wtorek, 9 maja 2017

Potrzebujesz mistrzostwa? Dzwoń po Włocha

Mój były wykładowca z teorii polityki mawiał, że Włosi mają we krwi wojnę, kuchnię  i piłkę nożną. Każda z wymienionych cnot wyssana z mlekiem matki jest równie ważna co honor rodziny, pasta mamy lub sacrum kultów religijnych. Identyfikacja Italiano wiążę się z kilkoma konsekwencjami- mamy do czynienia z personą zatwardziałą w swych racjach, w pełni oddaną swojemu fachu, która unika drogi na skróty bądź kwestionuje wszelkie półśrodki. Mało? Przekładając mentalny zarys na boiskowe realia, dostajemy monarchę określonego na nieustanną gonitwę. Gloria z przy klaskiem tytułu lub wielka klapa. Jak to z Włochami, barwnie i konkretnie. Na ogół, to pierwsze wypala, z czasem drugie dochodzi do głosu bo mania ego nie daje wytchnienia. Ale jeśli ktoś chce za wszelką cenę zdobyć tytuł mistrzowski- recepta jest prosta- dzwonisz pod kierunkowy +39 i sprawa załatwiona.
W zasadzie wystarczyłoby sypnąć poszczególnymi nazwiskami by zaledwie ugryźć temat, a zarazem nasycić podniebienie. Pierwsi z brzegu: Capello, Trapattoni, Ancelotti, Ranieri- tak ten Ranieri, Conte, Allegri, Lippi, Sacchi- krótki wycinek ze słonecznej ziemi ale jakże bogaty w dokonania. Tendencyjnie skuteczni w ligowych rozgrywkach, czy to rodzime podwórko, czy misja na obczyźnie. Nie inaczej jest podczas tegorocznych rozgrywek. W trzech z pięciu topowych lig na Starym Kontynencie, po tytuł sięgają ekipy dowodzone przez coachów z Półwyspu Apenińskiego. Od wschodu na zachód, Massimo Carrera pracujący wreszcie na swój rachunek, po 16 latach przywraca tytuł Spartakowi. Ziemia obiecana- Premier League, powoli staje się Mekką dla znudzonych hegemonii Starej Damy. Powoli Włoch staje się sprawdzonym patentem na mistrzostwo Anglii: Mancini, Ancelotti, przez wyszydzanego przez lata w ojczyźnie Ranieriego, po zuchwałego Antka Conte, niemal pewnego mistrzostwa. Nic dziwnego, że dla włodarzy Kanonierów Max Allegri widnieje jako only one. Dorzućmy złoto w Bundeslidze i rodzimej Serie  A i mamy głównego eksportera w dziedzinie trenerskiej.
Nie wiem co takiego sprawia, że w Itallii dorastają przyszli dowódcy najbardziej zarozumiałej rasy sportowców. Oczywiście Włosi nie są jedyną nacją gwarantującą wysokie loty w ligowej tabeli. Hiszpanie, Niemcy, Argentyńczycy, niech i będzie- Francuzi, Holendrzy lub Portugalczycy. Jednak typowa "włoska robota" poza konkretnym owocem pracy procentuje przez lata. Jose Mourinho wielokrotnie podkreślał, że podwaliny pod jego Chelsea stawiał Ranieri, w Madrycie, z kompilacji gwiazd poważną ekipę stworzył obecny coach Bayernu. Zresztą, w Paryżu poranne espresso budzi gorzki powab nostalgii. Zenit Spallettiego był groźny nie tylko we własnej lidze, a w Chinach robotę przed erą wielkich pieniędzy zrobił sędziwy Lippi. Wracając do Ancelottiego, były trener Milanu ma na koncie triumf w czterech z pięciu czołowych lig kontynentu i tylko tej La Liga żal. Po Fabio Capello to właśnie 57-latek może uchodzić za główną wizytówkę calcio. Taki Winnetou, wino tu, wino tam, mistrzostwo to ja Wam dam. Podobnie jak spora część rodaków Ancelottiego, powracająca z tułaczki z kolejnymi skalpami, bo rodzima liga za ciasna nawet dla wąskiego grona ekspertów z najwyższej półki.
Reżim taktyczny, mentalny unikat, a na dodatek warsztat budzący respekt. W kraju, gdzie zostać trenerem i utrzymać stołek bywa trudniej niż w innej części Europy, każda dekada ma swojego guru. W latach 90-tych Sacchi do spółki z Capello, XXI wiek to kres panowania wielkiego Lippiego oraz imperium Carlito, drugie dziesięciolecie to już abdykacja cudotwórcy z Lecce na rzecz wreszcie docenionego Allegriego. Każdy dziwaczny, w określonych proporcjach zapatrzony w siebie, ze swojską egzotyką i wspólną cechą- nieograniczoną motywacją. Wprawdzie to rzecz permanentna w tym gronie, lecz u Włochów dobitnie twórcza. Nie byłoby powrotu Starej Damy, gdyby nie pasja byłego gracza Juve, jak i Milanu Sacchiego bez introwertyka o niespotykanej wizji. W realiach calcio, przypadki chodzą piechotą lecz po zakamarkach Serie C, wielkim nie w smak stawiać na półśrodki. Podobnie jak odchodzić o własnej filozofii lub inspirować się świeżym trendom. Dziedzictwo poprzedników chlebem powszednim, niczym krzywa wieża w Pizie bądź winnice Toskanii obarczone dobrem narodowym.
Nielubiący dozowania sukcesów, dzielić się Włochowi nie wypada. Taki był Il Trap zawsze piętnujący brak pełnej puli, Conte uciekający z Turynu, gdy Liga Mistrzów pozostawała w sferze marzeń i jego następca, dziecko furii bo przegrywanie nie mieści się w jego wizji.  Liga- jakakolwiek by nie była, zawsze będzie obiektem docelowym, punktem strategicznym wokół, którego buduje się swą legendę. I tu mamy odstraszającego chochlika. Finezja i tytuł rzadko chodzą w parze, ligę wygrywa się solidnością i rutyną, wyrafinowaniem, godnym jedynie prawdziwego majstra. To rzecz dostępna jedynie dla wybranych, niektórzy bez kolejnej gwiazdki żyć nie mogą, inni egzystują Idyllą pozornej rangi. Wybacz Panie Spalletti. 
Dla biadolących Anglików rzecz niezrozumiała, ale prym na ławkach trenerskich w pewnych częściach świata wiodą rodzimi adepci. Środowisko bardzo hermetyczne. Stranieri w zasadzie nie mają wstępu, tym bardziej jeśli jako piłkarze nie zasmakowali catenacio. W ostatnich 25 latach jedynie Mourinho oraz Sven-Göran Eriksson sięgali po Scudetto. Podbój Italli szybko weryfikował ludzi z famą- dobrego eksperta: Benitez, Héctor Raúl Cúper lub Luisa Enrique. Brakowało pomysłu, znajomości linii frontu, czasem wiedzy teoretycznej o miejscowych klimatach. Liga trudna, taktycznie Himalaje, a zarazem otwarta na ciągły progres. Śmiem twierdzić, że w płytkiej Premier League, taki Pioli bawiłby się  w najlepsze, natomiast logicznie nielogiczna Bundesliga szybko stała by się domem dla nieskrępowanego Simone Inzaghiego. Mają to we krwi i tyle.
Calcio jest jak życie, miewa swe naturalne koleje, momenty chwały i ciernie porażki. Nie wybacza i bywa do bólu bezlitosna. Istny papierek lakmusowy dla aspirujących do elity trenerskiej. Nauczy, upokorzy, upodli, zahartuje, jak nigdzie indziej rozkocha po uszy. Włoskiej szkoły nie da się wymazać bądź przebić, na zawsze determinuje podejście do piłki. Idzie nowe, czy równie utalentowane? Jest do kogo porównywać i kogo gonić. Simone Inzaghi, Di Francesco, Montella bądź stawiający pierwsze kroki w nowych butach Gattuso lub Fabio Cannavaro. Wszyscy jak jeden mąż dostąpili zaszczytu gry pod wodzą wielkich i tą wielkość siłą rzeczy musieli zaczerpnąć. Póki co, czekam aż reszta złotego pokolenia wkroczy pełną ławą do Serie A. Klasyczny hit- Juve kontra Roma z Pirlo i Tottim na ławce? Grande festa!


Fino Alla Fine
Forza Juve 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz