wtorek, 25 kwietnia 2017

Jak dama z kopciuszkiem

Deja Vu, inaczej tego nazwać nie mogę. Posłannik Bożej woli- Ian Rush, znakomicie wywiązał się ze swojej roli, prawdziwa ręka Boga choć świętokradztwa nie uświadczysz. Klub z Księstwa Monako zesłały Nam niebiosa, tak miało być dla dobra wszystkich koneserów wielkiej piłki. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że dwie najbardziej spektakularne drogi piłkarskich globtroterów muszą zetknąć się tuż przed końcem wędrówki. Dlaczego? Bo ewentualne odroczenie pojedynku najlepszej ofensywy z najlepszą defensywą do finału, oznaczałoby potencjalny lockout Królewskich (kogo jak kogo, ale akurat ich to trzeba pokonać by wznieść Puchar) lub absencję którejś z rewelacji tegorocznej Ligi Mistrzów. A taki scenariusz pogrąża dumę piłkarskiej Europy, która nie kończy się na hiszpańskiej wojnie pomiędzy Madrytem, a Barceloną.

Kilka tygodni temu, z góry skreśliłem ASM z walki o ostateczny triumf. Romantyzm zawstydzający klimatem Bollywood miał legnąć w gruzach, jakby zderzył się z niechybnym przeznaczeniem. W aurze przyziemnego zmęczenia materiału, gdy do głosu dojdzie wyrafinowana natura. Historia bez happy endu, nie pierwszy raz Monako w takich okolicznościach obchodziło się smakiem. Kopciuszek pomimo swego powabu, w blasku Walijskich jupiterów znów trawiłby goryczkę kompleksów z domieszką młodzieńczej lękliwości przed wielkimi tego świata. I nadal obstaje za swoim. Wprawdzie finał Pucharu Ligi z PSG słabo wypada jako papierek lakmusowy, bo i Monaco bez kilku fundamentów zanotowało mentalny regres roku. Jednak, co ma wisieć, nie utonie...
Trzeba oddać drużynie Jardima, palmę pierwszeństwa wśród urodziwych dam tego sezonu. Jak mało kto, kompletnie rozkochali tłumy, pisząc jedną z najbardziej zuchwałych historii w XXI wieku. Ponadto, z miejsca stało się bliskie nadwiślańskim sercom. Sympatyczny rodak z armii trenera Nawałki i ofensywne monstrum, bezczelnie rzucające wyzwanie możnowładnym. Aż chciało się każdego, kolejnego rozdziału o talencie stulecia, łamiącego rekord po rekordzie, wpisów o zmartwychwstałym Falcao, bądź wyłowionych znikąd diamentach jak Lamar lub Bakayoko. Cieszący oko i ganiący mit jakoby siła Ligue 1 bazowała jedynie na petrodolarach z Paryża. Drużyna Vadima Vasilyeva gra jakby jutra miało nie być. Zanim do Monako przyjadą kupcy z Anglii lub La Liga, a gabinet cieni przejmie schedę po najzdolniejszej młodzieży ostatniej dekady, chcą ostatecznie powalić piłkarski świat na kolana, tak by nie było żadnego "ale" co do potencjału i wygórowanej ceny. Wciąż z szansami na potrójną koronę, śnią jakby mieli się nigdy nie obudzić. W zasadzie, podopieczni Jardima mają wszystko by ziścić swe wizję, zabójczy atak, skrzydła równie kąśliwe, co rakiety naszych wschodnich sąsiadów, środek pomocy gwarantujący równowagę i solidną defensywę dowodzoną przez chłopaka z nad Wisły. Wszystko poza niszczącym walcem na drodze.
Dla byłego kapitana Torino, Juve jawi się jako symbol podziału klasowego. Jak klasa robotnicza i monarchia, oddzielone wielkością dnia dzisiejszego, bogactwem dziedzictwa, czy też mentalnym murem wartości. "Nigdy nie przejdę do Juventusu"- mawiał, gdy Stadio Olimpico stawało się coraz bardziej ciasne, a lokalny rywal rósł w siłę. Wreszcie, Stara Dama stała się wrogiem numer jeden, a skoro nie możesz go pokonać, to lepiej zmienić pole bitwy. Bilans Glika z Juve potwierdza napięty stosunek do wielkiego hegemona: 10 spotkań, 1 zwycięstwo i seria dziewięciu porażek, plus dwie czerwone kartki. Derby della Mole były czymś więcej niż batalia z bardziej utytułowanym sąsiadem, emocjonalny Glik wyglądał jakby był Turyńczykiem z urodzenia. Jak granat z wyjętą zawleczką, groźny w każdej strefie boiska. Powracający na J-Stadium będzie walczył ze swoimi demonami, czasami, gdy Pirlo niweczył tytaniczną pracę, a Juan Cuadrado powielał tenże pocałunek śmierci. Równo dwa lata temu, to reprezentant Polski był górą, lecz podobno nic nie zdarza się dwa razy...
Samo Monako również zawsze pasowało Starej Damie, choć bilans niezbyt okazały pod względem ilości spotkań, raptem 4 potyczki, lecz zawsze pod dyktando Bianconerich: 3 zwycięstwa i jeden remis. Ogólnie Francuzi przyzwyczaili się do dominacji Juventusu: 28 spotkań: 16 zwycięstw, 7 remisów i 5 porażek w Europejskich pucharach. Choć suche statystyki jawnie przemawiają na korzyść mistrza Włoch, to ostatnie potyczki wysyłają strzał ostrzegawczy. Już Lyon potwierdził, że z Francuzami łatwo nie jest. Dobrze zorganizowani, groźni niezależnie od tego gdzie piłka się znajduję, z atletyzmem niczym wyjętym prosto z NFL. Z Monako będzie równie wesoło, bo talentu nie brak, a i apetyty równie spore. 6 zwycięstw, 2 remisy, 2 porażki, 21 strzelonych bramek i 16 straconych, z kwitkiem odprawiane gwiazdy The Citizens lub BVB, na tle Juve to i tak wciąż mało. Najgorsze co może spotkać drużynę Allegriego, to powiedzenie słowa- "sprawdzam", zerwanie ze zdrową spolegliwością, wejście w otwartą wojnę. Wymiana ciosów z drużyną z południa Francji, nie dość, że odbiega od idei Starej Damy, to graniczy z wybujałą nonszalancją. Tego ostatniego dawno w Turynie nie widzieli.
Pomiędzy starym, a nowym Monako analogi nie brak. Mbappe jak młody Henry, Jardim kreujący nową generację niczym nieodżałowany Tigana. I wreszcie Juve, jak 19 lat temu wyrastające na faworyta rozgrywek, zbierające śmietankę z cierpliwego budowania drużyny. Oba kluby pochodzą z różnych światów, Monaco ze skromniejszym dorobkiem na krajowym podwórku, będące głównym rywalem przeciwko lokalnemu hegemonowi, bazujące na odkrytych talentach i wykreowanych gwiazdach, będące oknem wystawowym towaru luksusowego. Juve na przeciwnym biegunie, dzielnie broniące roli krajowego magnata, uzależnione od smaku zwycięstwa, ściągające po graczy gotowych do przedłużenia panowania. To wreszcie dwie, zupełnie odmienne koncepcje gry, wzajemnie wykluczające się nawzajem i mające przeciwstawne pochodzenie. Zarówno pierwsza jak i druga opcja leży w naturze obu trenerów, czerpiący z bagażu poprzedników to co najlepsze, doszli do punktu zwrotnego. To maksimum warsztatu przytoczonych dżentelmenów, wszystko co fabryka dała, magnum opus ostatnich sezonów i świadectwo trenerskiego honoris causa. A skoro tak, to silnik rodem z Włoch musi przetrwać próbę.
Jak mawiał Dariusz Szpakowski- "szansę na awans mają obie drużyny, lecz awansuje tylko jedna". Niby to piękna przygoda, jednak jej kres zwieńczy optykę całego sezonu. Heroizm chłopaków Didiera Deschampsa z 2004 roku zapadł w pamięć, był liryzm godny wielkich wieszczy, była drużyna warta sukcesu, obyło się bez mistrzostwa i triumfu w Europie. Wówczas grę piłką niweczyła Portugalska krucjata, przyjemna w obserwacji piłka na "tak", w finale przypominała cierpienia młodego Wertera. Żeby historia zatoczyła koło (pomijając powtórkę z Realem), potrzeba Juventusu skąpego w błędach, w pełni wyrafinowanego, czytaj- w 100% drużyny Allegriego na najwyższym biegu. Takiej, która pozbawiła Boskiego bakcyla Messiego i spółka, która od miesięcy, jeśli chce to wygrywa z każdym kto się napatoczy. Nawet obiektywizm podpowiada jeden scenariusz. Widząc radość jaka wypływa z gry Monako, człowiek życzy im jak najlepiej, by zdolniacha Mbappe i jego koledzy, jako druga po Marsylii drużyna z Francji zwyciężyła w najważniejszych rozrywkach w Europie. Ale nie tym razem.


Fino Alla Fine
Forza Juve

czwartek, 20 kwietnia 2017

Pocztówka z Barcelony

Internet.... jakby to określić? To piaskownica dla dorosłych, zamiast łopatki z wiaderkiem, równie plastikowa klawiatura, towarzystwo wzajemnej dezinformacji  i przechwałki o wyższości swych racji. Chuj z argumentacją. Ostatnie dni dosadnie potwierdziły wspomnianą tezę. Ze wszelki zakamarków cyber przestrzeni pojawiało się jedno- "remontada" w wszelakiej odmianie. Od skromnego 4:0, po astronomiczne 7:0, szok, horror, masakra, niepotrzebne skreślić. Wrzący wulkan memów i nagonki la zabawy, za pewniaka uchodziło zwycięstwo Dumy Katalonii. Ba! Miało być z polotem na miarę filmów Jamesa Camerona.  Naczelny wodzirej wesołej biesiady twierdził, że Juve łatwiejsze od PSG, "możemy strzelić trzy bramki, w trzy minuty", "jesteśmy w stanie zagrać nawet ośmioma napastnikami". Zupełnie inny scenariusz zakładał gigant z Turynu. Żadnych fajerwerków, epickiej historii dla pokolenia, bądź płaczliwego lovestory o niespełnionym powrocie. To będzie film "drogi", paradoksalnie tani w środkach, ale za to głęboki w przesłaniu, oparty na  mistyce oblężonej twierdzy, będzie to historia o podróży w głąb duszy-  ego sum via et veritas, et vita. 

Na początek garść prostych faktów, przed rewanżem z Barceloną, Juve miało na koncie jedynie 2 stracone bramki, brak porażki w rozgrywkach LM i czyste konto Buffona od 441 minut. Dodając do tego, solidną zaliczkę z J-Stadium, brak ubytków w składzie, ozdrowiałego Dybale oraz opanowany do perfekcji plan "Anty-Barca", Juve wyruszało jak po swoje. Oczywiście, każdy wolał dmuchać na zimne i nie wywoływać wilka z lasu. Barca drugiej kategorii, to jakby nie było nadal Barca. Pomimo tego, la spiskowcy wietrzyli kanibalizm obarczony kategorią- tylko dla dorosłych. Futbol pod wezwaniem Marca Dorcela, zabrakło jedynie podchmielonego Neymara, krzyczącego na konferencji: "Co, my nie damy rady?!". Europo Januszy, nastała trwa wiosna. 
 Nie będę koloryzował rzeczywistości, środowy wieczór na Camp Nou miał tyle z wielkiej piłki co Wisła Cupiała z Ligi Mistrzów. Śladowe ilości finezji nie czynią uczty z frytek z Maka. Szachy włoskiej maestrii kontra wygłodniała wataha. Podobno sforę wilków można obalić jedynie odstrzałem, bo jak chcą to ukoszą. Barcelonie chęci nie brakowało, amunicji? Ślepaki na potęgę, na 19 prób jeden rodzynek w światło bramki. Może magia posiadania piłki? Argument dziś nieaktualny, bo piłka krążyła lecz na twórczość zabrakło weny i niejednego detalu. De facto, analizować można niemal każdy aspekt gry obu drużyn. Tendencja będzie wiadoma, wnioski tym bardziej. Jak Barcelona mogła tak bardzo popaść w bezpłodność?

Dla kibica Juve, wczorajszy ornament Starej Damy nie był żadnym novum. Typowe Juve w trybie wyjazdowym, mające zaklepany awans i wszelkie środki by przetuptać 90 minut  z mizernym zaangażowaniem ofensywnym. Spinać się dla szpanu by popaść w wojnę na noże? U Allegriego to nie przejdzie. Szachowanie dyfuzorem i dość płytka logika. Juve szybko znaczyło swój teren, okupując twierdze jak podczas zagrożenia terrorystycznego. Barca jak Barca, krążyła jak prawiczek na wiejskiej zabawie, to liczyła na artyzm Neymara, to brała się za proste metody. Niezależnie od tego jakby podopieczni Luisa Enrique brali się za Starą Damę, to i tak czarna polewka była jedynym daniem jakie mogli spożyć. Żyjący z posiadania piłki, nie potrafili przelać formę w treść, jakości monstera ofensywnego w postaci MSN reaktywować w warunkach skrajnej szczelności, zaszczuci i wyjęci z krótkiej gry, klasyka włoskiej roboty i plan wypalił. Wąska strefa, profesura w defensywie, nestor bramkarzy na straży. Jak sobie Allegri pościelił, tak się wyspał...

Mądrzejszy o jeden wieczór, coraz bardziej przekonuje się do myśli, że taki bieg zdarzeń był jedynym z możliwych scenariuszy. Pokuszę się o banał, że Napoli Sarriego zrobiłoby więcej krzywdy wczorajszego wieczoru od podobno- wielkiej Barcy. Wnioski z ostatniej batalii są klarowne: Allegri i jego banda wysyłają jasny sygnał do piłkarskiej Europy- Możemy i spróbujemy. Defensywa kluczem do sukcesu, wiadomo to nie od dziś, lecz jakby nowo nawróceni możemy stawiać pomnik Providentowi myśli catenaccio. Sztuka wojenna Sun Zi nabiera nowego znaczenia, gdy po bagnet sięgają wartownicy pokroju Bonucciego lub Chielliniego. A, że atakować też można, niechaj duchy minionego tygodnia potwierdzą. Jazda przez niemal cały sezon na drugim biegu, tylko po to by wskoczyć w kluczowym momencie na wysokiego konia. Tak,Panie Allegri, zrobił to Pan! Jednak, póki co, to zaledwie powitanie z gąską...


Fino Alla Fine
Forza Juve 

środa, 19 kwietnia 2017

Łopatologiczna metafora

A gdyby tak, zamiast uprzykrzać życie głodnym bramek łowcom, obrońcy zaczęli trudnić się uprawianiem polityki? Taki David Luiz- niestabilny poglądowo mógłby krzepić nowe idee, podatne na chwilowy bieg zdarzeń. Mats Hummels- uporządkowany konserwatysta, studzący fantazję wybujałych kompanów. Gerard Pique- populistyczny wyznawca teorii spiskowych, za pięć dwunasta gotowy do wzniecenia rebelii. Podobno jaki jesteś na boisku, takim jesteś człowiekiem. Niegdyś Giorgio Chiellini`mu przypiąłem łatkę- piłkarskiej Szwajcarii. Były to początki byłego piłkarza Fiorentiny w barwach Juve, a nijakość płynęła ciężkim strumieniem. Nawet lawina złej maści ma pozytywnie uchybienia. Skoro piszą lub gadają to coś jest na rzeczy. Jednak wówczas, kolorytu nie brakowało, tym bardziej jakości, to i Chiellini`m można było powiedzieć- Cichosza. Po ponad dekadzie od mylnej oceny bije się w pierś- mea culpa. Toż to imperialista pełną gębą, z ideą prostą jak koncepcja cepa. 
Pomimo, że dzisiaj trudno wyobrazić sobie szkielet Starej Damy bez Chillini`ego, nadal mam dysonans pomiędzy tym co widzę co weekend, a pierwszym wejrzeniem skrupulatnego cenzora. Jako klasyczny wzrokowiec, długo leczę się z mylnego wrażenia, z rzadkością wypieram pierwsze wrażenie. Pułapka umysłu również sięgnęła początków wychowanka Livorno. Sympatia z przymusu,  o wyższych uczuciach tym bardziej nie było mowy. Bo jak tolerować Pinokio w skórze osiedlowego łobuza? Rzucony na lewą stronę defensywy był niczym Marcin Gortat w Fiacie 126p, do unikatowego grona na czele z Cannavaro, Thuram lub Zambrotty, aspirujący jedynie poprzez pryzmat nieomylnego oka Moggi`ego. Wówczas ciężko było poważnie traktować Chielliniego jako zabezpieczenie defensywy na długie lata. Mozolnie łapiący frycowe, rokujący co najwyżej "średnio", w  tamtym Juventusie był niezidentyfikowaną przeciętnością. A jednak,boisko weryfikuje.
Z czasem, toporny wojownik stał się metaforą "nowego" Juventusu. W realiach Serie B i powrotu do elity, wciąż pasujący do obrazka, jakby wodził wzrokiem za głównym nurtem. Śmiem twierdzić, że Calciopoli stworzyło Chielliniego z prawdziwego zdarzenia. Ubytek konkurentów i ogrywanie na peryferiach poważnej piłki, siłą rzeczy skok jakościowy musiał przyjść... Ale, że tak od razu Maestro? Być może gdyby nie Antonio Conte, Kielon gasiłby światło nie znając smaku Scudetto. Przecież w warunkach powracającego hegemona czyhał na rywala niczym kostucha w ciemnym korytarzu. Dawka piłkarskiego kanibalizmu, bądź prymitywna lekcja calcio dla nowicjuszy. Zwał jak zwał, lecz do klasyków gatunku brakowało  równie sporo co Juventusowi do powrotu na szczyt. Piłka może przejść, ale rywal już nie- defekt truizmu na którym Artjoms Rudņevs zrobił magistra.

Z pewnością wielu się nie zgodzi, ale jeszcze parę lat temu Kielon był przeszkodą klasy B. Nazwany przez Ibrachimović`a płaczliwym aktorem, grę na alibi uczynił swym konikiem. Z sezonu na sezon tracił na reputacji obrońcy klasy światowej. Gigi Buffon brał poprawkę na tendencję Chielliniego do dziwacznych decyzji, wliczając w ryzyko zawodowe ofensywne zapędy lub przeszarżowane wybryki we własnym polu karnym. Punkt zapalny lecz nie zabija. Grunt, że potrafi spacyfikować rywala i wyprowadzić piłkę z dokładnością urodzonego playmakera. Było, minęło, z biegiem lat Chiellini okrzepł na tuza swej pozycji. Nieustępliwy, przebiegły w decyzjach, mądrze przeliczający limit błędu, do bólu wyrafinowany. Człowiek skała, pękniesz lub klękniesz. To jest pewne.
Utarło się, że Chiellini egzystuje na wysokich nutach jedyne w tercecie BBC. Gdybym był Tomaszem Hajto, przytoczyłbym empiryczny wskaźnik wartości dodatniej wspomnianego tria, jednak talent matematyczny uboższy, więc oprę się jedynie na wzrokowym wskaźniku. Chiellini z umiłowania chełbi wielkie mecze, gdy rywal przyziemny to lekkoduch wkrada się w szeregi. Wiadomo, Pan Magister, to i banalne idee nie są dla niego. Zarówno w wariancie BBC jak i klasycznej dwójki z tyłu, pewny w granicach rozsądku. 32-letni defensor ma swoje za uszami, to straci z radaru, to z oceną sytuacji wyjdzie abstrakcji doktorant. Mankament pierwotny- rzadko bywa uciążliwy, gdy ma się przy boku anioła stróża w postaci Andrei Barzagliego. Inne grzeszki lub wszelakie drzemki również ujdą płazem, jak w związku ze sporym stażem, nobody is perfect. Moc oparta na minimalizacji niedociągnięć i eksploatacji warsztatu z domieszką rutyny. Być może do elity najbardziej poczytnych defensorów epoki wbił się nieco na krzywy ryj, ale beau monde- to zawsze brzmi dostojnie.
Czapki z głów dla tego, co latem 2005 roku widział w rosłym młokosie materiał na zaporę twardszą od murów Koloseum. Dla wytrawnych wyznawców calcio, obecne pokolenie Il difensore budzi jedynie sentyment za ubiegłą epoką. Czasami gdy Gigiego Donnarummy nie było jeszcze na świecie, Milan Sacchiego zawstydzał Europę, a w ojczyźnie catenaccio swoje murale stawiali Maldini, Costacurta lub Fabio Cannavaro. To na relikwiach owej epoki oparto fundamenty późniejszej złotej ekipie Fabio Capello i ulepiono na nowo klasycznego Difensore centrale. Z przytoczonej epoki wywodzi się również ten, który defensorem z krwi i kości stał się dopiero po latach topornej kindersztuby. Może momentami zbyt trywialny, jakby z łopatologiczną precyzją tłumaczył anegdoty z młodzieńczych czasów. Pozwalający przeciwnikowi na złapanie tchu, tylko po to by powetować sobie cała zabawę ciemiężoną jatką. Troll nad trollami, zresztą, głowę ma nie od parady...



Fino Alla Fine
Forza Juve 

niedziela, 9 kwietnia 2017

Moise Kean- talent wielkiej wody czy kolejny As w rękawie Raioli?

Prosta recepta na wychowanka? Wyłowić zanim kolejka nie będzie równie tłumna co przeciętne Krupówki, mądrze budować by nie wylać dziecka z kąpieli i nauczyć DNA klubu aby z miejsca chodził jak wskazówki w zegarku. Nie każdemu jest na rękę ogrywanie młodocianych adeptów futbolu. W prowincjonalnej Atalancie pieniądze na drzewach nie rosną, żyć jakoś trzeba, to i kreowanie przychodzi łatwiej. Że potrafią- wystarczy spojrzeć na tabelę, Turyn to już szczyt lodowca i na zabawę w kinderbale okazji za bardzo nie ma. Od czasów Claudio Ranieriego termin -wychowanek Juventus stracił na jakości. Nasz były szkoleniowiec obiecywał złotą generację, w krótki czasie gotową do podbicia ligi. Davide Lanzafame nie został nowym CR7, jak i Simone Esposito przepadł bez echa. Był rok 2008, a Stara Dama nadal dzierżyła status- w przebudowie. Lata mijają i owoców miejscowej akademii wciąż trudno dostrzec. Ktoś powie, są Marchisio i adoptowany Rugani oraz kilku dzielnie poczynających na obczyźnie potencjalnych Bianconerich, a ja odpowiem mało. Moise Kean rzekomo łamie tezę o słabo żyznej glebie w Turynie. Jak przystało na klienta pyszałkowatego agenta, równie wysokie ego, co talent piłkarski. Najmłodszy debiutant Serie A powoli puka do drzwi dorosłej piłki. Na Primavere za mocny, na ligę (jeszcze) za słaby? Przyszłość 17-latka staje się coraz bardziej istotna dla włodarzy Juventusu, zarówno ze względów czysto sportowych jak i potencjalnych transferów.

O tym, że młodociany Keanem ma papiery na grę wiadomo od kilku miesięcy. Materiał na co najmniej solidnego napastnika, silny, szybki jak błyskawica, znakomicie prowadzący piłkę, z techniką zawstydzającą większość starszych kolegów na swojej pozycji, odnajdujący się na skrzydle jak i pod bramką rywali. Łatka nowego Balo również nie od parady, bo kto w wieku niespełna 17-lat głośno domaga się stałego miejsca w pierwszej drużynie daleki jest nobliwości żółtodzióba. Ale ma również ku temu spore argumenty, w Primaverze wystrzelał co się dało, 9 bramek i 5 asyst na rozegranych 12 spotkań musi robić wrażenie.
Już w poprzednim sezonie, wyraźnie przebijał poziom młodzieżowych rozgrywek. Niespełna bramka na mecz lecz i czyste konto z finalnym podaniami. Kean zszedł na ziemię, oczywiście wciąż nieskąpi buńczuczną pewnością, jednak częściej szuka gry, więcej pracuje w defensywie i nagle dostrzega kolegów z drużyny. Ktoś powiedział młody Balotelli, jak dla mnie prędzej Young Ibra. Od skąpiej dziewiątki w stylu Pipo Inzaghiego, po rolę wolnego elektronu, zupełnie nieskrępowany numerem na plecach. W tym młokosie z Afrykańskim korzeniami tkwi spora dawka artyzmu, jakby urządzał bestialski roast obrońcom i śmiał się z własnych żartów. Niby młodość sprzyja beztrosce i radosnym psotom lecz Kean bawi się w najlepsze, jakby murawa była nieustaną imprezą, gdzie gospodarz może być tylko jeden. Nic tylko czekać, aż wypali: młody to może jestem, ale Pipite zjem na śniadanie

Pora więc na kolejny krok. Allegri nie spieszy się z wprawianiem młodzieży w świat dojrzałych mężczyzn. Opierzony i doświadczony w bojach Pjaca pomimo znakomitej opinii u trenera Starej Damy, pierwszy skład doświadczał z doskoku. Z Comanem było podobnie, na Francuza pomysłu nie było, miejsca na boisku tym bardziej, to i cierpliwość przepadła. Kean jednak trafia na wyjątkowy czas, alternatyw na poległego Chorwata i przemęczonych strzelb jak na lekarstwo, więc i każda para stóp na pokładzie przydatna. Z pewnością 17-letni Kean ma kogo gonić, nieco starszy Mbappe w kilka miesięcy zaskarbił sobie tytuł- talentu dekady. Jak przystało na podopiecznego króla kreowania nowych gwiazd, gorszy być nie może, przynajmniej w medialnych odzewie. Raioli zarzucić można wiele, jednak nie to, że nie potrafi zadbać o minuty dla swoich piłkarzy. Jesienny awans do pierwszej drużyny odbył się na jawnym lobbingu. Wystarczyło postraszyć szybką wyprowadzą i załatwione, ale z tą truskawką na torcie łatwo nie będzie. Nowa umowa= gruba prowizja. 

Gdyby Beppe Marotta był człowiekiem wylewnym, a bynajmniej na takiego nie wygląda, mógłby Mino Raioli- samozwańczemu Panowi i Władcy rynku transferowego, zaśpiewać serenadę pod oknem. Może z tą serenadą przesadziłem, prędzej "Kocham Cie jak Irlandię" byłoby na miejscu, czyli chłodno i w zasadzie pragmatycznie bo mus to mus. Postać równie kontrowersyjna, co skuteczna w działaniach. Bez błogosławieństwa Heroda transferów, niedola jest pewna jak gołębia cień na Krakowskim rynku. Za najlepszych czasów Milanu Ancelottiego, bywający na San Siro jakby sypiał z Berlusconim, ciężko było się połapać kto w rzeczywistości pełni rolę dyrektora sportowego Rossonerich. Na dobrych stosunkach z najbardziej wpływowym agentem zyskaliśmy między innymi Pogbę. Nie byłoby również rekordowego transferu gdyby nie Machiawelizm słynnego agenta.

To przychylność smakosza tłustych posiłków może poprowadzić Donnarummę do Turynu, jak i kolejnych gorących dań w karcie mercato. Juve skazane na Raiolę, niekoniecznie w odwrotną stronę. Wcześniej przytaczany Milan wciąż pokutuje żywot rozgniewanego Heroda. Jak mawiał klasyk: Chcieliście wydy..ć Freda, to Fred wydy..ł Was. Nowa umowa Keana wyrasta na swoistą kartę przetargową, pierwszą transzę za potencjalne rozmowy z bramkarzem Milanu, gest dobrej woli, coś jak wysłanie kwiatów dla żony. Co praktyce oznacza, że trzeba przepłacić i przygotować Allegriego na lokowanie produktu. Kean na legalnym nepotyzmie musi zyskać swoje, kolejny wielki transfer sam się nie zrobi. 

Stajnia Raioli zawsze kipiała piłkarzami wartych grzechu. Pewniakiem był również kierunek przeprowadzi zgodny z aprobatą mistrza ceremonii. Nic w tej branży nie tworzy przyjaźni jak szelest pospolitej mamony. Pieniądz nie śmierdzi, za to łagodzi obyczaje. Kean wita się z dorosłą piłką z bagażem diamentu najwyższej jakości. Nic tylko oszlifować i gwiazda gotowa. Póki co ma sporo do udowodnienia. Szansa na ogrywanie ogonów rośnie z każdą kolejną, ciężką batalią Starej Damy. Wujek dobra rada gra swoje, twierdząc, że Juve jest priorytetem ale nie jedyną opcją. English breakfast widocznie zasmakowało. Maruderzy wietrzą kota w worku, tak dobry być nie może. Odmładza się o kilka wiosen lub za chudy w uszach by coś ugrać w prawdziwej piłce. Jeśli nie na boisku, to może w rapie? Przy takich kontaktach, feat u Migosów gwarantowany.


Fino Alla Fine
Forza Juve

czwartek, 6 kwietnia 2017

Gdzie Twoje Królestwo?

Kojarzycie scenę z filmu "Jak zostać królem?", gdy na Wembley w odbiciu tysięcy spojrzeń i przytłaczającej ciszy Jerzego VI  pali pięta Achillesowa? W zasadzie, głowa nie szklanka, pęknąć nie może ale dorosły chłop rozkraczył się u bram swych włości niechybnie tonąć w pomyjach własnego cienia. I jak tu liczyć w trudnych czasach na lingwistycznego impotenta? Do tego obrazka nijak nie pasuje Il principino, dostojny w każdym calu, na boisku i poza nim nieskrępowany charyzmą, ze spojrzeniem godnym przyszłego Noblisty. Materiał skrojony na miarę ostatniego templariusza piłkarskiej cnotliwości, co w Turynie zakwitł niczym mityczne drzewo Jozuego.  Tak naprawdę pominąłem jeden detal, w idealnym świecie nie byłoby żadnego ale, Książę dostąpił korony- naturalna kolej rzeczy. Wiosna sprzyja naturze lecz w życiu nobliwego wychowanka Juve jesienna gorycz melancholii trzyma musztrę.  Wracając z dalekiej podróży liczył, że rozbrat z piłką to już zapominana melodia. A jednak, Antonio Vivaldi sięgnął czwartej pory roku.

O dobrym, a jednocześnie nieograniczonym do roli pełnionego rzemiosła piłkarzu można pisać i pisać. Ilość anegdot, która zawstydziłaby Sir bez pauzy nawinę historię wszystkich Mundiali Strejlau, łzawych historii w pogotowiu nigdy brak i jeszcze puenta postawiona wbrew losowi. Tak, piłka bywa pozbawiona logiki, gdy dotyka przeciętnego śmiertelnika, inna bajka jeżeli po murawie biega artysta którego od dnia narodzin wszystkie drogi prowadziły do jednego miejsca. Prawdziwy artysta, nieskalany talent show i wtórną łopatologią o świeżych trendach. Piłkarz wymarłego gatunku, nie uświadczysz nadętej bufoniady lub cyrkowej oprawy w social media i ten lojalnościowy etos- niepojęte gdy zaglądasz w notkę bio a metryka daleka od sędziwej postury. Trzeba oddać cesarzowi co cesarskie i uznać Claudio Marchisio vel Il principino za dziedzica la bella figura, obok Gigiego Buffona konesera kindersztuby wielkiego mistrza i mentalnego kustosza Starej Damy.

Piękny rys, zupełnie wpisujący się w scenerię benefisów ale mowa o trzydziestolatku co w klimacie Ekstraklasy oznacza nieraz wciąż status- obiecującego zawodnika. Nie da się ukryć, że to nie najlepszy sezon w karierze byłego gracza Empoli. Niegdyś tempomat najwyżej klasy, od potrzeby box to box jakości International, pozdrawiam Leo Beenhakkera. Czy to na diamencie czy u podnóża klasycznej "czwórki", piłkarz z którym Tomasz Hajto miałby niemałą zagwozdkę, bo jak go sklasyfikować? Włoski Kroos, Turyński Draxler, a może bardziej drętwo- Effenberg z Juventusu? W zasadzie każde określenie kulą w płot, Marchisio był niezależnie od pełnionej roli podstawowym trybikiem w machinie niepodważalnego hegemona. Łagodził młodzieńczą fantazję Pogby, normalizował instynkt Vidala, był lepszym uzupełnieniem dla Pirlo niż można było pomyśleć.Ot taki profesor drugiej linii wciąż na dorobku.

Marchisio zawsze jawił mi się jako klasyczna plastelina. Numer dość wymowny, można popaść w ciasne szufladki. Z urzędu mianowany nowym Marco Tardellim, z czasem rozbudował swoje portfolio. Dziś nawet Beppe Furino  mógłby doszukać się swych konotacji w grze wychowanka Juve. Identyfikacja naturalnej pozycji Il principino jest zbyteczna, w zasadzie żaden mediano choć potrafi zajechać rywala w stylu Edgara Davidsa. Może trequartista? Niby w takim układzie funkcjonował co najmniej okazale ale jeszcze nie to. Mezz`ala? To było by uchybienie jak sprowadzenie Alberto Contadora do roli pomocnika na wielkim tourze. Rola 54 krotnego reprezentanta Włoch ewoluowała wraz z samą drużyną. Świadomość-w tym ogródku rzecz wybitna na tle przeciętność. Jak mało kto trafiał w koncept nowego garnituru. Często wystarczyło sięgnąć po liczbowe pomiary naszej ósemki by wystawić laurkę całej drużynie. Co istotne, wysłużony barometr nigdy nie pretendował do bycia kluczową postacią Starej Damy, ten swoisty stoicyzm jedynie pielęgnował status sztandarowej postaci. Ludzi z marmuru wielokrotnie wyganiano ze szkolnych podręczników, Claudio Marchisio będą pogrubiać czcionką.

Absencja fundamentalnego elementu układanki miała zabić Juve. Pojmany Pjanića zapewniał tymczasowe rozwiązanie. Korekta stylu by przetrwać wyjątkową prohibicje lub znaleźć oddech gdy płuca niedomagają. Syndrom lepsze jest wrogiem dobrego odbył się kosztem wychowanka Juve. Nowe szaty Starej Damy szwem stronią od wszechstronności Marchisio. Ok, wypadł bo stracił okres przygotowawczy, wciąż nie wskoczył na właściwy rytm lub po prostu jest pod formą z wcześniej wymienionych powodów. Bywa, wspominany wcześniej Bośniak ma więcej z reżysera, Khedira nadrabia solidnością i pomimo słabszych momentów nie daje powodów by zwolnić miejsce. Allegri nauczył się żyć bez Il principino, co jeszcze w poprzednim sezonie wydawało się niemal herezją, dziś ma logiczne podstawy. To jak, Marchisio z wozu, Allegriemu lżej?

Nie jest to oczywisty scenariusz. Patent dobrze znany, ma być po mojemu, czyli: posiadanie piłki bywa drugorzędne to też płynność podań traci na jakości, Juve jak chce to trafi, a i tak da się wyszaleć rywali. Allegri miewa swoje widzi misie i nie szuka poklasku w estetyce lub totalnej dominacji przez 90 minut. Momentami jednak, aż nadto widoczny jest ostracyzm drugiej linii. Jak na lekarstwo wszyscy szukają gościa, który ustabilizuje grę, wymieni kilka piłek, nada tempo gry, uspokoi i pozwoli na zresetowanie przeciwnika. Nawet w rotacyjnym kołowrotku Książę spada z każdym notowaniem, Sturaro, Rincon, Lemina i gdzieś po środku arystokrata z krwi i kości. Towarzystwo mało okazałe, jednak będące wypadkową iloczynu formy i rozmiaru bogactwa, następca tronu piechotą chodzi i z ludem dzieli dolę. Juventus miewa się dobrze bez swojego Księcia, gorzej z honorem dostojnej persony bo z takim Sturaro godzi trzymać miejsce na ławce?

Być może Maksowi nie jest  po drodze z rodowitym Turyńczykiem. Wyjściowa jedenastka nie guma, udało się znaleźć miejsce dla Mandzukica, optymalnie wykorzystać Dybale i wpisać Pjanića w kręg szyjny, ale dla jedynego pomocnika który przetrwał próbę czasu miejsca już zabrakło. Za zasługi i sympatię nikt w Juve nie pogra. Chłopiec który został namaszczony przez Aleksa Del Piero powoli przemija bezszelestnie. Nie dostrzegam przerysowanej postury Króla, przecież wrósł w ten klub jakby było mu to pisane. Nic od tak nie przyszło, pewnie miejsce w składzie zawsze okupione tytaniczną pracą, Fino Alla Fine w czystej postaci. Zanim przyjdzie nowe, młode szósty diadem w koronie ozłoci wiosenną posuchę, lecz czy koronacja nie ustąpi miejsca nowe Królestwu? W Londynie lub Manchesterze tron wakatem świeci.


Fino Alla Fine 
Forza Juve


poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Między wierszami

Skrupulatnie pompowany balonik, podtekstów w brud i na koniec klasyczne Juve na wyjazdach okraszone pokracznym widowiskiem.  Tak w korespondenckim skrócie wyglądało starcie Starej Damy na San Paolo. Dominujący motyw powrotu Syna Marnotrawnego stracił na Biblijnym etosie, było jak z powrotem starej miłości która straciła na powabie. Straciło Juve dwa punkty, ekipa Sarriego iluzję walki o scudetto, na końcu straciło calcio bo niby gonitwa trwa dalej ale jakby wszystko siadło na klimacie. Idea szóstego tytułu z rzędu powoli wpada do głów nie tylko w Turynie. Incepcja nie do przełknięcia dla zatwardziałych Rzymian ale i im przyjdzie przełknąć gorycz porażki. Skoro siły ciemności nie były w stanie zatrzymać wyrafinowanego Juventusu to nawet Święty Boże nie pomoże.
Kto nie oglądał ten oszczędził cenne chwile swojego życia. Deja vu z Interem wisiało w powietrzu, to przez woń kompleksów lub wrażliwą naturę miejscowych, eskalacja tygodnia nienawiści krążyła jak wygłodniała lwica. Główny motyw starcia- zabić mentalnie tego, który dopuścił się grzechu cudzołóstwa. Punkt drugi, walczyć o tytuł gdy piłka nadal w grze. Fakty brutalnie zweryfikowały nadęte ego mało gościnnych gospodarzy, nawet z obniżoną gardą nie zdołali posłać Starej Damy na deski. Ba, to Niebiańscy szybko przywitali się z prawym sierpowym, liczenie krótkie ale treściwe, odpowiedź Hamsika wpadła bo wpaść musiała. Mów wyraźniej bo Cie nie rozumiem, a właśnie, że tak. Mecz o scudetto istniał jedynie w głowach, PRowski chochlik psotnie namieszał w wyobraźni. Realia przeczyły nastojom, nawet zwycięstwo Napoli redukowało przewagę do 7 pkt, to jak trollowanie Hammonda przez Jeremy`ego Clarksona bądź budowanie napięcia w reallity show, prawdziwa sztuka dla sztuki lecz żadna ostania wieczerza.

Pamiętne mecze, historia pisana wspólnymi najemnikami, wojna północy z południem, dwóch odmiennych koncepcji Włoch i gdzieś w tym wszystkim obecne calcio. To, że mecz odbył się wbrew kibicowi nie wymaga zbytniej argumentacji, dla Sarriego walka z Romą wymyka się z pod kontroli, co dopiero gonitwa za Juve. Nawet przeciętny kibic Napoli nauczył się żyć z jadem, przecież ten Pipita odkrył Diego Armando Mertensa? Wino zdążyło wywietrzeć, każdy rozszedł się w swoją stronę. Allegri podszedł do spotkania jak do kolejnej misji, gramy dwumecz, nie ma sensu okrywać wszystkich kart lub wypruwać żył. Minimalizm krzywdy nam nie zrobi, to tylko jeden ze szczebli na drabince, żadna Golgota lub oaza ostatniej szansy. Nawet główne danie przypominało odgrzewany kotlet- panierka długiej młodości i mięso kolejnego obiegu. Czyli Neapol pełną gębą.

Wracając do Pipity, miał być gwoździem programu, barankiem ofiarnym na ołtarzu złowrogiej celebry. Jaki Judasz taka i męka Pańska. Ileż było zdrajców co pod przykryciem nocy pognębiali byłych sojuszników, jak wiele legend utkano na zdradzonej dumie? Tym razem Hollywood nie zyskało kolejnego hitu kasowego. 90 minut kopaniny nie starczyło na złożenie ofiary, okazji do sprowokowania kibiców raptem kilka, bramowy bezwzględne zero. Subtelny wieczór Higuaina należy zapisać na konto sterownika Juve. Można było się postawić inicjując przeciąganie liny na golasa bądź rzucić utuczone cielę na wygłodniałą watahę. Można lecz zdrowy i spokojny Pipita to pakiet startowy w drodze do Cardiff. Zacięta aczkolwiek nadal maszyna swoje strzelić musi. Mój Nikifor przeszedł cieniem jakby owej niewierności nigdy nie było.

Mentalność wewnątrz narodu bywa dyskusyjna. Ślązak. Kaszubowi nie równy, Włocha jeszcze bardziej krępuje skromna definicja. Secesyjny krajobraz kolejny raz potwierdził dlaczego Juve, a nie Napoli jest na szczycie. Nas nie obchodzi walka na noże, wolna amerykanka na boisku lub partyzantka z ułańską fantazją. Rywal dzielnie przyjął rolę pretendenta, wprawdzie rytualne ważnie przed walką wypadło blado, jakże sam pas mistrzowski jawił się w klarownych barwach to wiara godna uznania. Kalkulacja nie mieści się w południowej filozofii, kontynentalne idee są bardziej logiczne, niby to odwieczny rywal ale jakby wypadł z obiegu, quasi wyścig z Romą budzi już większy niepokój. Jednak by napić się nie trzeba od razu kupować całego browaru tak więc w margines błędu można wpisać skromny punkt na gorący terenie. Tym bardziej gdy ubyło amunicji po przerwie na reprezentację, a miesiąc aż nadto wymagający.
Mecz sezonu pisany Brajlem bo nawet gdy kurz opadł obraz mglisty. Trafiła kosa na kamień, Juve nie chciało, wróć- nie musiało bić głową w mur, wystarczyło go obejść by mieć dobry nastrój. Znajdą się rozczarowani co dumą przykryli remis. Przecież trzeba było pokazać kto rządzi w lidze i dlaczego Napoli dzieli tak wiele do najlepszej ekipy na ziemi włoskiej. Szkopuł w tym, że horyzontalne podejście niwecz romantyzm. W środę druga połowa walki i to ogólny bilans wskaże kciuk cesarza. Porzućcie wszelką nadzieję wy którzy tu wchodzicie, Juventus naprawdę musi być niezwyciężony skoro przeszedł przez owe piekło niczym nieskrępowany. Nawet epicka zapowiedź Święcickiego na chwilę przed pierwszym gwizdkiem stała się groteskowa. Ani bram piekielnych ani zemsty Bogów nie uświadczyłem minionego wieczoru.


Fino Alla Fine
Forza Juve

sobota, 1 kwietnia 2017

Prasa prawdę Ci powie

Spośród czterech władz obawiam się jedynie tej nieformalnej, ostatniej. Podobno logika mediów karmi się wyłącznie kataklizmami, wszak nic nie ma większej siły nośnej od świeżych zwłok, nic odkrywczego. W branży sportowej istnieje równie sprawdzony patent, afera wszelkiej maści, wizyta w nocnym klubie, piłkarz na bani, niezapłacone podatki. Ważne nazwisko i wrażliwość społeczna. Biel ma różne odcienie, im bliżej serca tym czystsza. Kto nie wybiela niechaj pierwszy rzuci kamieniem. Monochromy- przyjazna rzecz, jednak pisałem już o tym i po części wrócę do owej myśli. Bo jakby zmienić kierunek i to media kształtowały rzeczywistość, a nie odwrotnie? Trener z "jedynki" Corriere dello Sport przejmuje Turyńskie lejce, ze wszystkich stron sprzedawany Verratti kotwiczy na J-Stadium, Hala Madrid Dybala lub Allegri rozpoczyna wyścig szczurów pod egidą fikcji najlepszej ligi świata? Klasyk powiadał- kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą. A podobno sam nakład fizyczny to kilkaset tysięcy głodnych wiadomości par oczu. Witamy Juventus słowem pisanym malowany.

Ustalmy na początku jedno, z przekazem medialnym jak z ludźmi bywają prawdziwi i prawdzie oporni. Tendencja jest prosta, jesteś na szczycie to i na rozkładówkach masz branie jak naga Siwiec. Na ogól ci, którzy wydają najwięcej, latem nie schodzą z Twittera, tym którym wychodzi na boisku służą obrońcy moralności i prasa barwna nie tylko w wydruku. Równowaga w przyrodzie musi być. A Piłka nożna w czystej postaci? Kasa misiu, kasa. I o filantropie z pewnością nie chodzi, może o prawdziwą percepcję rzeczywistości? Nic takiego nie istniej bo też każdy patrzy na swój sposób. Na blogu nic nie zarabiam, żadnego piłkarza również nie pozycjonuje, pozostanę więc szpinakiem pomiędzy makaronem, a mięsem, rzeczą nieistotną choć wmieszaną w traf słowa pisanego.
Humor nie teges więc Marcinem Prokopem nie popłynę. Jaki Pan taki kram, generalizacja ma swoją rację bytu. Tabloidowość mediów przestała być wymysłem medioznawców, każdy zaliczył ślepaki lub hejterski wyskok. Newsroomowy obieżyświat rządzi się swoimi prawami, kibic ma inny światopogląd. Wpadka nie rozejdzie się po kościach, strzałem w kolano wpada się do worka zużytych mitomanów. Nauczyłem się, że doniesienia medialne należy traktować jako ciekawostkę, coś jak kolejne odkrycia amerykańskich naukowców. Źródło nie anonim, swą rangę ma, Di Marzio wypada brać na poważnie, jak kilku innych speców od ekskluzywnych wieści. Z czasem dobrą nowinę można obarczyć ewangelią, wszak Pipita również był z początku jedynie wymysłem dziennikarskim. Wszystkie znaki na niebie i ziemi zwiastują, że na tym casusie będziemy jechać przez kilka tygodni...
Juve na świeczniku widnieje od zalania dziejów, bo też od zalania dziejów okupuje estradę nieopodal wygłodniałej loży szyderców. Nawet najstarsi górale czytali o hecach niegdysiejszych bianconerich. W zamyśle ugrać swoje, bo za kimś trzeba się opowiedzieć. W świecie Turynu od świętości oddartej, Agnelli to typek spod ciemnej gwiazdy co z mafią jest na mordo, mordo, to z kibolami dogada się, to kolejnym tytułem przehandluje, sędziowie jak na zamówienie gwiżdżą co się da. Murawa może i równa ale dla rywali na pochyłej. W przeglądzie prasy kobiecej Agnieszka Jastrzębska widzi kilka gorących newsów. Zalążek małżeńskiej zdrady u Państwa Bonucci, pozorny dostojnik wartości pro rodzinnych oddaje się cielesnym przyjemnością w nocnym klubie. I na koniec, wróg społeczny numero uno- Andrea raz jeszcze daje znać o swej rogatej duszy. Jego grzeszny związek od woli Bożej pominięty być nie może. 
Wścibskość tkwi w każdym. Jeśli plotki mają branie to znaczy, że nie tylko kobiety interesuje strefa private. Żeby taka plotka siadła musi być odpowiedniego kalibru. Poczciwy Meret przechodzi koło nosa i nawet nie wzbudzi lajka. Ale Donnarumma? Nawet jeśli pozostaje w sferze marzeń to nabije wejść i poprawi koniunkturę niejednej lokacji. Kij ma dwa końce, każdemu na rękę taki stan. Kibice śnią o bezgranicznej potędze, kolejnych gwiazdach, sezonowcy wietrzą za nową zabawką, agenci podbijają ceny, gazety upychają nakład, bo z samych reklam nie wyżyją. System od lat sprawdzony, entropie wpadają odświętnie jak wujek którego znasz jedynie z imprez rodzinnych, a więc błota betonem nie uczynią. 
W temacie transferów media żyją własnym życiem. Równie dobrze znaczną część plotek mógłby utkać Stanisław Lem bądź przeciętny troll z sieci. Dziennikarski management zadbał o głębie naszego składu. W samej drugiej linii bogactwo na połowę ligi: Tolisso, Verratti, Pellegrini, Isco, Rabiot, Tielemans, N`Zonzi, Rafinha, Sergej Milinković-Savić, Emre Can, Leon Goretzka, ufff robi się ciasno jak w ulu. Praca na zmiany lub nowatorskie ustawienie 1-0-10-0. To tylko najczęściej spotykane nazwiska w kontekście Juve. Równie rozrzutne w nowych graczy Starej Damy media są w stosunku do ofensywnych wariantów: Alexis Sanchez, Bernardeshi, Di Maria, Inaki Williams, Balde Keita, Suso, Douglas Costa, Lacazette, a nawet Pan od kolejnego wielkiego transferu widmo- Griezmann. Strach pomyśleć co nastanie podczas sezonu ogórkowego, gdy boisko nie zapełni jedynki, a pisać trzeba? No i wisienka na torcie, przepraszam truskawka! Nerwus z krainy deszczowców- Max spełniony na ziemi włoskiej Allegri, po krótkiej rozłące z J-Stadium pogonił w siną dal niespełnionego Rzymianina. To od początku był mezalians.
Na garnuszku czytelnika czy wielkiej korporacji? Naturalnie łańcuch pokarmowy ma tylko jeden kierunek. Kierat speca piłkarskiego wypada podnieść do rangi przedstawiciela społeczności. Reprezentant plebsu za młodu śnił o jupiterach Camp Nou, założeniu siatki Vieriemu, a przy najbardziej mokrej fantazji, wzniesieniu złotego posążka. Dziennikarz też kibic, Palmeri mieści tylko jeden nurt, wpasowany jak Krzywa Wieża w Pizie, to też nadaje kierunkowo. Ale dosyć ględzenia, prima aprilis więc można sprzedać nie jeden spłycony komunikat. Niechaj to będzie dzień parodysty, by taki Joe Hart odnalazł radość z gry w piłkę. W zasadzie w wiadomej tematyce 1 kwietnia trwa cały rok, dzień bez nadbudowanej opowiastki o nieprawości Starej Damy bądź pewnym biznesie o klasie deal done? Z internetami nie przejdzie.


Fino Alla Fine
Forza Juve