny z Warsaw Shore z chłopakiem ceniącym poezję, niedzielę spędzającą na obiadku u mamusi i porannej mszy. To było do przewidzenia, ale człowiek się jednak łudził....

Z Pirlo miało być inaczej. Człowiek który znał Juve z perspektywy piłkarza. Zupełny żółtodziób w roli szkoleniowca ale z etyką wielkiego piłkarza, prawdziwego wirtuoza rozegrania, zawodnika który pracował z wybitnymi trenerami od Lippiego po Ancelottiego. Andrea Agnelli liczył na taki sam błysk jakim Guardiola powalił piłkarski świat. Sam Pirlo okazał się trenerem bez wartości dodatniej. Prosta gra oparta na dośrodkowaniach Cuadrado i błysku Chiesy z trudem wystarczyła na czwartą lokatę. Z perspektywy czasu odbieram idee zatrudnienia Pirlo jako cięcie kosztów. Po wywaleniu Sarriego kolejny trener z dużym kontraktem nikomu nie był na rękę. Pirlo zarabiał grosze, więc owoce swojej pracy dostosował proporcjonalnie do swoich zarobków. 

Ale nie mogę być taki srogi. Nieudany sezon Juve to nie zasługa Andrei Pirlo, no może w pewnym stopniu ale jednak. Rzucenie na głęboką wodę człowieka który sprawdził się w roli konstruktora nie oznaczało że poradzi sobie jako pływak. Pirlo pierwotnie miał objąć drużynę U23, otrzeć się o nową profesję, poznać trudności, wymagania i wszelkie niuanse które jako zawodnik nie dostrzegasz. Podobno wyleczenie się z myślenia jako piłkarza wymaga najwięcej czasu, momentami drużyna Pirlo wyglądała jak on gdy robił swoje nawet gdy nie szło. Ale rola trenera to coś więcej niż ustalanie taktyki, decydowanie o wyjściowym składzie czy też przygotowanie drużyny na weekend. 

Pirlo stał się niewolnikiem. Był gdzieś pomiędzy obowiązkiem wygrywania a pomysłem na drużynę który nie gwarantuje wyniku przy pierwszym poznaniu. Przejął drużynę o wątpliwej jakości. Ktoś powie: "przecież nawet Sarri wygrał z nimi ligę". Ok, ze zdrowym Dybalą, Bentacurem który potrafi zrobić coś dobrego i mentalnością odziedziczoną po poprzedniku. Pokuszę się o stwierdzenie, że Pirlo miał jeszcze lepszy materiał ludzki. W tym momencie zaprzeczam sobie z początku akapitu, ale dostał Chiesę, Kulusevskiego po świetnym sezonie, De Ligtem który wyleczył się z głupich zagrań ręką we własnym polu karnym i Arthurem na którego rzekomo miał pomysł. Fabio Paratici po odejściu swojej drugiej połówki miał pole do popisu. Zdecydował się pójść drogą łysego kolegi, sięgał po piłkarzy o uznanym CV i darmową kartą zawodniczą. Tym sposobem do Turynu trafił Rabiot, Can i Ramsey. Pierwszy miał dobre i gorsze momenty, momentami ginął na boisku by potem błysnąć. Gdyby jednak oceniać całościowo pozycję francuza to jednak ciężko uznać go solidną część drugiej linii. Podobnie jak Can który mógł stać się idealnym następcą Khediry a zamiast tego notował serię błędów i nie potrafił się odnaleźć w żadnym z systemów. Ramsey miał być prawdziwym strzałem w dziesiątkę, piłkarzem gwarantującym dużą mobilność, grę w ofensywie i destrukcji- pan i władca drugiej linii. Coś co nie dawał żaden zawodnik z Serie A miał zapewnić Walijczyk, lecz zgodnie z tym co doświadczał w swojej karierze, znacznie częściej gościł w gabinetach lekarskich niż pomeczowych statystykach. Podobnie jak Ramsey z Gry o tron irytował swoją obecnością i stał się symbolem nieudanej polityki transferowej z czasów samowolki Paraticiego. 

Max Allegri chciał większej niezależności przy transferach. Dostał ją po dwóch latach nieobecności, w tym czasie druga linia stała się wytworem człowieka który chciał lepiej a jak wcześniej napisałem lepsze jest wrogiem dobrego. Tabela nie kłamie, środek pomocy nie kreował zagrożenia po bramką rywali, pokuszę się o stwierdzenie że większe pod własnym polem karnym. Na tle ligowych rywali wyglądaliśmy po tym względem żałośnie. Nawet Sassuolo nas zawstydzało wypuszczając duet Traore- Locatelli. Od momentu odejścia Marotty kadra stopniowo traci na jakości. Boki obrony dopuszczają do serii crossów, Cancelo w barwach City staje się czołowym obrońcom świata, dawne cele transferowe Juve jak Barella prowadzą Inter do tytułu, a u nas Bentancur wyrzuca nas z CL. A miało być tak pięknie.

9 lat to kupa czasu. Nawet w lidze ukraińskiej przyszedł kres panowania Szachtara Donieck. Gdy weżniemy topowe ligi to jedynie Bayern jest na dobre drodze by przebić nasze dokonania. Ząb psuje się od wewnątrz, tak i Juve zgniło o nieudanych decyzji, nietrafionych pomysłów i idei - by było lepiej niż dobrze. To nie rywale pokonali Juventus, a Juventus upił się na własnym weselu. Szkoda, ale powrót Allegriego oznacza powrót starego Juventusu. Może i przewidywalnego i nudnego. Ale Juventusu dla którego liczyć się tylko zwycięstwo. Styl zostawmy estetom

 

Fino alla fine.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz