Gdyby kadry wielkich
drużyn składały się jedynie z wartościowych i klasowych graczy
świat rzeczywisty niebezpiecznie zbliżyłby się do wirtualnej
fikcji gier komputerowych. Niezależenie czy kibicujesz Milanowi,
Chelsea, Eibar czy Świtowi Krzeszowice w Twojej drużynie znajdzie
się człowiek od czapy. Powód licznych wulgaryzmów, powątpiewania
w zdrowe zmysły trenera bądź kreowania teorii spiskowych o
pochodnej tematyce a`la „Trudne sprawy”. Niejeden Padoin ujmując
kolokwialnie „wku..ł”
nawet najbardziej wytonowanego kibica. Taki prywatny Chandler
Bing którego w sobotnie
popołudnie lepiej zaprosić na piwo, oglądanie n-ty raz sezonu
ulubionego serialu aby tylko nie zaciągnął ręcznego hamulca
drużyny. Czyny w imię dobra ogółu świadczą o szlachetności
jednak nie tym razem. Wyzbywając się cząstki hejtera który siedzi
w każdym z Nas, taki prywatny „Padoin” sam w sobie jest piękną
metaforą życia.
Pod
etykietą- „Padoin” kryje się cały szereg niespełnionych
wirtuozów zapisanych w annałach futbolu kursywą cynizmu. Momentami
wręcz odseparowani od dokonań swych drużyn przez pryzmat
pojedynczych wybryków. Dlaczego nazwisko wychowanka Atalanty stało
się synonimem tego najbardziej nieporadnego i barwnego typa? Może
przez specyficzny wyraz twarzy, wyrażający mniej więcej tyle co
wypowiedzi Piotra Żyły dla dziennikarzy TVP. Może dlatego, że
koszulka Juve była dla obecnego piłkarza Cagliari
palcem
Bożym którego nikt na jego miejscu by nie puścił. A może
dlatego, że kojarzy się z miłymi dla bianconerich czasami.
Sentyment jaki przychodzi do głowy łamie stereotyp słabego gracza
jaki przypisywałem jeszcze rok temu Simone.
Pamięć
lubi płatać figle. Po kilku latach nie pamiętamy równej formy
solidnego rezerwowego, chwilowych zrywów jakiegoś Llorente lub
równie stabilnego jak nudnego Giaccheriniego,
choć i ten o „Padoinowość” w pamięci kibiców może być
spokojny. Ten termin nigdy nie będzie żył w zgodzie z nijakością.
Klasyczny „Padoin” dzięki pokracznemu wyglądowi, charyzmie
Jasia Fasoli, mimice stworzonej do memów, talentowi do prokurowania
kłopotliwych dla siebie (i nie tylko) sytuacji zapada w pamięci
bardziej od typowego Pipity robiącego po prostu- to co do niego
należy. Swoista „jakość” nabiera na znaczeniu z biegiem lat. Z
sezonu na sezon gdy jednego Padoina zastępuje ten drugi. Z czasem,
dany sezon oceniamy przez pryzmat takiego gościa który jakimś
cudem otrzymywał kolejne szanse pomimo konkurencji i swoich braków.
Padoinowość
sama w sobie nie jest niczym złym, o ile nie wykracza poza chwilową
nonszalancję bądź moment rozkojarzenia. Gorzej gdy taki Padoin
jest iloczynem jakości drużyny, a „Padonizm” czytaj dalej
przeciętny styl przekracza granice tolerancji. Kibic Juve poznał
smak Padoina jeszcze przed przybyciem Simone na J-Stadium. Ostatni
etap tułaczki po powrocie z Serie B, eksperci od gubienia krycia na
obronie, nienabite armaty w ataku i nomen omen Padoin w postaci
trenera. Umówmy się, tamten sezon był eskalacją koślawości
piłkarskiej zapoczątkowanej wraz z przybyciem Giovanni
Cobolli Gigli`ego. Co za dużo to nie zdrowo, tak i Stara Dama padła
ofiarą fenomenu który bawi jedynie odświętnie. Jednakże ten
czyściec był potrzebny aby wybudzić się z marazmu wszechobecnej
przeciętności i obudzić DNA juventi.
Wracając
do osoby bohatera, jak mało kto potrafił zrozumieć swoją rolę w
drużynie, nawet kosztem swoich osobistych aspiracji. Padoin na
ławce, Padoin na bokach defensywy, Padoin w pomocy, na środku jako
requsita,
na skrzydle i znowu na ławce. Niemal każda pozycja naturalna, a w
szczególności ta pierwsza wymieniona. Niedostatków w warsztacie
piłkarskim od wyszkolenia technicznego po przygotowanie fizyczne
możemy wymienić bezliku ale z pewnością braku zaangażowania i
woli walki zarzucić nie można. Juventus był po prostu za wysoką
półką dla Padoina. Nie pasujący do jednego obrazka z Gigi
Buffonem i Paulo Dybalą jak mielonka na jednym talerzu z kawiorem.
Jednak ktoś taki był potrzebny drużynie, być jeszcze bardziej niż
Juve dla obecnego piłkarza Cagliari Calcio. Człowiek którego z
łatwością można obarczyć winą, wyśmiać w momencie potknięcia
lub zastąpić kimkolwiek w spekulacji transferowej. Swoisty bufor
frustracji przysposobiony na kolejne ciosy gotów nastawić kolejny
policzek.
Mimo wszystko nie zamieniłbym Simone na piłkarzy o klasie Axel
Witsel lub Julian Draxler obarczonych doktryną grubego portfela i
małej atencji. Jest w tym pewna pornografia, estetyczny
sadomasochizm każący tolerować wszelki wybryki jakby był częścią
życia, naturalnym elementem od którego nie można uciec.
Wczoraj
Padoin, dziś Hernanes, jutro Luiz Gustavo. To proces który zawsze
znajdzie nową ofiarę. Padoin Padoinowi nierówny, tak więc emocję
jakie przypisujemy byłemu zawodnikowi Interu i Lazio mogą odbiegać
od klasycznej definicji „Padoina”. Kiedy spadnie kamień z serca
niechęć zamienia się w melancholię, bo łatwiej docenić coś
czego się nie ma. Niemal każdy poprzednik wydaje się lepszą
opcją, niemal każdy, kolejny zapchaj dziura jawi się jako
największe przekleństwo. Z czasem Hernanes częściej będzie
traktowany jako fanaberia Moratty, śmieszny gościu którego jedynym
grzechem była chęć posiadania scudetto na koncie. To kluczowe clou
jakie przypisuje kwintesencji zjawiska „Padoinowości” jawi się
w ostatnim zdaniu poprzedniego akapitu. Zarówno w swoim życiu jak i
w historii Juve każdy ma swojego prywatnego niefortunnego Padoina,
nie ważne czy w postaci De Cigle, Zdeněka Grygera,
Igora Tudora lub Mohameda Sissoko. Cząstka Simone tkwi w każdym.
Fino
Alla Fine
Forza
Juve