piątek, 21 maja 2021

Hipokryzja czyli drugie imię futbolu w XXI wieku

Projekt Super Ligi zaliczył prawdopodobnie najkrótszy żywot w świecie piłki nożnej. Staranie przygotowywany przez lata, z dala od mediów i upierdliwych działaczy miał stanowić antidotum na post pandemiczne realna. Wszyscy ucierpieli na COVIDowych zawirowaniach, im jesteś większy tym więcej musisz jeść. To zwykłe prawo natury. Ale w tym miejscu natura gryzie się z tradycją.... no dobra. Może dla zwykłego kibica, bo dla włodarzy UEFA i FIFA Super Liga staje się wojną o życie. Dlaczego? Zaraz wyjaśniam.

Ten tekst będzie tendencyjny, ponieważ pisany z perspektywy kibica Juve, kibica drużyny, która zdaniem mediów ma ponieść największe konsekwencję za udział w projekcie. Ale również z perspektywy kibica, który już dawno stracił naiwny pogląd na piłkę. Liga Mistrzów podobnie jak inne prestiżowe rozgrywki (NFL, NBA, F1) ma swoją renomę, określone struktury oraz historię która dodatkowo podkreśla prestiż rozgrywek. Odkąd Super Liga stała się faktem to zastanawiam się co było pierwsze, kura czy jajko? Czy Liga Mistrzów sprawiła, że Real stał się klubem królewskim wygrywając trzynastokrotnie puchar mistrzów, czy to właśnie tak wielkie kluby jak Real lub Bayern sprawiły, że te rozgrywki stały się „magiczne” dla milionów.

O wspominane miliony toczy się gra, pokuszę się o stwierdzenie że to UEFA potrzebuje wielkich klubów a nie wielkie kluby Uefy. Jako klub założycielski, Juventus mógłby liczyć co najmniej na 86,6 mln euro z racji udziału w nowo powstałym projekcie. Kwota kusząca, tym bardziej że gwarantowana rok w rok bo niezależnie od sytuacji w ligowej tabeli udział w kolejnej edycji byłby pewny z urzędu. No właśnie „byłby” bo póki co, cały misterny plan szlak trafił. UEFA tupnęła nogą wprowadzając manipulację na szeroką skalę. Kibicem łatwo sterować, piłka opiera się na emocjach które bywają niczym zapałka rzucona do butli z benzyną. Florentino Perez lub Andrea Agnelli stali się antychrystami futbolu, zamiast tradycji i wartości wybrali mamonę. Mniej więcej taka narracja towarzyszyła medialnej nagonce.

Sęk w tym, że to samo robią działacze europejskich i światowych rozgrywek tylko, że w biały rękawiczkach i na nieco innych warunkach. Liga Mistrzów jak sama nazwa skazuje jest ligą w której występują mistrzowie krajowych rozgrywek. Niestety było to wówczas, gdy budżety nie były napompowane do granic możliwości a kluby były klubami sportowymi a nie wielkimi korporacjami o globalnym zasięgu. W obecnej edycji CL na 32 zespoły to zaledwie 10 drużyn które zajęły pierwsze miejsce w ligowych rozgrywkach (nie we wszystkich liga wyłoniono mistrza). Skąd więc nazwa Liga Mistrzów? Dawniejsza nazwa również nawiązywała do mistrzowskiej elity. Ktoś powie, że trzydzieści, czterdzieści lat temu europejska piłka była bardziej wyrównana. Crvena Zvezda lub Celtic mogły powalczył z niemieckim lub włoskimi drużynami. Dziś przykładową Crvenę dzieli z Juventusem lata świetlne. Zarówno pod względem finansowym, infrastrukturalnym oraz sportowym jest to zupełnie inna galaktyka. Więc dlaczego oba kluby miałyby zasiąść przy jednym stole?

UEFA sama naważyła sobie bigosu. Lata temu stwierdziła, że kibic nie chce oglądać meczów typu Rosenborg- Sparta Praga lecz Barcelona- Chelsea. Nawet jeśli te ekipy nie zasłużyły swoją postawą w ligowych rozgrywkach na takie wyróżnienie. Przez lata czekałem aż CL stanie się niczym koszykarska Euroliga gdzie najwięksi mają gwarantowany start. To jednak nie było potrzebne, szanse na to że Barcelony lub Bayernu zabraknie w najważniejszych europejskich rozgrywkach były nie wielkie. Nieobecność MU lub Man City można jakoś przeboleć, Premier League zawsze dostarczy uczestnika o dużym zasięgu. Być może dlatego UEFA ciągnęła farsę otwartych rozgrywek. Dlaczego farsę, ponieważ taka Legia Warszawa musiała rok w rok przechodzić znacznie dłuższą drogę niż inni. Ktoś powie, że to truizm i że wynika to z rankingu który nie bierze się z powietrza. Ale jako „mistrz” kraju powinien mieć znacznie krótszą i łatwiejszą drogę niż trzeci drużyna z Rosji.

Hipokryzja stała się na tyle obecna w naszym życiu, że przestaliśmy ją dostrzegać. UEFA i FIFA chcą rzekomo równać szansę, dawać mniejszym tyle by przepaść się nie powiększała. W praktyce wygląda to jednak inaczej. Jedne projekty mają aprobatę federacji, drugie nie. Superliga została wyklęta, natomiast pomysł stworzenia wspólnej ligi dla Holandii i Belgi nie jest już herezją. Podobnie jak z ideą by wdrożyć Celtic i Rangers do Premier League. A to, że liga szkocka zostanie zwykłym zadupiem piłkarskim o którym kibic spoza wysp nie będzie zagląda to już inna sprawa. Połączenie MLSu z meksykańską Liga MX popiera sam Giani Infantino, ten sam który wymachiwał palcem do klubów z Superligi. Tak więc, o co k...a kaman?

A o pieniądze. Wytnijmy z Ligi Mistrzów Real Madryt, FC Barcelonę, Juventus oraz kluby które stchórzyły choć na początku miały świeczki w oczach na myśl o worku pieniędzy. Pozostają nam niemieckie kluby, PSG, jakieś Napoli, zasłużone dla europejskiej piłki kluby jak Benfica czy Ajax. Ale czy z ręką na sercu te rozgrywki byłby wybierane przez kibica mającego niemal nieograniczony wybór w postaci pilota od telewizora?

Tak, to kibic siedzący wygodnie na fotelu jest prawdziwym włodarzem piłki. Generuje przychody dla kluby i sprawia że coś jest prestiżowe lub nie. Bez zainteresowania nie ma mowy o prestiżu, bez kibica nie ma mowy o jakichkolwiek rozgrywkach. W tym momencie w gruzy obraca się cała narracja wrogów Superligi, ludzi którzy domagają się srogich kar dla klubów założycielskich. Szef FIGC może wojować z Juventusem ale czy warto? Wystarczy cofnąć się o 15 lat, gdy liga walczyła ze skutkami Calciopoli. Tuż po zdobyciu mistrzostwa świata, liga w której występowali niemal wszyscy członkowie mistrzowskiej drużyny straciła na zainteresowaniu. Serie A bez Juve i to tak na stałe? Zobaczymy komu się to bardziej opłaca.

Wracając do jednej z pierwszych myśli. Kto jest bardziej komu potrzebny? Przez lata duże kluby żyły z UEFA jak stare dobre małżeństwo. Wprawdzie więź minęła, uczucia stały się bardzo chłodne, ale jest wspólny majątek, a rozwód sporo kosztuje i jest jedną wielką niewiadomą. Superliga stała się atrakcyjną kochanką, młodą o sporych walorach fizycznych. W dodatku gwarantującą stabilność której nie można dostać w starej relacji. W sytuacji gdy tracisz znaczą część dochodów a koszty działalności nie zmniejszą się to masz dwa rozwiązania. Albo starasz się zmniejszyć skutki kryzysu albo podejmujesz aktywne działa które mają uchronić przed kapitulacją. Ktoś powie, że piłka nożna to nie jest zwykła działalność gospodarcza. To dziesiątki lat tradycji, wielkich przeżyć, wartości które niesie kibicowanie danemu klubowi. Ok, zgadzam się. Ale piłka się zmieniła. Barcelona od lat ma na koszulkach sponsora, mecze o superpuchary często rozgrywane są na drugim końcu świata. Tak związane z tradycją rozgrywki jak Coppa Italia mają być ograniczone tylko dla wybranych. Na niektóre „ustępstwa” jest zgoda. Na inne nie.

Dlatego bronię ludzi którzy wybrali Superligę, bo trzeba po prostu opowiedzieć się po którejś stronie. Albo wybrać tradycję. Gdzie klub angielski nie składa się z niemal samych nabytków, gdzie Liga Mistrzów nie ogranicza się jedynie do szyldu i gdzie prestiż nie stanowią potencjalne dochody. To mrzonka, ale zanim hipokryzja jest znacznie przyjemniejsza.




Fino alla Fine