Ś.P. Gianni Agnelli: "Jeśli pobijemy nasz rekord 5 kolejnych mistrzostw i wygramy 6 razy z rzędu, byłoby idealnie." 🙏Spełniło się 👊 https://t.co/FQu74RWNd9— Dariusz Gut (@darek_gut) 21 maja 2017
Panowie z Eurosportu wybaczą zawładnięcie terminologi na potrzebę należytej interpretacji rzeczywistości. Dziś termin- Giro Italia
traci na etosie kolarskiej damy na wydaniu. Nie Nairo Quintana, nie
rekin Nibali, a Stara Dama dzierży koronę ziem Italii. Choć przed nami
ostatni, etap przyjaźni i jednodniowy klasyk w Cardiff, to wisienka na
torcie padła łupem temu, komu było to pisane. To co miśki lubią
najbardziej, a więc podwórkowe przechwałki potwierdzone namacalnym
argumentem. Nie ma "ale" lub "gdyby", tytuł przyznany, Romą jest Romą,
Napoli ma jeszcze senną marę o scudetto dla ubogich, a Mediolan Chińskie
marzenia, wiecie jak bywa z jakością produktów Państwa Środka...
Wietrzono zmianę warty, że może ostatni sezon Tottiego będzie
oklaskiwany niczym koloseum obarczone kciukiem w górę, że Sarri
odkrywając nowego Maradone zaspokoi dumę Neapolitańczyków. W zasadzie,
każdy kto poszukiwał nowego mistrza wodził w galaktyce naiwności. Brak
tytułu Juve byłby patologią- stan chorobowy, w
ogólniejszym znaczeniu nieprawidłowość. Jakość, doświadczenie,
mentalność, solidność, pewność- do każdego z tych atrybutów można dopiąć
po kilka przymiotników, a obraz będzie nadal niekompletny. To był team
ponad stan, zdecydowanie za duży dla kogokolwiek kto nawinął się na drodze. Ale po kolei...
Juventus poszedł łowić rybki. pic.twitter.com/ghgvNZFx3p— Paweł Czapski ⚪⚫⚽ (@CzapskiPawel) 18 maja 2017
Z
pierwszym etapem jasne było, że droga to długa i niełatwa. Obrońce
tytułu dopaść chciał każdy, od dumnych choć zagubionych harcowników z
Rzymu i nieśmiałych chłopaków z prowincji. Pech dał o sobie znać w
momencie błogiego rozluźnienia. Podjazd niewygodny choć łatwy gdy, rywal
ze sporą stratą i w zasadzie przegrany w generalce, choć to dopiero
początek. Coś jak Igor Anton na Vuelcie 2011. A jednak, niemal Boskie
oblicze zakrwawiło, na ostatnich metrach szkolny błąd pogrążył faworyta.
Był żal, wzmożony stan gotowości koalicji AntyJuve, to już czas-
polegną jeszcze przed Królewskim etapem. Koszulka Magia Rosa nieco
ciążyła, brakowało koncentracji, chwilami piknikowa aura mąciła głowy.
"Przecież i tak to wygramy"- gdyby tak murawa J-Stadium przemówiła...
Peleton miał prosty plan- kąsać kiedy tylko nadarzy się okazja. Grupetto
bawiło się w najlepsze, połowa stawki przechodziła na wrogi front. Każdy
chciał urwać koło faworytowi, mieć skalp w sportowym CV i status
pogromcy "tego Juve"
Zastanawiam się co jeszcze Max może poprawić w tym pieprzonym Perpetum Mobile. Oni są po prostu niemożliwi.— Emil Kamiński (@EKaminski84) 21 maja 2017
Solidne uzupełnienie armii jakiego dokonał Marotta okazało się kluczowe w
trakcie górskich etapów jak i tych "do dojechania z najlepszymi".
Specjalista od czasówki- Juan "Kolumbijski Tony Martin" Cuadrado,
ekspert od kasowania ucieczek Higuain, "holownik" Pjanić, weteran z
Barcelony, początkowo ledwo trzymający tempo ekipy. Miał kto pchać, gdy
zawodnicy Udine psuli plan lub ekipa Torino niweczyła założenia o
łatwym odcinku. Pomimo Mocarskiej drużyny nadeszły słabsze etapy.
Wymęczona na płaskim gonitwa z Chievo, typowa do zaliczenia i
zapomnienia wędrówka do Palermo, w rodzimych stronach pewne pilnowanie
przynosiło nadal profity. Słabszy dzień w Genoi, kontrowersyjny wieczór w
Mediolanie, Magia Rosa weryfikowany każdego weekendu. Podczas gdy grupa
pościgowa połączyła interesy goniąc wściekle, Stara Dama ruszyła jak
po swoje. Królewskie etapy z Romą i Napoli położyły kłam na tezę o
upadłym liderze. To były akcje na miarę kunsztu Marco Pantaniego,
urywania rywali w stylu Froome`a, bądź zabójcza selekcja z najlepszych
czasów Contadora. Przyspieszenie i za plecami pozostaje znikający punkt
zapomnianych rywali. Klasyka najwybitniejszych, co w annałach pozostaną na wieki.
— Michał Borkowski (@mbork88) 21 maja 2017
Pomimo
grudniowego nokautu gonitwa trwała nadal. W peletonie niemal bez zmian,
gonił ściśle określony komitet, grupetto dzielnie broniło czerwonej latarni, a lidera eskortowała silna grupa pomocników. Kraksa na etapie w
Florencji kolejny raz wybudziła Juve z letargu. "Więcej wpadek oznacza
utratę tytułu, to koniec błędów" i jak mówił, tak obiecał. Reaktywowany
Chorwacki wojownik okazał się bezcennym wsparciem, skuteczny w
odpieraniu ataków, groźny w wyprowadzaniu ofensywnych akcji. Niemal jak
Sylwek Szmyd, gotów do tytanicznej pracy, czarnej roboty i obrony
lidera. Po buncie przybocznego, na nowo w roli głównego motoru napędowego odnalazł się Paulo Dybala, a Juve wreszcie doczekało się własnego
Estebana Chaveza. O pewną, a zarazem skuteczną jazdę zabiegał niezwyciężony Gigi Buffon, na czele z rasowymi rozprowadzającymi jak Chiellini, bądź Barzagli, okupował status mentalnego krezusa. Wielki team, to i wielkie napięcia, ciśnienia wieloetapowego pościgu nie mógł wytrzymać klasyczny wartownik,
nie brakowało głosów sprzeciwu wobec dyrektora drużyny. Ten niczym
biblijny Salamon, nie bojąc się trudnych decyzji rozdawał po swojemu
karty, podobnie jak Bjern Rise wymyślił swój patent na wygranie Giro. W
biało-czarnym pociągu tempo narzucał Bośniacki Spartakus, do wspinaczek
swoje trzy grosze dorzucali weteran Dani Alves i solidny jak John
Degenkolb Sami Khedira. Machina godna przodownictwa klasyfikacji
generalnej i Magia Rosa, nawet ostatnie podjazdy okazały się zbyt
trywialne by obalić króla Giro.
Jak ktos wam powie, ze to nic wielkiego to wysmiejcie. Malo jest rzeczy rownie wielkich. Cieszmy sie #forzajuve #LE6END— Piotr Ziemkiewicz (@PZiemkiewicz) 21 maja 2017
Epicki
finał, Vendetta ubogich i obrona ziem na dworze Cesarza. Jedynki LGDS
zwiastowały ostateczne starcie, kilka morderczych batalii, które
rozstrzygną dla kogo różowa koszulka przypadnie na dzień przed ostatnią
prostą. Gdzieś w tym wszystkim zatracił się powab tej wędrówki, bo krajowe podwórko piękne, ale jakby darowane z niebios. Zmęczenie materiału, rozrzutne rozkojarzenie, topniejąca przewaga budziła apetyty rywali, Stara Dama na metę w Rzymie dotarła za głównym rywalem, potrzeba było dopięcia sukcesu na nieco pagórkowatym etapie u podnóża Piemontu. Ostatnia jazda na poważnie, tyle ile fabryka dała i było jak Pan Bóg przykazał. Kasowanie rywala, gdy tylko przyszło mu do głowy, że może zniweczyć 36 etapów, to była esencja prawdziwej drużyny. 90 minut niemal 1 do 1 przenoszące krajobraz całego sezonu, metafora "typowego Juve"- wyrafinowane, w pełni oddane, gdy morale są na swoim miejscu, z mocą nieskrępowaną jakimkolwiek ograniczeniem- nawet kolarskiego odpowiednika brak.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że jakikolwiek inny scenariusz miałby prawo bytu. Pogoń za króliczkiem- rzecz wzbogacająca życie, lecz równie dojmująca, gdy ograniczenia ciągną w dół. Recz w tym, że Juventus jest jak wino. Zyskuje na czasie, dojrzewa z każdym kolejnym sukcesem, idzie w symbiozie z aforyzmem- co Cie nie zabije, to Cie wzmocni i stale rośnie w siłę. Jest mało równie hegemonicznych zjawisk sportowych jak dynastia z Turynu. Każda seria kiedyś umiera, coś się kończy, coś się zaczyna, jednak moje średnio-stare kości podpowiadają, że jeszcze trochę siwych włosów przybędzie De Laurentiisowi zanim na mecie Juve dojedzie za plecami rywali.Wielu piłkarzy przewinęło się przez Juventus od 2011 roku, ale ci panowie są tutaj przez cały czas. 6/6.— Patryk Kubik (@pat_kubik) 21 maja 2017
Kręgosłup. pic.twitter.com/sqFQ8e5vM4
Fino Alla Fine
Forza Juve
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz