poniedziałek, 29 maja 2017

Voo Doo Lady

Ciao, ciao Scudetto- grzmiał wyrazisty nagłówek gazety, niczym zimna klepsydra nawołujący do żałobnej modlitwy. Requiem smutnych kolejek. Wszyscy mówili: Są na kolanach, krwawią bezradnością, rozbić nie tyle sportowo, co mentalne, z dna tabeli obserwują rozpędzone Napoli, zaraz nawet Liga Europy będzie poza zasięgiem. Goniąc duchy z Berlina szukają starej drogi, jakby na nowo identyfikowali pewien dziwnie znajomo brzmiący slogan. Jak apostołowie, dzielnie wierzący tifosi szukali zwiastowanego zbawienia. Ale, że nawet Sassuolo zadawało kolejne rany, to i następców świętego Piotra nie brakowało. Comeback z zaświatów funkcjonował w rozmiarach szaleństwa, herezji zaślepionych urokiem wielkiej miłości. Po wielkich miesiącach miodem i mlekiem płynących, Stara Dama utraciła serce, duszę, zmysły, pozostało ciało. Choć napędzane świeżą krwią, stawało opór tętniącemu życiu, jak gasnące światło w ciemnym tunelu. Podobno każda seria ma swój koniec, to i Juve zbliżało się do brzegu rzeki. A wiadomy, że aby odbić się od dna to trzeba najpierw spać na samo dno. 

Powrót do 2015 roku nie jest bez przyczyny. Wprawdzie zbieg okoliczność wyjątkowo ciekawy, lecz detale diametralnie inne. Primo, Juve na tle Hiszpańskiego giganta nie wygląda jak szaleniec nad przepaścią. Równie konkurencyjnie, a może i mające przewagę głodu totalnej Victorii. Recz dotyka konsekwencji lata 2015 i tego, co trzepot motyla nam przyniósł. Wybierzmy jakąkolwiek wielką drużynę ostatnich lat i wytnijmy najważniejsze organy. Zgon na miejscu pewny jak Amen w pacierzu. Może taki Bayern wybroniłby się  miejscem na podium, albo Barcelona łapiąc kontakt z czołówką jedynie iluzjonistycznie wybielając sumienie. Nikt jednak z sezonu okraszonego krajową dominacją i Europejskim podbojem, nie przeżył wymianę podstawowych narządów.  Nikt, poza Starą Damą....

W zasadzie lato 2015 było jedynie opłacaniem rachunku opaczności. Wymiana wiekowego tempomatu wisiała w powietrzu, taki Dybala również pojawia się raz na kilka lat. Odcinanie kuponów by za rok mierzyć się z tym samym problemem? W Mediolanie próbowali na raty, ale odsetki ich zjadły. Juve było spełnione w granicach możliwości. Niby kunszt Pirlo opierał się leciwej metryce, lecz co raz częściej zaciągał ręczny hamulec, brakowało opcji na lepsze jutro. Pogba jakby siedzący na walizkach, Morata wiszący, gdzieś pomiędzy Turynem, a Madrytem. Niemal w jednej chwili Juve przeszło wstecz o kilka lat. Tracąc mózg, stało się ogłupiałe i infantylne, tracąc serce przestało wierzyć w swoje credo, gubiąc kończyny utraciło płodność i środki na wybawienie. Bezradni, osowiali, chwilami wręcz durni. Surrealistyczny obraz przewijał się tygodniami. Od Udine po Frosinone, Allegri robił dobrą minę do złej gry, wyglądał jak Krzyś z filmu Psy- "Nie mam k...wa broni" zdawał się mówić, momentami trudnił się wskrzeszeniem Frankensteina. Niby daje oznaki życia, choć tętna brak. 

Tamten Juventus umarł, patenty Conte nie pasowały do tali kart, nowo obsadzone rolę długo szukały właściwej scenografii, a brak rotacji był niczym biała flaga, w zasadzie już miotając na wietrze. Kostucha czyhała w gabinecie włodarzy, "Allegri zostaje". Wiara na powtórkę z 2002 roku, lub świadomość, że gorzej być nie może. Transplantacja stała się faktem, nawet jeśli kosztem sezonu. W tym miejscu mógłby nadal bawić się w wspominki i pochwały nad Bianconeri. Powstali jak Feniks z popiołów, zjedli peleton bez rozpędu, nadal mało. Agnelli i spółka zburzyli i wybudowali na nowo, fundamenty bardziej solidne, mury jeszcze grubsze, surowiec jakościowo do przodu. Opcje długoterminowe, miały swoją rację bytu, nawet jeśli "na dziś" wydają się kredytem dużego ryzyka. W takim razie, wybory obiecujące, lecz z pewnością nieklarowne, Marotta, co skąpstwem mógłby konkurować ze Szkotem rozpoczął czas żniw. Było na bogato, Alex Sandro, Paulo Dybala, Mandzukic, Khedira, Cuadrado, syty zastrzyk, dziś nierozłączny element enklawy Allegriego. 

Założenie było proste, przejść jak najszybciej do rzeczywistości, co w Turynie oznacza walkę o Scudetto i solidną pozycję w Europie. I choć początki były opłakane, to do pełni realizacji założeń zabrakło kilku minut w Monachium. Swoisty kamień milowy pod tegoroczne Voyage, lekcja trzeźwego stąpania po  ziemi, że na Europę jeszcze trochę brakuje. Wypadkowa A.D. 2015 dla była Allegriego wyjściem z cienia, zrzuceniem balastu "następcy Conte". Na własny rachunek łatwiej było igrać z ogniem i iść pod prąd. W zasadzie z nową drużyną pokazał się jako trener docelowy, osoba z własną wizją, świadoma sytuacji, umiejętnie reagująca na boiskowe realia, co nie tylko pociągnie wóz, ale wymyśli nowy środek transportu. Kibice przestali się zastanawiać "Co by zrobił Conte?", Juve ewoluowało, kierunek powoli nabierał zarysu, choć wiadomo było, że zmierza we właściwym kierunku. Elastyczność raczkowała, jakby po roku miał "swoją" drużynę, zupełnie dostosowaną pod własne "ja", kreowaną niemal na zamówienie.  

W poszukiwaniu analogii pojawił się Dybala, nurt dobrze znany. Nie nowy Tevez, a Del Piero, inni dostrzegali młodego Baggio, to on wyleczy Juve z bezpłodności. Nowe serce zawieszone w sferze sacrum, trudne do klasyfikacji, lecz mające DNA Starej Damy. Cuadrado? Dopełni gorycz fantazji, lepsza wersja Llorente- Mandzukic napełni walką nawet gdy inni padną, bo inaczej nie potrafi, Khedira jak przystało na produkt made in Germany solidności nie poskąpi. Podwaliny pod drużynę ,gdy Pjanića i Higuaina nie było jeszcze na horyzoncie. Gdzieś w tym wszystkim brzegi rwała natura Juve. Wyrafinowana i cierpliwa, tego nie dało się zmienić, jak bestii nie oduczymy naturalnych pociągów, tak i Starej Damy nie pozbawimy estymy dojrzałego mistrza.

Pamięć bywa zgubna, liczy się to co jest teraz. W euforii dnia dzisiejszego łatwo zapomnieć o  chwilach, gdy Juve było bliżej do przeciętności, niż nieziemskiej pozycji. Wprawdzie nie widzę powtórki zabiegu po finale w Cardiff, zbyt solidnie stoi ta forteca, by ponownie legła choćby na "5 minut". Lato z przed 2 lat zahartowało Juve, niczym szlachetną stal gotową na kolejne bitwy, zbudowało pozycję wielkiego Allegriego, nauczyło żyć w nowych warunkach, oczyściło niczym wody Gangesu. Naturalna kolej, wymiana starszych podzespołów, rozwój zgodny z tendencją, bo kto stoi w miejscu cofa się. Wreszcie, zabieg wymiany podstawowych organów mógł albo zabić obecną dynastię, lub doprowadzić do kolejnych skalpów. Z pewnością, w każdym innym wielkim klubie skończyłoby się na opcji numer jeden, ale nie w Turynie.


Fino Alla Fine
Forza Juve 


środa, 24 maja 2017

Rotacja- trend przyszłego sezonu

Dojechać z formą na kluczowy moment- niby wiadomy cel każdego coacha, jakimi środkami- to już inna para kaloszy. Podobno wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, oszczędność sił, granie na drugim biegu, postawienie na jednego konia, rób ta, co chceta, byle wynik się zgadzał. Biorąc pod lupę finalistów tegorocznej edycji Ligi Mistrzów, widzimy fundamentalne postacie, największe diamenty, jakość gdziekolwiek spojrzymy, ale też mocniejsze i słabsze elementy układanki. Gdzieś, w drugim rzędzie stoją bohaterowie dalszego planu, scenariuszem mniej skrępowani, ale jakże cenni, gdy maraton odbiera prąd mięśniom, a kilometrów jakby przybywało. Zarówno Allegri jak i Zidane opowiedzieli się za pluralizmem, niech klub kokosa przejdzie do lamusa, rezerwa pozostanie terminem zarezerwowanym dla armii, wszyscy na pokład, bo każda para rąk, nóg potrzebna jak tlen.

Niema nadludzi,  ponad 50 spotkań w trakcie sezonu nikt nie obskoczy. Pretensję do UEFY, żyć jakoś trzeba, a problem nie pojawił się wczoraj. Na wąskie postrzeganie wyjściowej jedenastki mógł pozwolić sobie taki Antek Conte, liga plus krajowe puchary- easy, dadzą radę z palcem w tyłku. Z nerwusem pogadamy za mniej więcej rok, gdy rotacja jak i Liga Mistrzów nadal pozostaną zbyt wytwornym terminem. Horyzontalnego klimatu nie udźwignęło kilku dżentelmenów, Ancelotti, Spalletti, Luis Enrique. W mniejszym lub większym stopniu bardziej przywiązani do pierwszego wyboru, inni świadomi, że ławka rezerwowych niepowstała by chować wielkie talenty przed światem. Za słabi na pierwszy gwizdek, ale i takich potrzeba w każdym klubie. Abstrahując od powodów, wszyscy wymieni jak jeden mąż, polegli jeszcze w przedbiegach. Nieźli na jesień, zimą nawet, nawet, ale wiosna zabrała to co brało się na kredyt. Wypompowanym Bawarczykom zabrakło co najmniej kilku lat dla połowy wyjściowego składu, nawet Milan Lab byłby bezskuteczny. Tym razem długowieczność zabolała, Robben i Ribery przesiedli się z Audi R8 do Opla Corsy, mit świeżości prysł niczym gorący temperament Vidala. Carlito z niejednej piekarni jadał chleb, to i dywagacje o potrójnej koronie miały większe racje bytu niż w Turynie. Jednak, że paliwa starczyło zaledwie na połowę drogi, to i wystawiono szkolną tróję za pierwszy sezon na Allianz Arena. Nieco inaczej temat rotacji ugryzł Luis "rozstrzelamy Juve" Enrique. Ten to przejechał się na letnim udarze, miała być najsilniejsza kadra od lat, a tu kasztany mają dać drugi oddech Dumie Katalonii? Spal niby chciał mieszać, ale jeszcze wyżej w hierarchii widniała ligowa gonitwa. No i masz Ci los, nawet na Coppa Italia sił brakło.

Zajechać jednym sezonem potrafił Mourinho. Jego Chelsea połknęła Premier League bez przepitki, w kolejnym sezonie zgagę odczuwano do ostatniej kolejki. W Turynie celebrujemy 6 tytuł z rzędu, jedynie szóstka piłkarzy zaliczyła komplet sukcesów. Brak stabilizacji w kadrze? Nic bardziej mylnego, Marotta dba o krwiobieg niczym prof. Zbigniew Religa. Znudzonemu Vidalowi nie stawał na przeszkodzie, dla Pogby Stara Dama przestała być atrakcyjna, Morata powrócił na stare śmieci. Inni odeszli, gdy zegar tykał coraz głośniej, bądź hemoroidy dawał w wznak. W zasadzie, niema za kim tęsknić. Maskotka Padoin, maestro- etatowy Texas Ranger Pirlo, bądź krezus Tevez? Jakościowy ale i ilościowy level up. Juve dycha żelaznymi płucami, nie tyle przez wspomnianą jakość, a sposób jej użytkowania. Zarówno pierwszy i drugi garnitur, miał swoje minuty. Taki Sturaro pomimo nie wykorzystanej okazji grudniowych występów i licznego grona rywalizującego o grę nie zaliczył leniwej wiosny. Gdyby nie kontuzja Pjacy, tryb zmian byłby jeszcze bardziej okazały.
3 lata temu na Twitterze... 

Życie jak w Madrycie. W mistrzowskim sezonie pograli niemal wszyscy. Wkład w sukces solidarny, do bramki rywala trafiali prawie wszyscy piłkarze z pola (Contreao wyjątkiem). Nawet marudzący o małą liczbę minut James osiągnął double-double, świeżość gum Orbit może reklamować jedynie jakiś Fabio Contreao lub Ruben Yanez. Zidane odważnie zmieniał skład, dwie odmienne jedenastki na przestrzeni tygodnia, brak BBC choć to nie Copa del Rey- no problem. Pochwały za uświadomienie CR7 biegnącego czasu w pełni zasłużone, ale sadzanie na ławkę rozkapryszonych modnisiów to już wyższa szkoła jazdy. Ileż słowiańskich kr...w padało przy linii bocznej, gdy ruszano święte krowy? Ile razy czkawka mąciła spokój wielkiego Zizu? Naturalna różnica w cenie sukcesu pomiędzy wartością netto, a brutto. A więc wkład niedocenionej piechoty, powoływanej gdy kawaleria potrzebuje wsparcia lub brak chłopa do kompletu. W koszykówce miano "sixth man" bywa równie drogocenne, co status pewnego starter. Sęk w tym, że Panowie piłkarze rzadziej kierują się dobrem drużyny, czekać na swoją szansę mało kto chce, kariera zbyt krótka i ofert nie brak. Przeciętny rezerwowy ma swoje ambicje, takiego Krychowiaka być może cieszy, że może całą energię skupić na narzeczonej, ale dla Renato Sanchesa ostatni rok to czas stracony. Etykieta talentu z certyfikatem jakości Benfiki, możnowładny Jorge Mendes w roli Anioła Stróża i football w trybie siedzącym. Słabo.

Allegri polubił rotację już jakiś czas temu. W pierwszym sezonie nieśmiało, tak jak warunki na to pozwalały, w kolejnym konkurencyjność stała się faktem. Tegoroczna kampania to już szaleństwo w krainie konserwatyzmu, wyzwoleni od zmieników klasy B, z luksem wyboru i tego o czym mogą tylko śnić w całej Italii- każdą pozycją obsadzoną ponad limit. Początkowo przyjęty niechętnie przez kibiców patent nabrał na popularności. Na jednej nodze obskoczyli Barcelonę, ligę przeszli bezkolizyjnie, załatwili awans do finału CI, wszystko w gorącym okresie, gdy krajobraz sezonu zyskuje kontury, a barwy nabierają na intensywności. Baterii nie brakło na ostatnią prostą, nie trzeba było poświęcić jednego celu kosztem drugiego lub oblizywać ran resztkami sił. Efekt końcowy jest imponujący, do Cardiff ruszamy mając 66% zrealizowanych celów i siły na finalną batalię. Warto było chuchać i dmuchać na Dybale, cackać się z delikatnym Khedirą lub szykować wiekowego Dani Alvesa.

Nie ma przypadku, że pierwsza czerwcowa sobota wywoła emocję u kibiców najbardziej skąpych w siłach drużyn. Być może teoria Darwina wymaga korekty, nie najsilniejsi, a najbardziej oszczędni przetrwają? Cóż z potencjału MSN, skutecznego Lewego lub romantycznej księżniczki z Monako. Choć i jej przyszło odpuścić krajowe puchary na rzecz ligi i europejskiej przygody. Umówmy się, rotacja nie była kluczowym czynnikiem w obu przypadkach, lecz być może niezbędnym narzędziem. Jak leczenie profilaktyczne, dmuchanie na zimne, bo gdy mleko się rozleje będzie po zawodach. Podobno przytoczona metodyka przypadła do gustu szerszemu gronu. "Można mieć pole wyboru i zdrowy skład na majową końcówkę? Bomba, bierzemy to". Nawet zatwardziały w metodach Maurizio Sarri odkrył piękno szerokiej kadry. Rog, Zieliński, Hamsik, sezon długi, talentu nie zabraknie, tym bardziej, że estetyka pozostała. Moda na przyszły sezon i jak to z modą bywa, nie wszędzie zaistnieje. Messi obgryzający paznokcie, a obok pierwszy, lepszy koleś z La Masii, cierpliwie obserwujący konkurenta Cavani, z naturą się nie igra. Aby bawić się w managera pełną gębą trzeba mieć za skórą Sir Alexa Fergusona, niezłomnego na fochy dozorcę sił, dobrotliwego opiekuna, podejście chłodnego analityka, wyrafinowanego psychologa. Rzecz dla wybranych, może doprowadzić do szczytu lub owdowieć w połowie drogi. Chętnych do spróbowania nowego trendu z pewnością nie braknie.


Fino Alla Fine
Forza Juve



poniedziałek, 22 maja 2017

Giro Italia

Uwaga! Post dla ludzi ze sporym dystansem. Bongiorno! Zimny szampan, urodziwe hostessy, blask migotających fleszy, wrzask rozanielonej Victorii, to jak zdobycie monumentu, kroków niezliczonych iloczyn, suma pojedynczych składni, godność zbyt szeroka na ramę słów. Zresztą, w truizmach łatwo się utopić. Kto nie jest w stanie utrzymać koła Magia Rosa, ten nie godzien honorów wielkich tego świata. 37 etapów morderczego maratonu, ciężkie podjazdy, zuchwałe choć naiwne ucieczki, kilometry niezmordowanej pogoni, dziesiątki zmarnowanych szans na zgubienie lidera i finał zgodny z przewidywaniami. To były mordercze miesiące, czas próby i oddzielenie chłopców od mężczyzn. Że krew nie woda, to i więcej poległych od pozostałych. Peleton jest jak żywy organizm, tętni endorfiną, ma kończyny, prowadzi wewnętrzny dialog, kierują nim ludzkie popędy, dąży do realizacji podstawowej potrzeby, ma zepsutą naturę i zawsze żąda abdykacji tego wyklętego- bo przed szereg wystąpił. Zwycięstwo bowiem bywa jak więzienie, tytuł jak wyrok, są pewne standardy od, których nie wypada odchodzić, a oponentów wietrzących zamach stanu nigdy nie brakuje. Musimy do tego przywyknąć, bo kolejny rok gonitwy za króliczkiem zafundowała wataha Allegriego Półwyspowi Apenińskiemu.
Panowie z Eurosportu wybaczą zawładnięcie terminologi na potrzebę należytej interpretacji rzeczywistości. Dziś termin- Giro Italia traci na etosie kolarskiej damy na wydaniu. Nie Nairo Quintana, nie rekin Nibali, a Stara Dama dzierży koronę ziem Italii. Choć przed nami ostatni, etap przyjaźni i jednodniowy klasyk w Cardiff, to wisienka na torcie padła łupem temu, komu było to pisane. To co miśki lubią najbardziej, a więc podwórkowe przechwałki potwierdzone namacalnym argumentem. Nie ma "ale" lub "gdyby", tytuł przyznany, Romą jest Romą, Napoli ma jeszcze senną marę o scudetto dla ubogich, a Mediolan Chińskie marzenia, wiecie jak bywa z jakością produktów Państwa Środka... Wietrzono zmianę warty, że może ostatni sezon Tottiego będzie oklaskiwany niczym koloseum obarczone kciukiem w górę, że Sarri odkrywając nowego Maradone zaspokoi dumę Neapolitańczyków. W zasadzie, każdy kto poszukiwał nowego mistrza wodził w galaktyce naiwności. Brak tytułu Juve byłby patologią- stan chorobowy, w ogólniejszym znaczeniu nieprawidłowość. Jakość, doświadczenie, mentalność, solidność, pewność- do każdego z tych atrybutów można dopiąć po kilka przymiotników, a obraz będzie nadal niekompletny. To był team ponad stan, zdecydowanie za duży dla kogokolwiek kto nawinął się na drodze. Ale po kolei...

Z pierwszym etapem jasne było, że droga to długa i niełatwa. Obrońce tytułu dopaść chciał każdy, od dumnych choć zagubionych harcowników z Rzymu i nieśmiałych chłopaków z prowincji. Pech dał o sobie znać  w momencie błogiego rozluźnienia. Podjazd niewygodny choć łatwy gdy, rywal ze sporą stratą i w zasadzie przegrany w generalce, choć to dopiero początek. Coś jak Igor Anton na Vuelcie 2011. A jednak, niemal Boskie oblicze zakrwawiło, na ostatnich metrach szkolny błąd pogrążył faworyta. Był żal, wzmożony stan gotowości koalicji AntyJuve, to już czas- polegną jeszcze przed Królewskim etapem. Koszulka Magia Rosa nieco ciążyła, brakowało koncentracji, chwilami piknikowa aura mąciła głowy. "Przecież i tak to wygramy"- gdyby tak murawa J-Stadium przemówiła... Peleton miał prosty plan- kąsać kiedy tylko nadarzy się okazja. Grupetto bawiło się w najlepsze, połowa stawki przechodziła na wrogi front. Każdy chciał urwać koło faworytowi, mieć skalp w sportowym CV i status pogromcy "tego Juve"

Solidne uzupełnienie armii jakiego dokonał Marotta okazało się kluczowe w trakcie górskich etapów jak i tych "do dojechania z najlepszymi". Specjalista od czasówki- Juan "Kolumbijski Tony Martin" Cuadrado, ekspert od kasowania ucieczek Higuain, "holownik" Pjanić, weteran z Barcelony, początkowo ledwo trzymający tempo ekipy. Miał kto pchać, gdy zawodnicy Udine psuli plan lub ekipa Torino niweczyła założenia o łatwym odcinku. Pomimo Mocarskiej drużyny nadeszły słabsze etapy. Wymęczona na płaskim gonitwa z Chievo, typowa do zaliczenia i zapomnienia wędrówka do Palermo, w rodzimych stronach pewne pilnowanie przynosiło nadal profity. Słabszy dzień w Genoi, kontrowersyjny wieczór w Mediolanie, Magia Rosa weryfikowany każdego weekendu. Podczas gdy grupa pościgowa połączyła interesy goniąc wściekle, Stara Dama ruszyła jak po swoje. Królewskie etapy z Romą i Napoli położyły kłam na tezę o upadłym liderze. To były akcje na miarę kunsztu Marco Pantaniego, urywania rywali w stylu Froome`a, bądź zabójcza selekcja z najlepszych czasów Contadora. Przyspieszenie i za plecami pozostaje znikający punkt zapomnianych rywali. Klasyka najwybitniejszych, co w annałach pozostaną na wieki.

Pomimo grudniowego nokautu gonitwa trwała nadal. W peletonie niemal bez zmian, gonił ściśle określony komitet, grupetto dzielnie broniło czerwonej latarni, a lidera eskortowała silna grupa pomocników. Kraksa na etapie w Florencji kolejny raz wybudziła Juve z letargu. "Więcej wpadek oznacza utratę tytułu, to koniec błędów" i jak mówił, tak obiecał. Reaktywowany Chorwacki wojownik okazał się bezcennym wsparciem, skuteczny w odpieraniu ataków, groźny w wyprowadzaniu ofensywnych akcji. Niemal jak Sylwek Szmyd, gotów do tytanicznej pracy, czarnej roboty i obrony lidera. Po buncie przybocznego, na nowo w roli głównego motoru napędowego odnalazł się Paulo Dybala, a Juve wreszcie doczekało się własnego Estebana Chaveza. O pewną, a zarazem skuteczną jazdę zabiegał niezwyciężony Gigi Buffon, na czele z rasowymi rozprowadzającymi jak Chiellini, bądź Barzagli, okupował status mentalnego krezusa. Wielki team, to i wielkie napięcia, ciśnienia wieloetapowego pościgu nie mógł wytrzymać klasyczny wartownik, nie brakowało głosów sprzeciwu wobec dyrektora drużyny. Ten niczym biblijny Salamon, nie bojąc się trudnych decyzji rozdawał po swojemu karty, podobnie jak Bjern Rise wymyślił swój patent na wygranie Giro. W biało-czarnym pociągu tempo narzucał Bośniacki Spartakus, do wspinaczek swoje trzy grosze dorzucali weteran Dani Alves i solidny jak John Degenkolb Sami Khedira. Machina godna przodownictwa klasyfikacji generalnej i Magia Rosa,  nawet ostatnie podjazdy okazały się zbyt trywialne by obalić króla Giro.

Epicki finał, Vendetta ubogich i obrona ziem na dworze Cesarza. Jedynki LGDS zwiastowały ostateczne starcie, kilka morderczych batalii, które rozstrzygną dla kogo różowa koszulka przypadnie na dzień przed ostatnią prostą. Gdzieś w tym wszystkim zatracił się powab tej wędrówki, bo krajowe podwórko piękne, ale jakby darowane z niebios. Zmęczenie materiału, rozrzutne rozkojarzenie, topniejąca przewaga budziła apetyty rywali, Stara Dama na metę w Rzymie dotarła za głównym rywalem, potrzeba było dopięcia sukcesu na nieco pagórkowatym etapie u podnóża Piemontu. Ostatnia jazda na poważnie, tyle ile fabryka dała i było jak Pan Bóg przykazał. Kasowanie rywala, gdy tylko przyszło mu do głowy, że może zniweczyć 36 etapów, to była esencja prawdziwej drużyny. 90 minut niemal 1 do 1 przenoszące krajobraz całego sezonu, metafora "typowego Juve"- wyrafinowane, w pełni oddane, gdy morale są na swoim miejscu, z mocą nieskrępowaną jakimkolwiek ograniczeniem- nawet kolarskiego odpowiednika brak.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że jakikolwiek inny scenariusz miałby prawo bytu. Pogoń za króliczkiem- rzecz wzbogacająca życie, lecz równie dojmująca, gdy ograniczenia ciągną w dół. Recz w tym, że Juventus jest jak wino. Zyskuje na czasie, dojrzewa z każdym kolejnym sukcesem, idzie w symbiozie z aforyzmem- co Cie nie zabije, to Cie wzmocni i stale rośnie w siłę. Jest mało równie hegemonicznych zjawisk sportowych jak dynastia z Turynu. Każda seria kiedyś umiera, coś się kończy, coś się zaczyna, jednak moje średnio-stare kości podpowiadają, że jeszcze trochę siwych włosów przybędzie De Laurentiisowi zanim na mecie Juve dojedzie za plecami rywali.  



Fino Alla Fine
Forza Juve



czwartek, 18 maja 2017

Obcy kontra reszta świata

Z pewnością każdy z Was ma znajomego, któremu bliżej do zakładu psychiatrycznego niż gąszczu życia publicznego. Jak w You're in Love with a Psycho śpiewa lider grupy Kasabian, takich wariatów jak na lekarstwo. To ubarwią najbardziej toporny temat i jednym gestem udowodnią, że życie jest mezaliansem logiki z  człekokształtnym chochlikiem. Nieznośna lekkość bytu w świecie doktrynalnej Idylli, a może clue Boskiej charyzmy. I kto tu ma nierówno pod sufitem? Wyrwane z kontekstu linijki możemy podpinać do woli, takiemu białe może być i czarne lub zielone. Dla pragmatycznego marudera słaby to kompan. Tak więc, w prywatnym życiu Panie Dani Alien Alves raczej nie ten sam team, ale dopóki w tym szaleństwie jest metoda to proszę o więcej czynnika PSI w skrajnie logicznym Turynie.

Bramkarze i lewi obrońcy- to podobno najbardziej obsadzone pozycje przez rozbrykanych lekkoduchów. Może i w latach 90 tych, bo kilku samozwańczych Napoleonów jak Cassano lub Super Mario zweryfikowali teorię o kondycji psychicznej pozostałych kopaczy. A bohater dzisiejszych wypocin? Prawonożny nie bez przypadku. Podobno prawa półkula mózgu odpowiedzialna jest za kreatywność, myślenie abstrakcyjne, wyobraźnię, zdolności muzyczne, plastyczne i artystyczne, intuicję, zarządza percepcją przestrzenną, mimiką i emocjami- jednym słowem za artyzm, w tym konkretnym przypadku kompletnie niekontrolowany. W zasadzie Freud mógłby odkryć nowe schematy osobowości ,a Nietzsche nawróciłby się na życie i zapisał do Kościoła. Bo ten facet jest jak wirus, gdziekolwiek się pojawi tam prążkuje. Zagwozdka godna naukowej Ligi Mistrzów, co się znajduje w głowie 34-letniego Brazylijczyka. Tatuaże-piłka-słońce-siesta-piłka-siesta, zgaduje choć pewnie prędzej trafię szóstkę w dużym totku...

Wariata może zrozumieć jedynie drugi wariat, pochodzący z tej sam planety, nadający na podobnych falach, z rozczytanym anagramem, nawet jeśli to bełkot. A jeśli tak, to zaczynam się martwić o swoje zdrowie. Łapiąc kontakt mentalny, swoistą nić porozumienia czuje bluesa. Boisko, trening, parking przed marketem, ogródek, restauracja obrośnięta gwiazdkami Michelin, nieistotne- świat to wielka piaskownica, czasami zabawek brak lub ktoś psuje imprezę, ale generalnie sedno jest proste- fun. Świat widziany oczami Dani`ego ma więcej barw niż kreator Photoshopa i więcej euforii od szczeniaka labradora. Z podejściem prostolinijnym można uznać byłego gracza Blaugrany za klasyczny przykład dużego dzieciaka, taki hipsterski Piotruś Pań, co wie czym jest ciężka praca i talentu nieskąpi.

Po Brazylijczyku dewiza- Wiek to stan umysłu sprawdza się w praktyce. Podczas gdy rówieśnicy dogorywają grając ogony lub poznają egzotykę all inclusive, z dala od poważnej piłki, gracz Juve kipi wigorem. Grający niemal od dekady wszystko, aż do czerwcowego fajrantu nadal może uchodzić za żywą reklamę Duracell. Początki i zimowa aura sprzyjały opcji Szwajcarskiej, znacznie pewniejszej i na oliwionej w sprawnych trybikach machiny. Lichy zyskiwał równą formą i dzięki żołnierskiej estymie posłannika. Niby było ok, ale w sumie i tak inna para kaloszy pasowała jak ulał. Jak woda i ogień, totalne przeciwieństwo swojego konkurenta, Allegri zamienił polisę na akcję sporego ryzyka. Miało być bardziej intrygująco, takie ksero Alexa Sandro tylko na drugą nogę, bo ograniczony do przodu Szwajcar ręcznego zwolnić nie potrafił, choć od czasu do czasu crossy potrafił zaadresować i żelaznych płuc nikt mu nie odmówi, to jednak prochu nie wymyśli. Przeciwnie, z formy ostała się formalina, na chwile obecną to najbardziej niepewny na boisku element bloku obronnego. Pomijając nieszczęsną Atalantę, (przecież to Włoski odpowiednik AS Monaco) i kilka pojedynczych wpadek, każdemu zdarzyło się naważyć piwa, jednak znaczny wzrost straconych bramek na flance byłego gracza Lazio jest aż nadto widoczny. 

Allegri w Dani Alvesu widzi nie tyle wartościowszą alternatywę wobec Lichy`ego, a lepszą wersję Cuadrado, zdecydowanie regularniejszą, jakościowo solidniejszą, bardziej opanowaną w działach i odpowiedzialną za defensywną robotę. Ustawiony w linii z Mandzu i Dybalą szczelnie uzupełniał narożnik strefy, ustawiony wyżej niż dotychczas wybudził Pipite z letargu środowych wieczorów. Na obecną chwilę, w Turynie nie uświadczy lepszego speca od gry na skrzydle. Może i wiekowy ale za to świadomy piłki jakby analizował każdy fragment meczu, bądź IQ miał na poziomie astronautów. W zasadzie, taki Dani Alves dzielnie broni pozycji czołowego prawoskrzydłowego, główny przodownik półfinałowej batalii z Francuzami pokazał, że nawet Lazio może w pojedynkę rozmontować.

Patrząc na Brazylijczyka człowiek zastanawia się jakim cudem Allegri udobruchał tą niespokojną duszę. Z ADHD ostały się śladowe ilości piłkarskiej paranormalni. Wyszydzanego i mianowanego parodysty zastąpił stary, dobry fullback, kompletny na swojej stronie i kolejny raz szczycący się życiową formą. I w tym miejscu odzywa się trzeci akapit. Zarówno coach Starej Damy jak i prawy obrońca Juve mają ze sobą więcej wspólnego niż ktokolwiek w kadrze. Zawładnięci manią zwycięstwa, nieco oderwani od rzeczywistości. Allegri nauczył się Dani`ego Alvesa, Dani Alves pojął czym jest Juve i że calcio nie musi oznaczać zwolnienia z wirtuozerskich fanaberii.  

Tytuł MVP tej wiosny rozstrzygnięty. Cokolwiek przyniesie deszczowe Cardiff, samba będzie najmodniejszym tańcem tego lata w Turynie, do repertuaru kin powrócą klasyki Stevena Spielberga, a spiskowe teorie o pozaziemskim pochodzeniu nabiorą świeżości. To jedna z najciekawszych historii jakie dopadły ród Bianconerich ostatnich lat. Człowiek niemal wypluty przez wielką Barcelonę, przygarnięty by pokazać, że miano zawodnika-denata jest absurdalne, może kolejny raz zawstydzić piłkarską Europę. Być może wszyscy ulegliśmy wariactwu, jednak ręka do góry komu ten stan nie odpowiada? Debatę o palmę pierwszeństwa wśród prawych defensorów uważam za zamkniętą- Dani Carvajal bezsprzecznie najlepszy, skoro Dani Alves pochodzi z innej planety.


Fino Alla Fine
Forza Juve

środa, 10 maja 2017

Glik-gate- czyli są równi i równiejsi

W zasadzie ten post miałem zacząć od emocjonalnego hejtu- tak jawnego hejtu, kipiącego szczerym "wkurwieniem" i bezkompromisowym unicestwieniem Gliko-kultu. Jako, że to blog i forma swobodna, sprzyjająca frywolnym myślom, to pozwolę sobie na lekkie rozwolnienie nastroju. W tym miejscu, ciesze się, że nie jestem dziennikarzem. Wiecie, kibic reprezentacji Januszem malowany, no i ci wydawcy. Jeszcze komuś w związku podpadną i dupa blada z darmowych wejściówek. Jak mawia Herr Tomasz, w piłce liczą się detale, a ja się w tym konkretnym przypadku zgodzę w pełnej rozciągłości. Bo to mały detal, lekkie smyrnięcie, przecież zrobił to niechcący, a poza tym to nasz Kamil, opaczność narodowej defensywy, zamiećmy pod dywan jak tą babę co się doczepiła się do dyskusji. Skoro diabeł tkwi w szczególe to ma Polski paszport i kopię na co dzień w Ligue 1. Bo po pierwsze, faul był i nawet na Marsie był widoczny, po drugie- jedynie socjopata nie dostrzegłby kryminału. I po trzecie, cała dyskusja wokół- Glikgate ma charakter wtórny. Nie czyn, a jego autor budzi emocje.
 Nie wierzę w obiektywizm, podobnie jak w żyjącego Elvisa. Podstawy metodologii naukowej zapewne w środowisku piłkarskim mają popularność na poziomie twórczości Hannh`y Arendt. Wspominana przeze mnie wybitna socjolożka twierdziła, że zło bierze się z głupoty. "Nie pomyślał, to i głupio postąpił" w wolnym skrócie. A jeśli tak, to osądy powinny tyczyć się bezpośrednio stwórcy i procesu socjalizacji. Jak ulepili z gliny taki będzie. Nie można karcić zbrodniarza, gdyż zbrodnie nie pochodzą z jego woli. I tutaj interpretacja mija się z celem. Głupota może, wróć- wypływa z konkretnego pomysłu- zrób krzywdę. To nic innego jak bezradność, rzecz paraliżująca, karmiąca kompleksy lub tłamsząca wszelkie dokonania. Pan Kamil wczorajszego wieczoru zaliczył powrót do przeszłości. Ten sam stadion, wiele znajomych twarzy i (ten sam) wynik sprowadzający na ziemię.

Świętych szukać możemy w niebie, może na bezludnej wyspie, gdzie pokus brak. W Juve, czy też w pierwszym lepszym Realu lub Chelsea tacy sami ludzie, grzeszni i z wadami. Jedni bardziej czyści, innymi za uszami znajdziemy niejeden paragraf. W lustrzanym odbiciu wrogich tifosich Paolo Montero miewał zbrodnię wypisaną na czole, Beppe Furino igrał z boiskową Temidą, Chiellini`ego już dawno zlustrował Ibrachimović. Tchórz i bandyta w jednej skórze, a na dodatek bezkarnie kryty przez połowę Italii. O casusie Felipe Melo lepiej nie wspominajmy, nadmiar merd w jednym poście wyraźnie przekroczony

Sęk w tym, że taki Montero był łobuzem i nigdy tego nie ukrywał. PRowy odbiór jeszcze bardziej odstraszał rywali i nikt nie wybielał Urugwajczyka. Był nadwornym szefem ochrony Zizou i pierwszym do walki, kiedy kości strzelały. Stały element piłki nożnej, psychiczne stłamszenie rywala, narzucenie swoich zasad walki. Co innego, gdy zwijającym z bólu jest bożyszcze Narodu- sam Robert Lewandowski. Gdy Szkot niemal nie zabrał sezonu snajperowi Bayernu, Pan Tomasz był pierwszym, który żądał zawieszenia dłuższego od ważności wędlin w popularnych dyskontach. Tak więc, Glik-gate opiera się na grząskim gruncie. Zależy z której strony ugryziemy temat i gdzie zaczerpniemy opinii. Mało kto dostrzega fakt, że reprezentant Polski z premedytacją dokonał zamachu na kolano Pipity, zamysł klarowny i tyle w temacie. Trudno w tym dostrzec ferwor walki, bądź nadmiar boiskowej adrenaliny, a na pewno skrawek sportu. To ten sam Kamil, co na J-Stadium tracił głowę jak typowy nowicjusz. Ba, tym razem wypalił na afterparty- "Sędziowie zawsze pomagają Juve". Skoro tak, to dlaczego dograł do ostatniego gwizdka? 

Być może dziennikarze przeszli na zgubną stronę prywaty. Nie raz plotkowali z Glikiem podczas zgrupowań i głupio tak wywlekać na światło dzienne brudów bohatera narodowego. Przecież zrobił wiele dla kadry i nigdy zdrowia nie żałował. Higuain sam sobie winień, a może po prostu przeaktorzył? Wystarczyło, zachować margines tolerancji i logicznego rezonansu. Tak, Glik to fajny chłopina dla bezstronnych, kibic kadry ma prawo kochać wojownika z Gliwic, ale wtorkowego wieczoru zaliczył debilizm wysokich lotów. Kropka. Niby taki wpis potwierdza wiadomy fakt i nie przekreśla klasy doświadczonego defensora. Twitter jak boisko-weryfikuje, dziś Kamil, jutro Lewy poobijany przez Rumunów. Czy i w tedy Vlad Chiricheș dostąpi taryfy ulgowej? Czekam na prawilny zwrot akcji przedstawicieli mediów. A co do meczu? Merda- wybacz Pan, Panie Kamilu. I szkoda, że tego obrazka zabrakło wczorajszego wieczoru. Może odbiór w kraju nad Wisłą byłby bardziej przyziemny... 


Fino Alla Fine
Forza Juve

wtorek, 9 maja 2017

Potrzebujesz mistrzostwa? Dzwoń po Włocha

Mój były wykładowca z teorii polityki mawiał, że Włosi mają we krwi wojnę, kuchnię  i piłkę nożną. Każda z wymienionych cnot wyssana z mlekiem matki jest równie ważna co honor rodziny, pasta mamy lub sacrum kultów religijnych. Identyfikacja Italiano wiążę się z kilkoma konsekwencjami- mamy do czynienia z personą zatwardziałą w swych racjach, w pełni oddaną swojemu fachu, która unika drogi na skróty bądź kwestionuje wszelkie półśrodki. Mało? Przekładając mentalny zarys na boiskowe realia, dostajemy monarchę określonego na nieustanną gonitwę. Gloria z przy klaskiem tytułu lub wielka klapa. Jak to z Włochami, barwnie i konkretnie. Na ogół, to pierwsze wypala, z czasem drugie dochodzi do głosu bo mania ego nie daje wytchnienia. Ale jeśli ktoś chce za wszelką cenę zdobyć tytuł mistrzowski- recepta jest prosta- dzwonisz pod kierunkowy +39 i sprawa załatwiona.
W zasadzie wystarczyłoby sypnąć poszczególnymi nazwiskami by zaledwie ugryźć temat, a zarazem nasycić podniebienie. Pierwsi z brzegu: Capello, Trapattoni, Ancelotti, Ranieri- tak ten Ranieri, Conte, Allegri, Lippi, Sacchi- krótki wycinek ze słonecznej ziemi ale jakże bogaty w dokonania. Tendencyjnie skuteczni w ligowych rozgrywkach, czy to rodzime podwórko, czy misja na obczyźnie. Nie inaczej jest podczas tegorocznych rozgrywek. W trzech z pięciu topowych lig na Starym Kontynencie, po tytuł sięgają ekipy dowodzone przez coachów z Półwyspu Apenińskiego. Od wschodu na zachód, Massimo Carrera pracujący wreszcie na swój rachunek, po 16 latach przywraca tytuł Spartakowi. Ziemia obiecana- Premier League, powoli staje się Mekką dla znudzonych hegemonii Starej Damy. Powoli Włoch staje się sprawdzonym patentem na mistrzostwo Anglii: Mancini, Ancelotti, przez wyszydzanego przez lata w ojczyźnie Ranieriego, po zuchwałego Antka Conte, niemal pewnego mistrzostwa. Nic dziwnego, że dla włodarzy Kanonierów Max Allegri widnieje jako only one. Dorzućmy złoto w Bundeslidze i rodzimej Serie  A i mamy głównego eksportera w dziedzinie trenerskiej.
Nie wiem co takiego sprawia, że w Itallii dorastają przyszli dowódcy najbardziej zarozumiałej rasy sportowców. Oczywiście Włosi nie są jedyną nacją gwarantującą wysokie loty w ligowej tabeli. Hiszpanie, Niemcy, Argentyńczycy, niech i będzie- Francuzi, Holendrzy lub Portugalczycy. Jednak typowa "włoska robota" poza konkretnym owocem pracy procentuje przez lata. Jose Mourinho wielokrotnie podkreślał, że podwaliny pod jego Chelsea stawiał Ranieri, w Madrycie, z kompilacji gwiazd poważną ekipę stworzył obecny coach Bayernu. Zresztą, w Paryżu poranne espresso budzi gorzki powab nostalgii. Zenit Spallettiego był groźny nie tylko we własnej lidze, a w Chinach robotę przed erą wielkich pieniędzy zrobił sędziwy Lippi. Wracając do Ancelottiego, były trener Milanu ma na koncie triumf w czterech z pięciu czołowych lig kontynentu i tylko tej La Liga żal. Po Fabio Capello to właśnie 57-latek może uchodzić za główną wizytówkę calcio. Taki Winnetou, wino tu, wino tam, mistrzostwo to ja Wam dam. Podobnie jak spora część rodaków Ancelottiego, powracająca z tułaczki z kolejnymi skalpami, bo rodzima liga za ciasna nawet dla wąskiego grona ekspertów z najwyższej półki.
Reżim taktyczny, mentalny unikat, a na dodatek warsztat budzący respekt. W kraju, gdzie zostać trenerem i utrzymać stołek bywa trudniej niż w innej części Europy, każda dekada ma swojego guru. W latach 90-tych Sacchi do spółki z Capello, XXI wiek to kres panowania wielkiego Lippiego oraz imperium Carlito, drugie dziesięciolecie to już abdykacja cudotwórcy z Lecce na rzecz wreszcie docenionego Allegriego. Każdy dziwaczny, w określonych proporcjach zapatrzony w siebie, ze swojską egzotyką i wspólną cechą- nieograniczoną motywacją. Wprawdzie to rzecz permanentna w tym gronie, lecz u Włochów dobitnie twórcza. Nie byłoby powrotu Starej Damy, gdyby nie pasja byłego gracza Juve, jak i Milanu Sacchiego bez introwertyka o niespotykanej wizji. W realiach calcio, przypadki chodzą piechotą lecz po zakamarkach Serie C, wielkim nie w smak stawiać na półśrodki. Podobnie jak odchodzić o własnej filozofii lub inspirować się świeżym trendom. Dziedzictwo poprzedników chlebem powszednim, niczym krzywa wieża w Pizie bądź winnice Toskanii obarczone dobrem narodowym.
Nielubiący dozowania sukcesów, dzielić się Włochowi nie wypada. Taki był Il Trap zawsze piętnujący brak pełnej puli, Conte uciekający z Turynu, gdy Liga Mistrzów pozostawała w sferze marzeń i jego następca, dziecko furii bo przegrywanie nie mieści się w jego wizji.  Liga- jakakolwiek by nie była, zawsze będzie obiektem docelowym, punktem strategicznym wokół, którego buduje się swą legendę. I tu mamy odstraszającego chochlika. Finezja i tytuł rzadko chodzą w parze, ligę wygrywa się solidnością i rutyną, wyrafinowaniem, godnym jedynie prawdziwego majstra. To rzecz dostępna jedynie dla wybranych, niektórzy bez kolejnej gwiazdki żyć nie mogą, inni egzystują Idyllą pozornej rangi. Wybacz Panie Spalletti. 
Dla biadolących Anglików rzecz niezrozumiała, ale prym na ławkach trenerskich w pewnych częściach świata wiodą rodzimi adepci. Środowisko bardzo hermetyczne. Stranieri w zasadzie nie mają wstępu, tym bardziej jeśli jako piłkarze nie zasmakowali catenacio. W ostatnich 25 latach jedynie Mourinho oraz Sven-Göran Eriksson sięgali po Scudetto. Podbój Italli szybko weryfikował ludzi z famą- dobrego eksperta: Benitez, Héctor Raúl Cúper lub Luisa Enrique. Brakowało pomysłu, znajomości linii frontu, czasem wiedzy teoretycznej o miejscowych klimatach. Liga trudna, taktycznie Himalaje, a zarazem otwarta na ciągły progres. Śmiem twierdzić, że w płytkiej Premier League, taki Pioli bawiłby się  w najlepsze, natomiast logicznie nielogiczna Bundesliga szybko stała by się domem dla nieskrępowanego Simone Inzaghiego. Mają to we krwi i tyle.
Calcio jest jak życie, miewa swe naturalne koleje, momenty chwały i ciernie porażki. Nie wybacza i bywa do bólu bezlitosna. Istny papierek lakmusowy dla aspirujących do elity trenerskiej. Nauczy, upokorzy, upodli, zahartuje, jak nigdzie indziej rozkocha po uszy. Włoskiej szkoły nie da się wymazać bądź przebić, na zawsze determinuje podejście do piłki. Idzie nowe, czy równie utalentowane? Jest do kogo porównywać i kogo gonić. Simone Inzaghi, Di Francesco, Montella bądź stawiający pierwsze kroki w nowych butach Gattuso lub Fabio Cannavaro. Wszyscy jak jeden mąż dostąpili zaszczytu gry pod wodzą wielkich i tą wielkość siłą rzeczy musieli zaczerpnąć. Póki co, czekam aż reszta złotego pokolenia wkroczy pełną ławą do Serie A. Klasyczny hit- Juve kontra Roma z Pirlo i Tottim na ławce? Grande festa!


Fino Alla Fine
Forza Juve 

sobota, 6 maja 2017

Brakujący element układanki? Miralem Pjaniić!

Jak przystało na prawdziwą Damę, Juve co sezon wietrzy szafę. Znoszone bądź wypadające nijako w gąszczu nowych trendów gałgany idą w odstawkę. Blichtr wielkości rządzi się swoimi prawami, z powabem witać nowe rozdanie Serie A, a jednocześnie trzymać fason. Nie lada wyzwanie, gdy lepsze jest wrogiem dobrego i nawet zgrabnie dobrany look wygląda nieźle na chwilę przed pierwszym gwizdkiem. Ten Allegri to taki piłkarski modniś, Maffashion w wydaniu akademickiego gdera. Jednak łeb jak sklep i kombinować potrafi, bo jak coś nie gra to trzeba to poukładać, jak mawiają: mieć trzeba styl, a z rzeczy korzystać. Calcio to nic innego jak kostka Rubika, kto szybciej połapie się w regułach gry, ten na czerwonym dywanie nie poczuje niesmaku. Niezależnie od najbliższych tygodni, temu nerwusowi z Livorno nowa stylówka wyszła na dobre.  W skrócie- Fashionkilla, a w zasadzie- Pjanić majster.
Tak, tak, Pogba z wozu, Allegriemu lżej. Hipsterki Francuz hojnie obdarzył Starą Damę, kilka przyjemnych sezonów, parę wybitnych spotkań i worek złotników na pożegnanie. Sponsor Pipity osierocił drugą linię Juve- tak grzmiały maruderskie tweety, gdy Beppe Marotta spędzał końcówkę wakacji na poszukiwaniu solidnego zastępstwa. Jeśli ktoś  zaliczył blackout, to spieszę z pomocą. Zawieszeni pomiędzy starym, a nowym krojem Bianconeri funkcjonowali w sprawdzonym patencie. Allegri chełbi sprawdzone rozwiązania, a u progu sezonu kombinowanie z nowinkami bywa zgubne. Pjanić? Wrzucony w ściśle określoną rolę miał chodzić jak wskazówki w zegarku, sprawnie i regularnie operować piłką, być cieniem dawnego Pirlo. Podwieszony pod szkieletem, głęboko ustawiony, niby to co grał w Rzymie ale z bardziej doprecyzowaną funkcją. Był wakat, znalazł się dubler. Początkowo nic więcej, szew wąski i nieco krępujący ruchy. Suche liczby przemawiały za Bośniakiem, realny wpływ na grę już gorzej puentował przeprowadzkę na J-Stadium.

Przeżyty i znoszony- pierwszy garnitur już na półmetku sezonu był wyleniały. Nowy outfit miał  nosić się praktycznie i z gustem, równowaga pomiędzy zagęszczoną defensywą w większym stopniu, a bardziej uporządkowanym rozegraniem drugiej linii ,efekt "WOW" jaki przypisujemy duetowi HD był drugorzędny. Fakt pierwszy lecz banalny- Przemeblowanie pierwszego składu odświeżyło Mandzukica i wybawiło Cuadrado z pozornej harówki, drugi- Pjanić zaczął egzystować własnym życiem. Z człowieka zagubionego, jakby głowił się odgadując jakie priorytety stawia przed nim Allegri, wyszedł dostojny maestro. Taki co wiążę grę niczym Super Glue i z czystym sumieniem tempomatem nazwać możemy. Odprawi z kwitkiem wielką Barcę i z przyziemną Pescarą rozegra od niechcenia. Do miana podstawowego kręgu szyjnego Juve pozostało niewiele. Choćby więcej wyrafinowania, gdy nie trzeba się spinać bo iloczyn jakości zrobi swoje lub chłodniejszej głowy, świeżutki foch sterownika Starej Damy nie był od parady.
Pjanić nauczył się Juve niczym maturzysta Potopu Sienkiewicza. Randez-vous w Barcelonie i na deser powtórka z rozrywki w Monaco. Z jednej strony etatowy kreator każdego ruchu do przodu, z drugiej, wolny elektron z doskoku. Żeby pochwał nie było mało, w obronie pewnie kryjąc swą strefę jakby naoglądał się Chorwackiego kolegi. Milowy krok, gdy wyciągniemy Pjanića z poprzedniego sezonu, tego samego, który zaciągał ręczny hamulec ekipie ze Stadio Olimpico w kluczowych momentach i chimerycznością przekreślał status pierwszego reżysera Serie A. Dziś Pjanić bywa bardziej skromny w poczynaniach, nie ilość a jakość jest w cenie. Konkretyzacja- być może tak należy nazwać jakościowy skok Bośniaka. Opierając się na dwumeczu z Dumą Katalonii można przypiąć etykietę uno registy. Z rozpędu ale jednak, gracza na widok, którego ślinią się w Anglii, a Pep Guardiola rysuje nowe trójkąty. Trochę jeszcze wody upłynie zanim (o ile), proroctwa Maxa o klasie top bez dyskusji staną się faktem.  Pytanie ile wówczas będzie kosztować Paul od emotki?
Nie byłoby lepszego Pjanića gdyby nie Allegri. Świadomość niemal w każdym aspekcie gry level up, na nowo ulepiony z gliny, jakby oddarty ze wszelkie maści a`la calcio Splla. Pranie mózgu despoty wykrzesało prawdziwego żołnierza z krwi i kości, jest musztra i kapral na posyłki. Element, którego brakowało na początku sezonu. Jeśli Dybala nie wziął się do roboty lub skrzydła nie dorzucił swoje trzy grosze to hashtag typowe Juve był adekwatny. Po kilku miesiącach, był gracz Romy przejął pałeczkę głównego impresario. To wreszcie casus Samiego Khediry, podobnie jak reprezentant Niemiec przeżywa renesans swej prywatnej definicji podczas pierwszego sezonu w barwach Starej Damy.W zasadzie, obecne Juve przypomina idealną imitację silnika hybrydowego. Ekonomiczny w środach, ze skutecznością ciężkich tłoków. Oby tylko paliwa nie brakło.



Fino Alla Fine
Forza Juve