sobota, 28 stycznia 2017

Padoin na miarę naszych możliwości

Gdyby kadry wielkich drużyn składały się jedynie z wartościowych i klasowych graczy świat rzeczywisty niebezpiecznie zbliżyłby się do wirtualnej fikcji gier komputerowych. Niezależenie czy kibicujesz Milanowi, Chelsea, Eibar czy Świtowi Krzeszowice w Twojej drużynie znajdzie się człowiek od czapy. Powód licznych wulgaryzmów, powątpiewania w zdrowe zmysły trenera bądź kreowania teorii spiskowych o pochodnej tematyce a`la „Trudne sprawy”. Niejeden Padoin ujmując kolokwialnie „wku..ł” nawet najbardziej wytonowanego kibica. Taki prywatny Chandler Bing którego w sobotnie popołudnie lepiej zaprosić na piwo, oglądanie n-ty raz sezonu ulubionego serialu aby tylko nie zaciągnął ręcznego hamulca drużyny. Czyny w imię dobra ogółu świadczą o szlachetności jednak nie tym razem. Wyzbywając się cząstki hejtera który siedzi w każdym z Nas, taki prywatny „Padoin” sam w sobie jest piękną metaforą życia.

Pod etykietą- „Padoin” kryje się cały szereg niespełnionych wirtuozów zapisanych w annałach futbolu kursywą cynizmu. Momentami wręcz odseparowani od dokonań swych drużyn przez pryzmat pojedynczych wybryków. Dlaczego nazwisko wychowanka Atalanty stało się synonimem tego najbardziej nieporadnego i barwnego typa? Może przez specyficzny wyraz twarzy, wyrażający mniej więcej tyle co wypowiedzi Piotra Żyły dla dziennikarzy TVP. Może dlatego, że koszulka Juve była dla obecnego piłkarza Cagliari palcem Bożym którego nikt na jego miejscu by nie puścił. A może dlatego, że kojarzy się z miłymi dla bianconerich czasami. Sentyment jaki przychodzi do głowy łamie stereotyp słabego gracza jaki przypisywałem jeszcze rok temu Simone.

Pamięć lubi płatać figle. Po kilku latach nie pamiętamy równej formy solidnego rezerwowego, chwilowych zrywów jakiegoś Llorente lub równie stabilnego jak nudnego Giaccheriniego, choć i ten o „Padoinowość” w pamięci kibiców może być spokojny. Ten termin nigdy nie będzie żył w zgodzie z nijakością. Klasyczny „Padoin” dzięki pokracznemu wyglądowi, charyzmie Jasia Fasoli, mimice stworzonej do memów, talentowi do prokurowania kłopotliwych dla siebie (i nie tylko) sytuacji zapada w pamięci bardziej od typowego Pipity robiącego po prostu- to co do niego należy. Swoista „jakość” nabiera na znaczeniu z biegiem lat. Z sezonu na sezon gdy jednego Padoina zastępuje ten drugi. Z czasem, dany sezon oceniamy przez pryzmat takiego gościa który jakimś cudem otrzymywał kolejne szanse pomimo konkurencji i swoich braków.

Padoinowość sama w sobie nie jest niczym złym, o ile nie wykracza poza chwilową nonszalancję bądź moment rozkojarzenia. Gorzej gdy taki Padoin jest iloczynem jakości drużyny, a „Padonizm” czytaj dalej przeciętny styl przekracza granice tolerancji. Kibic Juve poznał smak Padoina jeszcze przed przybyciem Simone na J-Stadium. Ostatni etap tułaczki po powrocie z Serie B, eksperci od gubienia krycia na obronie, nienabite armaty w ataku i nomen omen Padoin w postaci trenera. Umówmy się, tamten sezon był eskalacją koślawości piłkarskiej zapoczątkowanej wraz z przybyciem Giovanni Cobolli Gigli`ego. Co za dużo to nie zdrowo, tak i Stara Dama padła ofiarą fenomenu który bawi jedynie odświętnie. Jednakże ten czyściec był potrzebny aby wybudzić się z marazmu wszechobecnej przeciętności i obudzić DNA juventi.

Wracając do osoby bohatera, jak mało kto potrafił zrozumieć swoją rolę w drużynie, nawet kosztem swoich osobistych aspiracji. Padoin na ławce, Padoin na bokach defensywy, Padoin w pomocy, na środku jako requsita, na skrzydle i znowu na ławce. Niemal każda pozycja naturalna, a w szczególności ta pierwsza wymieniona. Niedostatków w warsztacie piłkarskim od wyszkolenia technicznego po przygotowanie fizyczne możemy wymienić bezliku ale z pewnością braku zaangażowania i woli walki zarzucić nie można. Juventus był po prostu za wysoką półką dla Padoina. Nie pasujący do jednego obrazka z Gigi Buffonem i Paulo Dybalą jak mielonka na jednym talerzu z kawiorem. Jednak ktoś taki był potrzebny drużynie, być jeszcze bardziej niż Juve dla obecnego piłkarza Cagliari Calcio. Człowiek którego z łatwością można obarczyć winą, wyśmiać w momencie potknięcia lub zastąpić kimkolwiek w spekulacji transferowej. Swoisty bufor frustracji przysposobiony na kolejne ciosy gotów nastawić kolejny policzek.

Mimo wszystko nie zamieniłbym Simone na piłkarzy o klasie Axel Witsel lub Julian Draxler obarczonych doktryną grubego portfela i małej atencji. Jest w tym pewna pornografia, estetyczny sadomasochizm każący tolerować wszelki wybryki jakby był częścią życia, naturalnym elementem od którego nie można uciec.

Wczoraj Padoin, dziś Hernanes, jutro Luiz Gustavo. To proces który zawsze znajdzie nową ofiarę. Padoin Padoinowi nierówny, tak więc emocję jakie przypisujemy byłemu zawodnikowi Interu i Lazio mogą odbiegać od klasycznej definicji „Padoina”. Kiedy spadnie kamień z serca niechęć zamienia się w melancholię, bo łatwiej docenić coś czego się nie ma. Niemal każdy poprzednik wydaje się lepszą opcją, niemal każdy, kolejny zapchaj dziura jawi się jako największe przekleństwo. Z czasem Hernanes częściej będzie traktowany jako fanaberia Moratty, śmieszny gościu którego jedynym grzechem była chęć posiadania scudetto na koncie. To kluczowe clou jakie przypisuje kwintesencji zjawiska „Padoinowości” jawi się w ostatnim zdaniu poprzedniego akapitu. Zarówno w swoim życiu jak i w historii Juve każdy ma swojego prywatnego niefortunnego Padoina, nie ważne czy w postaci De Cigle, Zdeněka Grygera, Igora Tudora lub Mohameda Sissoko. Cząstka Simone tkwi w każdym.



Fino Alla Fine
Forza Juve

wtorek, 24 stycznia 2017

Jak żyć Panie Trenerze?

Każdy musi od siebie wiele wymagać i wiedzieć, że konieczne jest podtrzymanie pragnienia zwycięstw. Jesteśmy bardzo młodymi ludźmi, którzy chcą napisać piękną historię w świecie futbolu. A futbol to teraźniejszość, nie przeszłość.- ten o to cytat z „Herr Guardiola” Marti Perarnau powraca jak bumerang gdy obecny szkoleniowiec The Citizens przebąkuje o rychłej emeryturze. Niemal jak wczoraj Pep przejmował pierwszą drużynę Dumy Katalonii, dziś uznawany jako pierwszy przodownik młodego (czy aby nadal?) pokolenia trenerów. Głodnych wyzwań, zachlanych zwycięstw, w pełni oddanych i uzależnionych od swojej pracy. Mimo że Guardiola w roli trenera na najwyższym szczeblu pojawił się niespełna dekadę temu już oczyma przyszłości wodzi za ciepłymi kapciami i chłodnym Tinto de Verano. Odosobniony przypadek? Jednak nie, grono rówieśników również nie wytrzymuje zawrotnego tempa i myśli nad wysiadką. Gdzie te czasy gdy trenerzy byli jak zatwardziali wojskowi. Na czele swojego oddziału dopóki zdrowie i łaska zielonej murawy pozwoli.

Ten post będzie sponsorowany przez termin- „wypalenie zawodowe”. Z encyklopedyczną precyzją: wypalenie zawodowe oznajmia się poprzez brak satysfakcji z wykonywanej pracy, poczucia zastopowania zawodowego. Taki jegomość czuje się przepracowany i niezadowolony z wykonywanego zajęcia, wcześniej sprawiającego przyjemność i satysfakcje. Motorem napędowym tej bolączki staje się stres- pacz efekt uboczny życia w XXI wieku. Podobno wszystkich nas to trafi, chyba, że masz mentalność lazy „Janusza” bądź często zaglądasz w szkło i świat wokół zwisa Ci jak stalaktyty.

Obecny trener z najwyższej półki jest niczym narkoman na odwyku. Uwieziony w szponach ciągłego wygrywania, a rozbrat z ławkę trenerską wychodzi mu bokiem z każdą ominiętą kolejką. Na błąd i poważną dziurę w CV nikt nie chce sobie pozwolić. Z karuzeli trenerskiej dużo łatwiej wypaść niż ponownie do niej wskoczyć. Guardiola podobnie jak Mourinho lub mogą uchodzić za chodzące reklamy kampanii przeciwko stresu. Kolejne siwe włosy, zmarszczki proporcjonalne do regresu Marco Amelii i co raz spokojniejszy język. Pierwszy, świadom swoich sił, ponad rok odpoczywał od ławki trenerskiej. Drugiemu wpadki przysporzyły okazji do odpoczynku. Ten zawód wypala wypala niezależnie od passy. Taki Max Allegri poza niechlubnym końcem na San Siro może czuć się spełniony, co nie przeszkadza mu w snuciu zapowiedzi emerytury. Co prawda do 60-tki trochę mu jeszcze zostało ale pamiętacie co z szóstką na przodzie robił Ferguson lub Beenhakker. Jego poprzednik na ławce Juve na tyle popadł w psychozę pracy trenerskiej, że nie mógł spokojnie wysiedzieć na stanowisku selekcjonera reprezentacji narodowej i tylko czekać jak długo będzie trwał jego miesiąc miodowy na Stamford Bridge.

Mentalność zwycięscy z jednej strony napędza, z drugiej, wyciąga wszystkie siły. Kiedyś trzeba spaść ze szczytu. Andre Villas-Boas szybko wytracił cały hype z czasów kadencji w drużynie „Smoków”. Roberto Di Matteo fame z wygranej Ligi Mistrzów rozmienił na drobne. Spośród najgłośniejszych nazwisk to ten strażak dał Abramowiczowi to czego nie byli w stanie Mourinho, Ancelotii bądź Scolari. Ciśnienia wielkich klubów nie wytrzymali między innymi: Klinsmann i Moyes. Starsi koledzy dużo łatwiej znosili upadki, a osobiste klęski był traktowane jako ryzyko zawodowe. Claudio Ranieri ostatnie przygody z calcio kończył poważnym kacem. Zuchwały triumf w Premier League z pewnością wynagrodził długoletnią posuchę. Hartowani z biegiem lat co raz częściej godzący się na mniej prestiżowe posady by kolejny raz o sobie przypomnieć. Casus Otto Rehhagela potwierdza, że nawet z piłkarskich zaświatów można wrócić w glorii chwały, a czyściec na peryferiach wielkiej piłki działa trzeźwiąco.

Ktoś powie, że starsze pokolenie miało łatwiej. Dziennikarze nie zwalniali ich po pierwszej porażce i bez social media wokół klubu było spokojniej. Błąd. Fotel trenerski na Camp Nou lub Santiago Bernabeu parzył za czasów Juppa Heynckesa, jak i parzy dzisiaj Luisa Enrique. Frank Rijkaard na „jedynce” popularnego dziennika wyglądający z sedesu miał równie pod górkę jak pozbawiany warsztatu i dokonań trenerskich Benitez. W tej branży porażki są jak przeszłość kryminalna. Nawet jeśli przejdzie się przez nie z podniesioną głową to recydywa nie wybaczy jakiegokolwiek błędu. „Jak Cie widzą tak malują”- gorzej, że krótkowzroczność dosięgła tak wielu.


Na ławce trenerskiej z człowieka potrafi wyjść wszystko co najgorsze. Na bok odchodzi wszelka kindersztuba, czarowanie rzeczywistości, pokerface lub wytonowane zabiegi auto-obrony. Trapattoni odpalający fajerwerki na konferencji FC Hollywood, z bladą twarzą znoszący piekło Istambułu Ancelotti lub wypompowany z życia po finale Mundialu Radymond Domenech. Niejeden Capello dzierżył balast wypatrzony oczekiwań. Nad ambicja całego środowiska ma swoje ujście na ławce trenerskiej. Wyrzucić kilku piłkarzy czy zwolnić jednego gościa? Logika działania obecna niemal pod każdą szerokością geograficzną.


Obwinianie hieny w postaci czwartej władzy lub niepohamowanej szydery ludu byłoby pójściem na skróty. Szukałem wspólnego mianownika i chyba go znalazłem. Nowotwór ambicji i próżności zjada tych ludzi. Nikt nie lubi przegrywać, tym bardziej gdy prowadzi się jeden z największych klubów globu. Dziś sezon bez mistrzostwa bądź spektakularnej kampanii w europejskich pucharach wieńczy zwolnieniem miejsca dla następcy. Za kilka lat, trenerów z karierą zbliżoną do Sir Alexa Fergusona bądź Guusa Hiddinka będziemy szukać ze świecą. Przetrwają nieliczni, z bogatym bagażem osieroconych klubów, żelazną psychiką i twardymi „czterema literami”.

Pracoholizm ma grząski grunt. Z trudem wychodzi się z nieudanych misji, a sukcesy szybko przemijają. Parszywy głód strawi nawet najpiękniejszą pasję. Po zaokrąglonych twarzach rodzimych trenerów widzę, że na Polskich kartofliskach wcale nie jest tak źle. Zwalniają, to będą też zatrudniać, a w razie czego na pocieszenie czeka whisky. Nie gdy jesteś na ten ekskluzywnej liście zarezerwowanej dla topowych klubów. Bo albo z niej wypadniesz albo zabraknie Ci sił na kolejną próbę. Każdy ma swoje granice, a nadludzkość upada wraz z magią nazwiska. Nie łatwy to zawód tym bardziej gdy wszyscy chcą za Ciebie ustalać skład i lepiej znają się na Twojej robocie. Więc, jak żyć Panie Trenerze?!


Fino Alla Fine
Forza Juve


sobota, 21 stycznia 2017

Gdzie biznes wygrywa z tradycją.

Przywiązanie- to jedno z pierwszych skojarzeń jakie mam w głowie identyfikując termin „klub”. Dodając do tego kolejne wartości jak: historia, wspólnota, pasja itp. mam to czego nie potrafię opisać. Najwidoczniej w Turynie odnaleźli zupełnie inną definicję klubu, wyzbytej takich elementów jak: herb, tradycja i stałość. Poza tym, włodarze Juve nie lubią słowa „cisza”. Jeszcze nie opadł kurz po niedzielnej porażce z Violą a Stara Dama ponownie znalazła się na tapecie. Pierwszy hejt na Andreę Agnelli`ego mam za sobą i w danej sytuacji przyszedł mi z łatwością. Logo, bo herbem nijak tego nazwać nie można zjednoczyło kibiców bianconerich. Jeśli takie było założenie, a zerwanie z konserwatyzmem rodu Agnellich to tylko efekt uboczny to szczerze gratuluje. Dawno nie byliśmy obiektem drwin świata piłkarskiego i nie tylko. Grunt to być na czasie i wiedzieć co jest „trendy”. Nawet jeśli moda przeminie.

Poza wcześniej wspomnianym zjednoczeniem włodarzom Starej Damy udało się jeszcze jedno. Już dawno Juventus nie pojawiał się w każdym zakątku internetu. Nawet osoby obcujące z piłką jedynie podczas globalnych rozgrywek przechwyciły przekaz z Turynu. Ze świecą szukać sympatyków nowego loga Starej Damy. Wprawdzie, zachwytów nad projektem nie kryją sami zawodnicy Juve ale czy ktoś nie pochwali nowego krawatu szefa nawet jeśli nie oczekuje podwyżki bądź rzeczony zwis kipi tandetą? "Juventus nigdy nie bał się robić tego, na co inni się jeszcze nie odważyli."- wypalił niczym wezwany do odpowiedzi przy tablicy Buffon. Krok dalej poszedł Nedved: „Kocham nowe logo”. Uroczo. Miłość jak do nowej kochanki zanim ta nie poprosi o dostęp do konta i wparuje z impetem w życie prywatne.

Trzeba jakoś zarabiać. Wzrost akcji klubu o 4% i wzmożony ruch w klubowym store cieszy księgowych. Założenia projektu okazały się słuszne. Prostota która przykuwa uwagę i zapada w pamięci. Minimalizm który może skutecznie zaistnieć w komercyjnej działalności. Stylowo prawie jak u Michaela Korsa. Dwie barwy z wpisaną symboliką mają nieść przekaz wykraczający poza świat piłki nożnej. Główny sprawca zamętu- Manfredi Ricca twierdzi, że kluczową symboliką jest wiadomość o zakorzenienie Juve w calcio. Wzmacnianie swojej obecności w sferze biznesu, krzewienie tożsamości i przekazanie postronnym, że Juventus jest kochaną marką. Brzmi pięknie, ale odrzucając górnolotność i nadmuchaną ideologię społeczność bianconeri odarto z owej tożsamości. Miłości w tym nie widzę, ale rzekomo z czasem mam do niej dorosnąć. Co żona na to?

Podobno jesteśmy pionierami, a wyznaczony trend wkrótce powielą rossoneri. „Kuleczka” Milanu wygląda apetycznie kiedy na talerzu mamy spaghetti i mięsny owal byłby idealnym uzupełnieniem dania na Instagram. Nasze „łyżwy” emanują chłodem. Daleko im do ciepła miłości. Ba, na razie ciężko wydobyć z nich jakikolwiek uczucia poza żalem. Herb obowiązujący od 2004 roku do minionego poniedziałku zawierał całe dziedzictwo historii klubu, związany również z miastem był wartością dodatnią do nazwy klubu wyzbytej Turynu. Zebra nadal była znakiem rozpoznawczym, a owalny kształt nawiązywał do klasyki. Awangarda jaką zgotował nam Agnelli nijak się ma do wcześniejszej symboliki. 
 
Świat idzie naprzód, niewykluczone, że kluby piłkarskie podążą drogą NBA a zmiana loga, wróć herbu będzie cyklicznym odświeżeniem niemal jak zmiana trykotu na nowy sezon. Nie miałbym nic przeciwko by Agnelli swoją idee wcieli w Fiacie. Zbyt kolorowe, nieco pretensjonalne, a i w pamięć nie zapada. Oral Pereza wobec wschodnich fanów i inwestorów pokazuje, że świętości już dawno zostały obalone. Semiotyka klubów piłkarskich to dobry temat na pracę magisterską ale nie na eksperymenty. „Stare logo” powróciło na stronę klubową, podobnie jak na profile społecznościowe. Świadomość błędu lub reakcja na nastroje kibiców, w Turynie poczuli, że naruszono pewną strefę, a patowej sytuacji za bardzo nie ma jak odkręcić skoro zwołało się dziesiątki celebrytów i zaprezentowano koncepcję loga na przyszłorocznych koszulkach. Jedynie widok Emily Ratajkowski na tle „nowej Starej Damy” ratuje sytuacje.

Logo czy jak ktoś woli herb jako znak niewerbalny jest formą komunikacji. Oto szefowie Juve mówią nam: jesteśmy nowocześni, idziemy z duchem czasu, potrafimy odpowiedzieć na zapotrzebowanie rynku, jesteśmy w symbiozie ze światem biznesu. Podobno w tym wszystkim tkwi styl życia którego wizualizacji władzę klubu szukały od roku. Nazwa „Juventus” wywodzi się od łacińskiego słowa oznaczającego młodość, której nie dostrzegam. Logo zrobione dla ludzi nie znających Juventusu jest niczym małżeństwo z tą trzecią nazywaną „koleżanką”.

Pytanie czy w koncepcji klubu nadal jest kibic? Kibic który z klubem jest na co dzień i dorastał w przynależności do symbolu z którym się identyfikował. Jako człowiek biznesu Agnelli zna potrzeby rynku, właściwe określa swój target, potrafi reagować na zapotrzebowania i właściwe dobrać narzędzia. Nie sądzę by Gianni bądź Giovanni Agnelli ze spokojem respektowaliby rozbrat z historią. Kampanie marketingowe Juve robią wrażenie, analizy SWOT również trafiają w dziesiątkę. Jednak jako kibic nie obchodzą mnie jakiekolwiek brandy, logotypy, ingerencja w popkulturę lub kreowanie nowej tożsamości. Mam swój Juventus którego nowe logo nie zawiera.
Powyżej jedyne "logo"/herb Juventus F.C.

Fino Alla Fine
Forza Juve



środa, 18 stycznia 2017

Wielka draka w Chińskiej dzielnicy futbolu

 
Nie mieć zdania- prawo do którego lepiej się nie odwoływać. WOŚP, TVP i Chińska nawałnica. Już dawno Twitter nie był uzależniony od tak wąskiej tematyki. O ile pierwsze dwa zagadnienia mnie nie ruszają bo mam na tyle ugruntowaną prawicową mentalność, o tyle obojętność nie ma racji bytu w przypadku Państwa Środka i jego ingerencji w Europejski futbol. Świat kibica Juve odmienia się dwóch barwach, dlatego też do problemu from China podejdę tendencyjnie i emocjonalnie, jednym słowem- konserwatywnie.

Mało jest monochromów w naszej rzeczywistości. Wszelkie szarości wpisują się w naszą naturę. Może dlatego, że wraz z dojrzewaniem dostrzegamy drugie dno niemal we wszystkim, a w sporcie medal ma zawsze dwie strony. Konflikt aspektów wypływa w doświadczeniu z religią, gdzie podział na dobro i zło ma wyraźną granicę- grzechu. Biel i czerń skąpana w świecie Juventino każe rozliczyć Witsela za złamane deklaracje, a zarazem zrozumieć melancholię Belga do mamony. Każe również z ostrożnością obserwować to co się dzieje wokół za nim dotknie to bezpośrednio Starej Damy.

Hajs, Hajs, Hajs

Może jestem za stary by zrozumieć obecny świat. Nie ganiałem za małolata za Pokemonami, a Youtube miałem raz w tygodniu dzięki sympatycznemu brodaczowi z publicznej TV. Niektórzy wietrzą kolejny etap rozwoju, jak wprowadzenie reklam na koszulkach, zwiększenie limitu obcokrajowców lub poszerzenie Lidze Mistrzów. Inni wypominają Europie identycznego występku już lata świetlne temu. Wyławianie z Ameryki Południowej największych talentów, okradanie z największych gwiazd topowe ligi poza Starym Kontynentem, tworzenie wyraźnych podziałów między biednymi a bogatymi. Nie jeden Gabriel Jesus uległ wysokiej pensji, a nie prestiżu „wielkiego klubu”. Nie jeden Otmanedi marzył w dzieciństwie o grze dla wielkich The Citizens, nawet jeśli wówczas był to poziom Championship. Wszak Europejski futbol opiera się na pieniądzach i owy kult pieniądza nie zrodził z nadejściem ery Romana Abramowicza lecz w czasach gdy większości z Nas jeszcze nie było na świecie...

Jest podaż, jest popyt

Podstawowa zasada w ekonomii. Nie byłoby wielkie draki gdyby nie chętni na przeprowadzkę do Państwa Środka. Europa ściąga do siebie najlepszych piłkarzy, fakt, że ten proces zostanie przerwany najbardziej mierzi środowisko piłkarskie. Duma Europejczyków nie strawi faktu, że gdzieś indziej na świecie mogą grać lepsi piłkarze, że są ligi silniejsze i bardziej atrakcyjne dla neutralnego kibica. Gdy William przenosił swe talenty na rosyjskie peryferie swojej decyzji nie opierał na chęci poprawy jakości sportowej. Jakością sportową nie kierował się również wodząc za nos kolejny klub by ostatecznie wybrać ten- najbardziej uzależniony od monet. Brak kolejnych potencjalnych Willianów Europie nie zaszkodzi. Jak również Hulków i innych Latynosów już dawno skazanych na znaczek „dolara”.

Nie wszystko na sprzedaż

Nie czuje tego całego hype`u na Chiny. Egzotyka jest fajna ale na wakacjach. W dzieciństwie każdy żył w religii zbudowanej wokół swojego klubu. Na osiedlu biegało kilku Del Piero, Elberów i dziesiątki Rauli. Wielkie transfery działały na wyobraźnie ale były bardziej wyrazem wielkości klubu, wyznaczały hierarchie, świadczyły o osiągniętym poziomie danego piłkarza. Dziś rynek przypomina wygłodniałego narkomana, z zaburzoną oceną sytuacji, nieograniczonym głodem i masą dilerów na zawołanie, tudzież agentów piłkarskich. Głównym zarzutem wobec nowego trendu są pieniądze. Osobiście nie narzekałem gdy Marotta odpalił klauzule Higuaina, nie widziałem nic złego przy transferowym rekordzie Pogby. Europa od lat uzależniona jest od wielkich środków ale w przeciwieństwie do Chinese Super League futbol na Starym Kontynencie nie opiera się jedynie na mamonie. W glorii wielkich legend, tradycji kultywowanej przez klika dekad, rodziły się wielkie kluby łączące fanów na całym świecie, przechodząc do świata popkultury i wyznaczając styl życia. Chińczycy zaczynają od zera, Oscar lub Tevez jeszcze kilka lat o swoich nowych zespołach nie powiedzieli by zbyt wiele. Wystarczy kilka zer by mieć inny punkt widzenia.

Potop

Jestem w stanie rozgrzeszyć wszystkie owieczki ślepo kroczące w stronę wschodu. Wszak nie robią to pierwszy raz, a przynajmniej teraz można nazwać to po imieniu. Rozumiem science-faction w ofertach rzędu 150 mln bo gdy jeszcze kilka lat temu wśród wielu kibiców miało się status anonimowy to trzeba błyszczeć w iście wieśniackim stylu. Prawdziwy diabeł kryje się w klubach skażonych Chinami. W czym ta zła siła u właścicieli Interu lub Valencii? Czy pieniążki utkane z milionów małych rączek są bardziej demoniczne od pompowanych przez rafinerie z bliskiego wschodu lub rosyjskich oligarchów? Mianowicie w tym, że pogłębiają obecny już problem, stają się powszechniejsze od Rosjan lub Szejków, przejmując kolejne kluby niemal jak Krym i wynikają z gospodarki zagrażającej Staremu Kontynentowi. Wchodząc na arenę Europejskie futbolu Chiny zalewają Nas w kolejnej sferze, dotykając silnie emocjonalnej sfery- mentalności kibica. Piłka nożna to coś więcej niż tylko dyscyplina sportowa, to wartość sama w sobie.

Moda na Chiny

Są rzeczy których żadne pieniądze nie zapewnią. Prestiż, kibice, historia, sukcesy potwierdzane cyklicznością. Być może z czasem grono gwiazd wywinduje na wyższy level Chinese Super League, a przepaść pomiędzy topowymi ligami Europy zostanie zniwelowana, lecz budowa „poważnej” alternatywy wobec La Liga bądź Serie A to proces na kilkadziesiąt lat. Magii Grand Derbi lub elitarności Champions League nie można zastąpić. To „produkty” tak unikalne i perfekcyjne, że stanowią o wyjątkowości piłki nożnej. Są gladiatorzy, więc i będą igrzyska lecz w klimacie cyrku. Moda na Chiny wietrznie trwać nie będzie. Swoje „5 minut” miały ligi w krajach Arabskich, MLS, teraz czas na najludniejszy kraj z drugą gospodarką świata. Powstaje pytanie, ile złego uczyni Chińska nawałnica piłkarskiej Europie za nim moda na Państwo Środka przeminie?


Całym krytycyzm wokół Chin ma swoją piętę Achillesową, to w Europie otwarto puszkę Pandory. Skoro rynek transferowy od kilku lat kipi patologią, to żadne azjatyckie pieniądze nie są w stanie wyrządzić jeszcze większych paranoi? A jednak są i będą skoro ich jedyną kartą przetargową są pieniądze. Dopóki do Chin nie trafią najwięksi jak Messi, CR7 lub Griezmann trudno będzie mówić, o powstaniu nowego piłkarskiego centrum świata. Tym bardziej, gdy Chiny nadal będą sięgać po upychanych w kadrach niespełnionych piłkarzy jak Mikel John Obi lub już dawno zwerbowanych przez pieniądze gwiazdorów o klasie Diego Costy. Póki co poza kilkoma wyjątkami Europejczycy pozostają bierni Azjatyckim zakusom, choć to kwestia czasu. Rewolucję w Chiński futbolu przedstawił Mariusz Bielski i bardziej obytemu koledze pozostawiam palmę pierwszeństwa w temacie.


Fino Alla Fine
Forza Juve


niedziela, 15 stycznia 2017

Mission Impossible- w poszukiwaniu nowego Buffona.

Nic nie trwa wiecznie. W szczególności w świecie sportu. Każda historia prędzej czy później zatoczy swe koło. Świat piłki nożnej nie jest tym samym bez Sir Alexa Fergusona na ławce trenerskiej Old Trafford, jak i Anfield Road bez Stevena Gerrarda. Dla pokolenia dwudziestolatków niczym Dariusz Szpakowski obecny w futbolu od zalania dziejów. Jak dobre wino, Gigi Buffon krocząc ścieżką Dino Zoffa ślubuje kolejne rekordy. Choć górskie powietrze Piemontu sprzyja długowieczności to wieku nie oszukasz. Tak i wakat w bramce Juve nabiera realnego kształtu. Przed włodarzami Starej Damy największe wyzwanie transferowe od 2001 roku- zastąpić człowieka nie do zastąpienia.

Nie czas na rozliczanie legendy Juventusu, tym bardziej gdy weteran nadal błyszczy na scenie i z nadzieją wyczekuje Rosyjskiego mundialu. Boiska Serie A jak żadne inne wielbią wielkich mistrzów. Czy to w blasku słońca Toskanii czy u stóp Wezuwiusza, miniona epoka calcio upłynęła pod znakiem wiekowych gladiatorów jak: Paolo Maldini, Luca, Toni, Antonio Di Natale. To tu, by poczuć raz jeszcze smak wielkiej piłki przybywał David Beckham, a Miroslav Klose na nowo odkrył swoją rolę na boisku. Na polu bitwy pozostali ostatni, czujący oddech wygłodniałych wilków. Exodus legend calcio świadczy o, punkt pierwszy- że życie biegnie nieubłaganie i mój wiek Chrystusowy stał się faktem, punkt drugi- Serie A wciąż pozostaje bastionem piłkarskiego konserwatyzmu.

Romantyzm minionej epoki bywa ulotny. Jak urok Moniki Bellucci z czasem zamienia się w sentyment. Dla niespełna 39-latka, obecne rozgrywki są szesnastym sezonem w barwach bianconeri. Począwszy od spektakularnego początku zwieńczonego pierwszym w karierze scudetto, przez czyściec Serie B, powrót na tron po dzień dzisiejszy. Kontrakt obowiązujący do lipca 2018 roku dla wychowanka Parmy stanowi ostatnią szansę na wygranie wyśnionej Ligi Mistrzów, dla klubu- zniwelowanie w jak największym stopniu konsekwencji utraty żywej legendy. Bo czy można bezboleśnie przejść zabieg transplantacji?
Chyba każdy ma świadomość jak wiele znaczy dla Juve obecność Buffona w bramce. Wkład czystko piłkarski, to jedno ale monument Gigiego ma szersze spektrum. Kipiący tą samą pasją jaką zaskarbił sobie uznanie kibiców od pierwszego dnia, z niepodważalną lojalnością i oddaniem, będący kwintesencją piłkarskiej estymy jaką gloryfikowali członkowie rodu Agnelli. Świetnych ekspertów od bronienia na Włoskich boiskach pod dostatkiem. Od Samira Handanoviča po Gianluigi Donnarumme, bramkarzy dysponujących zbliżonymi umiejętnościami na największym światowym poziomie znajdziemy jeszcze kilku lecz magii Superman`a nie da się „od tak” zastąpić.

Dlatego też nie łudzę się, że w bramce Starej Damie stanie następcą pełną gębą. Bezkrólewie jest niemal tak prawdopodobne jak klęska w zakusach na Donnarummę. Młodociany bramkarz Milanu póki co może szykować się do przejęcia rękawic w bramce reprezentacyjnej. Ale jeśli ktoś wietrzy szansę na kontynuację hegemoni Starej Damy na najbardziej wrażliwej pozycji, tym samym musi ulec obsesji talentu nastolatka z gorących peryferii Neapolu. Dlaczego akurat młokos z Milanu? Primo, bramka Juventusu pisana jest Włochowi, a eksperymenty z zagranicznymi goalkeeperami jak między innymi z Edvinem Van Der Sarem przynosiły opłakane skutki. Po drugie, bramkarz Milanu pomimo młodego wieku imponuje dojrzałością i spokojem. Debiutując w lidze miał zaledwie 16 lat i 242 dni na karku, kolejne tygodnie rozgoniły wszystkich sceptyków po kątach. Równy, pewny, posiadający idealne warunki fizyczne, a jednocześnie mający krztę rozwagi, tak deficytowej wśród niedoświadczonych graczy. W tym młodym człowieku jest bakcyl poetyzmu jaki bił od Buffona u progu kariery. Materiał na przyszłego kapitana i czołową postać w szatni.

Wszystko pięknie lecz pozostaje fundamentalny szkopuł. Donnarumma ma Milan w DNA, jako rasowy rosoneri z nadzieją może wyczekiwać wsparcia Chińskich inwestorów. Adriano Galliani raczej nie straci zmysłów pozwalając na odejście największego skarbu ekipy z San Siro od czasów Andrija Szewczenko i nawet Mino Raiola- terrorysta w białych rękawiczkach nic nie wskóra. Z góry zakładam, że włodarze Juve zdecydują się kontynuować Włoską obsadę bramki. Poza Donnarummą w kontekście Starej Damy wymienia się: Mattia Perin, Alex Meret oraz Pierluigi Gollini. Pierwszy, przeżywa dramat z kolejną w krótkim okresie kontuzją więzadeł krzyżowych. W pełni zdrowego Perina nie zaliczyłbym do grona czołowych bramkarzy na starym kontynencie, a tylko taki poziom uprawnia do przejęcia rękawic po Gigi Buffonie. Alex Meret, dla sporego grona kibiców postać anonimowa. Wychowanek Udinese przebywający na wypożyczeniu w SPAL imponuje grą na przedpolu i niezłym refleksem lecz ciężko na chwilę obecną poważnie respektować kandydaturę piłkarza bez doświadczenia na najwyższym poziomie. Być może powrót do Udine w przyszłym sezonie zweryfikuje wartość reprezentacja U-19. Podobnie wątpliwy wydaje się wybór Pierluigi Golliniego. Mający w CV piłkarskie szlify w szkółkach Manchesteru United i AC Fiorentiny nadchodzącą wiosnę spędzi na boiskach Serie A. Niesamowicie odważny w swych decyzjach lecz równie elektryczny, na razie musi poradzić sobie w rywalizacji z Etritą Berishą o pozycję nr 1 w bramce drużyny z Bergamo. Momentami mający przejawy błysku a`la Buffon, potrafi zaimponować niespotykaną intuicją. Ponadto, jeszcze za czasów gry w akademii United dał się poznać jako ekspert od rzutów karnych. Nowy Handanovic następcą Buffona?! Równie ryzykowna co intrygująca perspektywa.

Niechybnie wybiegłem w przyszłość i nie podoba się wizja Juve w której obsada bramki budzi niepokój. Nie sądzę, że ostatnie miesiące kontraktu Buffona będą swoistym benefisem wielkiej kariery wielkiego bramkarza, to nie ten typ. Wciąż głodny triumfów i kolejnych tytułów, w czerwcu 2018 roku będzie jak nikt inny gotowy do ostatniego wielkiego święta piłkarskiego. Przez lata media dostarczały Nam potencjalnych kandydatów do następców Gigiego. Mniej lub bardziej poważne nazwiska, „nowym Buffonem” nazywano między innymi Drągowskiego. Na próżno szukać następcy w gronie obecnych bianconerich. Leali bądź Brănescu mają papiery na co najwyżej Chievo Verona, z całym szacunkiem dla żółto-niebieskich. Pozyskanie Donnarummy ociera się o surrealizm. Zatem, dopóki Gigi Buffon dzielnie pełni wartę w bramce Juve, dopóty wszyscy możemy spać spokojnie. Superman czuwa.


Fino Alla Fine
Forza Juve


piątek, 13 stycznia 2017

Skrzydlaci starzeją się szybciej.

Nowy rok, nowe...nie, nie, w Turynie po staremu. Co prawda, od stycznia przypisujemy piłkarzom o jedną wiosnę więcej do metryki, jednocześnie postarzając niemłodą już kadrę Starej Damy. Sylwestrowy kac nie dopadł podopiecznych Allegriego i po meczu z Bologną półmetek sezonu można odfajkować. 15 zwycięstw, 3 porażki, na 54 możliwe punkty Juve zdobyło 45 to drugi wynik w porównaniu do ostatnich mistrzowskich kampanii. A jednak, jest się do czego przyczepić. Najlepsza defensywa w lidze nadal nosi barwy bianconeri, ale ilość czystych kont Buffona to zaledwie trzeci wynik Serie A. Na papierze bogactwo jak w Dynastii, gorzej wychodzi w praniu. Na taryfę ulgową zasługuje środek obrony borykający się z kontuzjami, dosadnie destabilizując grę bloku defensywnego, dodając do tego niewytłumaczalne problemy ze stałymi fragmentami gry i mamy najsłabszą (?) w ostatnich latach obronę Juve. Niemniej jednaka, w dobrze zgranej scholi największy fałsz wypływa poza frontowym chórmistrzem. Niestabilne, wprowadzające chaos i podstarzałe skrzydła Starej Damy, o to cienki lód na którym nie jeden Icardi wykręcił piruet na maksymalną ocenę.

Gdy ma się na bokach do dyspozycji duet Dani Alves -Stephan Lichtsteiner oraz vis-à-vis Alexa Sandro i weterana Patrice Evre można zawstydzić rywali. Dodając do tego zacnego grona gejzer ofensywny z Kolumbii, przynajmniej teoretycznie skrzydła stają się najbardziej wyrównaną siłą drużyny. Teoria bywa złudna, tak i boki obrony traktuje jako największe rozczarowanie tego sezonu. W grze do przodu bez zastrzeżeń. Crossy Lichy`ego zasługują na puszczenie w niepamięć romansu z Interem, w ataku jak ryba w wodzie czuje się były defensor Barcelony, o klasie Alexa Sandro można się rozpisywać w nieskończoność. Gdyby tylko boczne sektory boiska rzadziej zapadały w drzemkę i nie dostarczały tak wiele piłek w pole karne Juve teoria szła by w parze z praktyką.

Cenzurka bocznych defensorów omija Alexa Sandro. Brazylijczyk ze swoją obecną dyspozycją wyrasta na czołowego piłkarza na swojej pozycji. Limit błędów w nadmiarze wykręcili pozostali w tali Starej Damy. Boki obrony wyciągają najwięcej- truizm albo jeden z detali a`la Tomasz Hajto. Intensywność momentami brutalnie sprowadza elitarne grono 30-latków na ziemię, doświadczenie, umiejętność czytania gry, nie raz już zawiodły. Pat wymagający nadmiernego wsparcia kolegów, będący niczym płyta nie do zdarcia- Lichy oddychający rękawami już od 70 minuty traci bez powrotu łatkę gracza z żelaznymi płucami. Również czas nie obłaskawił Dani Alvesa dla którego nauka Serie A przypadła o kilka lat za późno.

Ok, z wiekiem traci się co raz więcej, ale na pesel zwalać wszystkiego nie można. Lichtsteiner gubi się w ustawieniem z „czwórką” z tyłu, gdzie wychodzi wieloletnie przyzwyczajenie z asekuracji BBC. Odcinanie kuponów Szwajcara bywa kosztowne, co potwierdził chociażby ostatni mecz z Atalantą. Niechlujstwo i brak koncentracji co raz częściej spotyka prawą flankę niezależnie od obsady. Jeszcze bardziej mąci lewa strona podczas absencji Alexa Sandro, Asamoah żywotność w defensywie strawiły kontuzje, Evra ze swoją szybkością zasłużył na wygodną emeryturę z egzotyką w tle i strach pomyśleć co może z nim zrobić powrót na boiska Premier League.

Przebudowa boków stała się już naturalną koniecznością, przysparzając dodatkową pracę dla Marotty w letnim mercato, by nie obudzić się w poczekalni dla emerytów jaka dopadła Rosonerich za czasów Zambrotty, Oddo i Janulovskiego. Świadom zbliżającego się problemu Beppe jest blisko przyklepania Sead Kolašinac. W razie niepowodzenia w zakontraktowaniu kuszonego przez Londyńskich gigantów Bośniaka w boksach czeka Adam Masina. Bardziej intrygująco prezentuje się sytuacja prawej strony. W Sassuolo na powrót do Juve ciężko pracuje Pol Lirola. W ostatnich plotkach z przedłużeniem kontraktu łączony jest Lichtsteiner, choć pod koniec sierpnia mało kto widział przyszłość Szwajcaria w Turynie,do konkurencji dla Alvesa przymierzani są kolejno reprezentanci Italii od niechcianego w United Matteo Darmiana, marzącego o grze dla Starej Damy Andrei Conti po wymarzonego od dawna przez Allegriego- Mattia De Sciglio.

Boiskowy realizm podpowiada stopniowe odejście od trójki środkowych defensorów, na rzecz klasycznych skrzydłowych. Zakup Riccardo Orsoliniego, monitorowanie sytuacji Alexisa Sanchesa, powoli wchodzący do składu Marko Pjaca. Nawet jeśli ustawienie z czwórką w obronie i zmiennymi wariantami ofensywni będzie poszerzeniem wachlarza możliwości zależnym od rywala i sytuacji kadrowej to elastyczność będzie kluczową cnotą potencjalnych wzmocnień. A jeśli elastyczność zatem Włoska opcja staje się niemal pewna. Zarówno Darmian jak i De Sciglio prezentują zbliżony poziom, dysponują podobnymi atutami jak i mankamentami, choć były piłkarz Torino jawi się jako bardziej wrażliwa opcja w defensywie. Lirola nieźle prezentuje się w Sassuolo ale co innego poziom średniaka ligi, co innego najwyższe loty Serie A. Przy wyraźnie ofensywnych usposobieniach Dani Alvesa i Juana Cuadrado dla równowagi życzyłbym sobie kogoś kto nie będzie wymagał dodatkowego wsparcia.

Nie mam zamiaru w nadmiarze pastwić się nad zasłużonym Lichtsteinerem swoistym symbolem odbudowy Juve, przez lata czołowym prawym obrońcą świata- Dani Alvesem czy małym wojowniku z Francji notabene byłym już graczem Starej Damy. Zważywszy na nie tak odległą przeszłość i mariaż nędzy z rozpaczą w postaci defensywnych tuzów jak: De Ciegle, Molinario lub Grygera, nadmierne piętnowanie boków obrony staje się niesmaczne. Najlepszy prawy obrońca FIFA, Szwajcarski ekspres bądź trapiony licznymi urazami Asa koniec końców nadal współtworzą najlepszą obronę na Półwyspie Apenińskim i za to chwała!


Fino Alla Fine
Forza Juve

wtorek, 10 stycznia 2017

Tykająca bomba odpali? Czyli Marotta rusza po wielkiego pomocnika

 
Zimowe mercato nabiera rozpędu jakby wszyscy czekali na wykupienie najciekawszych kąsków przez Chińczyków. Długo zapowiadane przez media wielkie transfery Jamesa Rodrigueza lub Victora Lindelöfa przepadły z końcem minionego roku. Dla kibiców Juve styczniowe okno ma słodko-gorzki smak. Wygrana batalia z Romą o Tomása Rincóna przykryła wpadka z transferem Axela Witsela. W piłce jak w życiu, nic nie jest pewne i była gwiazda Zenitu pozostanie wiecznie niedoszłym zawodnikiem Starej Damy. Niezależnie od tego jaki przebieg będą miały ostatnie dni styczniowego okna transferowego, początek nowego roku dla sympatyków bianconeri oznacza start nowej sagi. Stara Dama nie ma zamiaru biernie obserwować wzmocnienie rywali i latem do Turynu trafi „Higuain wśród pomocników”. Zasłona dymna, a może realny deal kosztem Dybali? 
Kłamstwa albo z poprawnością polityczną- półprawdy, jedna z rzeczy bez której nie wyobrażam sobie świata piłki nożnej. Szczególnie w kwestiach transferowych powszechne na każdym kroku. Pogba wracający po wakacjach do Turynu, Higuain za drogi dla Juve. Kilka dni później rzeczy zdementowane zyskiwały status „oficjalnie”. Na osłodę, kibicowi Starej Damy pozostało obejście się smakiem z zapowiadanego następcy Francuza. Rzecz jasna, zapowiedzi to jedno a faktyczne możliwości drugie. Stąd mój sceptycyzm w kwestii kolejnego wielkiego transferu „do” klubu.

Marotta potrafi zaskakiwać, o czym przekonaliśmy wielokrotnie. Nie wierzę w przyjście Donnarummy lub Verrattiego tak jak nie wierzyłem w Higuaina w koszulce Starej Damy. Mając do dyspozycji Marcishio, Pjanića, Sturaro, Rincona, Lemine, dostępnego od lipca Bentacoura, łączonego z MLS Khedirę i rozsypanego ale jeszcze dychającego Asmoaha, o wypychanego przez kibiców Hernanesie nie wspominając, ciężko odnaleźć miejsce dla kolejnego pomocnika. Przymierzany do Juve już w tym oknie N`Zonzi oznaczałby nadkomplet w drugiej linii. Przyjmując, że Hernanes spełni modlitwy tifosich i wkrótce opuści J-Stadium, a w ślad za nim w lipcu podążą najmniej produktywni Asamoah i Lemina, miejsca do zagospodarowania nadal pozostaje niewiele. Biorąc pod uwagę, jaki poziom dysponują poszczególni pomocnicy Starej Damy chęć wzmocnienia składu pomocnikiem z najwyższej półki nie wymaga zbędnego komentarza. Inną kwestią są wspominane wcześniej faktyczne możliwości. Zawrotne ceny za piłkarzy już są bliskie absurdu, a obecność Chińskich inwestorów na rynku Europejskim zaogni ten proces. Spodziewałem się, że występek z Pipitą będzie jednorazowym wybiegiem od normy, Marotta wróci do koncepcji cierpliwego budowania drużyny opartej na okazyjnych transakcjach i powolnemu kreowaniu klasowych graczy.

Czy Starą Damę stać by w drugim pod rząd letnim mercato wydać około 80 mln euro na jednego piłkarza? Obawiam się, że taka impreza skończyłaby się pożegnaniem Paulo Dybali. Zakusów na Argentyńczyka nie ukrywają Królewscy, również w Katalonii nie od dziś poważnie myślą o zakontraktowaniu gwiazdy Juve. Najbliższe lato zapowiada się na wyjątkowo kosztowne, poza drugą linią, świeżej krwi wymagają boki obrony. Czas Evry i Lichtsteinera przemija, jeden Kolašinac to za mało, Benatia prawdopodobnie zostanie wykupiony, podobnie jak Juan Cuadrado, 9,5 mln otrzyma Boca za Bentacoura, Riccardo Orsolini to również opcja letnia, plus druga transza transferu Pipity. Robi się poważnie, tym bardziej, że termin „manko” nie widnieje w słowniku Andrei Angelliniego.

Jeśli już, włodarze Juve dysponują środkami na kolejny hit, pozostaje oczywista kwestia, kim będzie tajemniczy „Higuain w gronie pomocników”? Wymarzony przez kibiców Marco Verratti, pojawiający się raz od czasu w spekulacjach Toni Kroos, przymierzany już za czasów Schalke 04 Ivan Rakitić, czy może opcja z perspektywą i przede wszystkim sporo tańsza jak Corentin Tolisso lub Mahmoud Dahoud. Pierwszy i jednocześnie najpoważniejszy kandydat wydaje się brakującym elementem drużyny Allegriego. Wychowanek Pescary rozgrywa już piąty sezon w barwach PSG, powoli Park Książąt staje się za mały dla reprezentanta Włoch. Chociaż w spekulacjach o odejściu nazwisko Verratti pojawia się niemal w każdym oknie transferowym to po raz pierwszy sam zainteresowany nie wyklucza odejścia z Ligue 1. Ewentualny transfer Verrattiego oscylowałby w okolicach 80 mln. Luksus kosztuje, niesamowity zmysł rozegrania, cudowna kontrola nad piłką, ogólnie rzecz ujmując, bogactwo wszechstronności. Zawieszony między trequartistą a registą gwarantowałby poziom rozegrania na najwyższym poziomie od czasów Andrei Pirlo. Poza wygórowaną ceną problemem staje się poważna konkurencja ze strony Mediolańskim klubów. Nie oszukujmy się, jeśli ktokolwiek mógłby by być kolejną bombą o sile rażenia dealu Higuaina to właśnie obecny zawodnik PSG pozostaje jedyną poważną opcją.

„Tańsze” zmieniki raczej nie ukoją wzmożonego apetytu. Dostępność Toniego Kroosa graniczy z fantazją, Rakitić- jeden z największych przegranych tego sezonu na Camp Nou wzbudza poważne zainteresowanie u angielskich gigantów, a do tanich opcji na pewno się nie zalicza. To czy Tolisso, Dahoud bądź rzekomo skreślony w planach Juve Kessie wpisują się w nurt poszukiwanego pomocnika i są w stanie dać odpowiednią jakość to kwestia mocno dyskusyjna. Zgodnie z ewolucją jaką przechodzi (przejdzie) pomoc Juve potrzebuje wyraźnej różnicy. Fajerwerki zgasły wraz z odejściem Pogby do United. Obecny skład stopniowo dawkuje sytuacje bramkowe. Asysty Pjanića i zrywy Khediry póki co wystarczają ale zbyt wiele spotkań tego sezonu obnażyły braki kreatywności drugiej linii. Końcówka sierpnia skąpiła w wąski typ pomocnika który byłby wartością dodatnią dla Starej Damy. Zamiast półśrodków, roczna poczekalnia która mam nadzieje, na dobre wyjdzie zarówno pod względem sportowym i finansowym.

Sięgając po Higuaina Stara Dama pierwszy raz w erze Marotty ruszyła po czołowego piłkarza na swojej pozycji. Precedens Argentyńczyka uczy, że można do Turynu sprowadzić piłkarza z najwyższej półki, jednak wiąże się to ze sporym wydatkiem. Przemyślany dużo wcześniej ruch lub realizacja środków ze sprzedaży Pogby, trudno oczekiwać by kolejny raz Juve pozyskało piłkarza z absolutnego topu zachowując swoje największe asy. Rozumiem pesymizm panujący w gronie kibiców, temat transferu Verrattiego nie wywołał medialnego trzęsienia ziemi. Niemal co godzinę wraca jak bumerang kwestia przedłużenia umowy Dybali i zainteresowania Realu Madryt. Jak jeden z wielu newsów temat Verrattiego umarł dniem dzisiejszym ale słowa Dyrektora Juve nie raz wrócą do autora jeśli kolejny raz Marotta wystawi na próbę cierpliwość kibiców.


Fino Alla Fine
Forza Juve

niedziela, 8 stycznia 2017

Krótka historia pewnego buntownika.... czyli Mario Mandžukić i jego Turyński exodus

Mam wrażenie, że drogi Mario Mandžukića a Juventusu musiały wcześniej lub później zetknąć się ze sobą. Zarówno Chorwacki napastnik jak i Włoski gigant niemal od początku swej przygody ze światem piłki zmagali się ze swoistą bezdennością. Po kolejnych tułaczkach po Europie, z najdłuższym, zaledwie 3 letnim pobycie w jednym klubie, emigrant niegdyś z przymusu, czasami z wyboru trafia do klubu który z poczuciem poszukiwania swego miejsca walczył niemal przez całe istnienie. Już wkrótce Mandžukić osiągnie barierę drugiego sezonu, co u Chorwata oznacza czas na zwolnienie miejsca dla kogoś nowego i kolejną podróż w poszukiwaniu swojego miejsca. Pierwszy w obronie, walczący do upadłego i nawrócony na strzelanie goli, jesień na J-Stadium można zilustrować kadrem z filmu „Życzenie śmierci”, podrażniony i gotowy na wojnę, niepozostawiający rywalom złudzeń. Aż żal będzie żegnać buntownika z wyboru który nie zna słowa „przebacz”.

Gdyby w piłce nożnej przyznawano nagrodę- MVP (Most Valuable Player) mógłby wreszcie czuć się doceniony. Nie dający się zaszufladkować w wąską ramę definicji napastnika, co tydzień przeżywa żywot Evan Evans z kultowego Człowieka Orkiestry. „Dobry napastnik to taki który strzela bramki”- prawda ludowa niby oczywista jak złote myśli Kazimierza Górskiego ale przypadek Mandžukića potrzebuje głębszego spojrzenia.

Udane występy na Euro 2012 wywindowały Chorwackiego snajpera do rangi piłkarza czołowego klubu w Europie. Zarówno w Monachium jak i w Madrycie witany ze sporymi oczekiwaniami, w obu przypadkach żegnany by zrobić miejsce temu „lepszemu” czytaj bardziej bramkostrzelnemu następcy, kolejno Lewandowskiemu i Jacksonowi Martinezowi. Sceptycy twierdzili, że do Turynu trafił zgodnie z tradycją- „Mandžukić przechodzi do przegranego finalisty Ligi Mistrzów”. Niektórzy oczekiwali, że wskoczy w buty Carlosa Teveza, inni widzieli nowego Alen Bokšića. Zarówno pierwsi i drudzy mocno pomylili się w swych ocenach. Chorwat nigdy nie był materiałem na super strzelca. Z rekordem bramkowym w top ligach na poziomie 18 bramek na sezon nikogo na kolana nie powala. Przy świetnych warunkach fizycznych, znakomitej grze głową i nieźle ułożoną prawa nogą można było większy worek bramek przyciągnąć do Turynu. Trudno jednak oczekiwać wszechobecności od urodzonego w Slavonskim Brodzie napastnika. Pierwszy obrońca, nieskąpiący sił do walki w destrukcji. Klasyczny przykład, gdy największa zaleta staje się wadą.

Po spotkaniu z AS Romą zastanawiałem się jaki pseudonim od Giovanniego Agnellieliniego otrzymałby Mario. Boiskowa niepoprawność daleka od natury bianconeri sygnowanej przez legendarnego La BellaFigura. Drań o ludzkiej twarzy, momentami bardziej przypominający ulicznego zadymiarza niż piłkarza wielkiego klubu. Być może football w odmianie amerykańskiej byłby spełnieniem talentów Chorwata, jako Guard walczący bez pardonu o każdy jard, za pięć dwunasta zdobywający kluczowe przyłożenie. Cichy bohater mający z upragnionym momentem chwały, gdy w Londynie z zimną krwią poprowadził Bayern do triumfu.

W realnym świecie, biały Richard Sherman po miesiącach aklimatyzacji dostosował się do wymogów calcio. Cwaniactwo i boiskowa bezczelność, okraszone łobuzerską pewnością i większą swobodą. Takiego Mandžukića kibice Juve chcieli oglądać od pierwsze dnia na J-Stadium. Pełnia talentu rozbłysła, choć głosów niezadowolenia ze stylu gry Chorwata nadal nie brakuje. (Niezwykły) przypadek Mario Mandžukića opiera się na casusie Dr. Who. Jak bohater brytyjskiego serialu pojawia się gdy potrzebna jest ingerencja z zewnątrz. Gdzie asekuracja bloku obrony nie może tam byłego napastnika Atletico do boju pośle. Niemal skazany na rolę „tego trzeciego” lub człowieka od zadań specjalnych notuje lepszą pierwszą połowę sezonu jako rezerwowy. W prawdzie nie byłoby wielkiego Chorwata gdyby nie absencja Dybali i tryb oszczędnościowy dla duetu HD ale różnice widoczne są gołym okiem. Odnajdujący się zarówno w akompaniamencie Pipity jak i drugiego Argentyńczyka, obok Daniele Ruganiego jest największym wygranym jesiennej kampanii. Chwilami irytujący, wręcz nieobecny by w następnym spotkaniu zaskarbić sobie uznanie najbardziej zatwardziałych tifosich, pełnia sprzeczności. To wszystko co sprawia o wyjątkowości Mario.

Pozbywanie się napastnika, a zarazem lepszego obrońcy od uchodzących za czołowych defensorów Serie A nikomu w Turynie chwały nie przyniesie. Jasne, że wkład Chorwata w wyniki Juventusu nie jest na tyle poważny by jego brak miał poważne konsekwencje. Chęć do częstszej gry samego zawodnika i priorytety transferowe Juve jak Alexis Sanches lub Marco Verratti będą orędować transferowi ale serca do gry i charakter który nie raz obudził zaspane szeregi Starej Damy z łatwością Marotta nie zastąpi. O ile zimowy transfer jest mało realny to letnie mercato będzie ostatnim akcentem Chorwata w Juve i chyba mało kto wątpi w taki scenariusz. Kolejna powtórka z rozrywki bądź naturalna konieczność. Dla Mario po prostu, czas na kolejną misję.


Fino Alla Fine
Forza Juve




wtorek, 3 stycznia 2017

Quo Vadis Italio? Klauzule "Anty-Juve", a wspólne dobro włoskiej piłki

Abbiamo fatto l’Italia, ora dobbiamo fare gli italiani. -gdybym miał wybrać sentencję która najbardziej oddaje moje spostrzeganie na Italię i jej potomków to właśnie taki dobór słów byłby najbardziej adekwatny. Ogrody Boga i jej mieszkańcy obdarzeni ziemią obiecaną. Podobno najtrudniej dostrzec prawdziwe piękno gdy ma się je na wyciągniecie ręki. Podobno u pana Boga za piecem chłód najbardziej doskwiera. Włosi jak mało który naród w Europie czerpie pełnią garścią z tego co ziemia wydała. Z drugiej strony, jako mało który naród egzystuje wśród wielu podziałów. Dla Włochów calcio jest jedną z niewielu rzeczy które potrafi zjednoczyć. Jak druga religia, podnoszona do rangi spraw fundamentalnych. Sacrum otwarte jedynie dla wiernych serc. Górnolotność powyższych linijek zahacza o groteskę, jak i samo podejście Włochów do piłki nożnej. W tym sęk, calcio dla Włochów zawsze będzie narodowym dobrem i daj Boże aby żadne pieniądze tego nie zmieniły.

Mówi się, że jedynym, co może zjednoczyć ich mieszkańców, jest wojna i futbol, a ludzie czerpią większą dumę z bycia mediolańczykami, Toskańczykami czy genueńczykami niż Włochami. Wszyscy mogą mieć ten sam paszport według unijnego projektu, ale różnią się ogromnie temperamentem, kulturą i językiem.

Nick Squires, Gdzie jest but?, „The Daily Telegraph”

Jako, że wychowałem się w erze wielkiej Serie A i za pierwszych idoli miałem tak wybitnych piłkarzy jak: Alessandro Del Piero, Filipo Inzaghi lub Fabrizio Ravanelli, z radością patrze na nowe perły włoskiego futbolu. Gianuligi Donnarumma, Andrea Belotti, Daniele Rugani, Bomenico Berardi, „skromne” dowody, że „pokolenie Serie C” było jedynie chwilowym etapem calcio. Primavera odmienia rozgrywki ligowe niczym wiosenny wiatr w pochmurny kwietniowy dzień. Dziś najlepszymi strzelcami Serie A wśród włoskich piłkarzy nie są emeryci wspomagani przez Geriavit jak Di Natale lub Toni, kadra Azzurich może z nadzieją liczyć na następców BBC, a człowiek-legenda doczekał się godnego następcy, nomen omen swego imiennika. Uchodząca przez lata za ligę dla seniorów, włoska Serie A zmienia się w zawrotnym tempie. Dekadę temu, w posępnych nastrojach wśród bianconeri, Włosi świętowali mistrzostwo świata, dziś po włoskich boiskach biega zaledwie pięciu piłkarzy z mistrzowskiej drużyny Marcelo Lippi`ego. Dekada w świecie futbolu jest jak wieczność. Ale niezmienną rzeczą jaką mamy do dnia dzisiejszego jest strach przed Starą Damą...

Walka z monopolami....

Klauzule „Anty-Juve” czyli piłkarska ustawa antymonopolowa. Moda ostatniego lata, transfer Higuaina jak mało który zrewolucjonizował rynek transferowy w Serie A. Nie był to pierwszy wielki transfer między największymi włoskimi klubami, ale pierwszy dokonany przy wydatnym oporze jednego z nich. Wyciągnięty z Rzymu Pjanić jeszcze bardziej podsycił atmosferę. Jak grzyby po deszczu, kolejne kluby Serie A zabezpieczając się przed możliwościami transferowymi Juve umieszczały w kontraktach swoich kluczowych graczy klauzule dostępności, wywyższone do granic możliwości, często z wyłącznością dla klubów spoza Półwyspu Apenińskiego. Wzmacnianie drużyny przy jednoczesnym osłabianiu najsłabszych rywali. Patent znany dobrze Bawarczykom wyciągającym z Zagłębia Ruhry najważniejszych piłkarzy. Mauricio Icardi, Piotr Zieliński, Kalidou Koulibaly, Andrea Belotti, dla tych piłkarzy wrota Starej Damy mają być zakazaną jabłonią z rajskiego ogrodu. Nikt nie lubi monopolów, psują rynek, niszczą konkurencję. Zarówno w sferze ekonomii jak i sportowej, stanowią wyraz napięć oraz poczucia niesprawiedliwości. Ale skoro Stara Dama jest w stanie przeskoczyć opór do sprzedaży to dlaczego Mediolańskie kluby napędzane nieograniczonymi środkami z Chin, nie mogłyby? Zakładając, że Piotr Zieliński spełni pokładane w nim nadzieje, wkrótce może aspirować do miana kolejnego eksportowego produktu spod Wezuwiusza. Przy rozrzutności działaczy z Giuseppe Meazzy kwota 65 mln euro nie budzi znacznego zahamowania.

Oddani swym małym ojczyznom, przywiązani do barw klubowych, wychowani w rygorze taktycznym, z wyssanym mlekiem matki catenaccio, nieco konserwatywni a momentami wręcz zaściankowi, kontrowersyjni i zawsze mający wiele do powiedzenia. Gdziekolwiek się pojawiali świat stawał się bardziej barwny. Azzuri kochają calcio, podczas gdy piłkarskie granice Europy zostały otwarte na oścież, dla Włochów Serie A nadal pozostawała ziemią obiecaną. Przywiązani niemal jak do rodzinnego domu bądź maminych obiadów stanowiący o sile i wyjątkowości ligi włoskiej. Podboje zagraniczne rzadko wychodziły włoskim gwiazdom, Vieri szybko zatęsknił za rodzinnym stadionami, a Balotelli lub Di Ciano częściej karmili bulwarówki swoimi wyskokami niż dobrą grą. Luca Toni miał swoje „5 minut” w Monachium lecz czas był nieubłagany, Fabio Cannavaro spóźnił się z wyjazdem, a wojaże zagraniczne Andrei Pirlo ciężko traktować jako poważną wyprawę piłkarską. Paryska wizytówka calcio łamie stereotyp Włocha potrafiącego grać jedynie w swojej lidze. Choć pokuszę się o stwierdzenie, że gdyby Marco w 2012 roku wybrał ofertę Juventusu dziś byłby najlepszym pomocnikiem świata.

W erze wielkich pieniędzy ta włoska mentalność graniczy z archaicznością. Ze świecą możemy szukać piłkarzy którzy jak Paolo Maldini lub Francesco Totti mają zamiar związać całą karierę z macierzystym klubem. Obawiam się, że totalitaryzm managementu jaki zwiastuje pozycja Mino Raioli i jego kolegów po fachu doprowadzi do krachu i ten piękny skrawek futbolu. Nie o tym miałem pisać, ale trudno się pohamować gdy trzeba się posiłkować wielkimi legendami. Biorąc pod lupę sytuację młodego Andrea Belotti zastanawiam się czy większej krzywdy władzę Torino nie mogły mu uczynić. Za wszelką cenę opchnięcie piłkarza do napaleńców z Paryża lub z Premier League by nie trafił na znienawidzone J-Stadium? Czy niechęć do Juve jest aż tak wielka by zakończyć Imperium Włoskie i skazać największe gwiazdy Serie A na emigrację? Dla Florentino Pereza Gianuligi Donnarumma jest materiałem na kolejną gwiazdę, dosłownie „kolejną” dla świata calcio dobrem które zdarza się raz na kilkadziesiąt lat. Bernardeschi mógłby poradzić sobie w każdej lidze lecz jedynie w Serie A będzie wyjątkowy. Casus włoskiego piłkarza- tak wąski a z drugiej strony tak głęboki...

Wszędzie dobrze ale w domu najlepiej. Niech i ta prawda ludowa przyświeca nadal największym z Serie A. O sile włoskiej kadry zawsze stanowili piłkarze Juventusu. Począwszy od ery wielkiego Gianpiero Combi`ego po przesiąkniętą pierwiastkiem bianconeri ekipę z 2006 roku. „Nazio-Juve” było motorem napędowym squadra azzurri podczas wszelkich wielkich sukcesów na arenie międzynarodowej. Przy niepohamowanych apetytach chińskich inwestorów trudno postrzegać Juve jako zagrożenie dla konkurencyjności Serie A. Choć inaczej rzecz ujmują u największych rywali Starej Damy to czy walka z Juve nie oznacza walki z całym włoskim futbolem?


Fino Alla Fine
Forza Juve