wtorek, 25 kwietnia 2017

Jak dama z kopciuszkiem

Deja Vu, inaczej tego nazwać nie mogę. Posłannik Bożej woli- Ian Rush, znakomicie wywiązał się ze swojej roli, prawdziwa ręka Boga choć świętokradztwa nie uświadczysz. Klub z Księstwa Monako zesłały Nam niebiosa, tak miało być dla dobra wszystkich koneserów wielkiej piłki. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że dwie najbardziej spektakularne drogi piłkarskich globtroterów muszą zetknąć się tuż przed końcem wędrówki. Dlaczego? Bo ewentualne odroczenie pojedynku najlepszej ofensywy z najlepszą defensywą do finału, oznaczałoby potencjalny lockout Królewskich (kogo jak kogo, ale akurat ich to trzeba pokonać by wznieść Puchar) lub absencję którejś z rewelacji tegorocznej Ligi Mistrzów. A taki scenariusz pogrąża dumę piłkarskiej Europy, która nie kończy się na hiszpańskiej wojnie pomiędzy Madrytem, a Barceloną.

Kilka tygodni temu, z góry skreśliłem ASM z walki o ostateczny triumf. Romantyzm zawstydzający klimatem Bollywood miał legnąć w gruzach, jakby zderzył się z niechybnym przeznaczeniem. W aurze przyziemnego zmęczenia materiału, gdy do głosu dojdzie wyrafinowana natura. Historia bez happy endu, nie pierwszy raz Monako w takich okolicznościach obchodziło się smakiem. Kopciuszek pomimo swego powabu, w blasku Walijskich jupiterów znów trawiłby goryczkę kompleksów z domieszką młodzieńczej lękliwości przed wielkimi tego świata. I nadal obstaje za swoim. Wprawdzie finał Pucharu Ligi z PSG słabo wypada jako papierek lakmusowy, bo i Monaco bez kilku fundamentów zanotowało mentalny regres roku. Jednak, co ma wisieć, nie utonie...
Trzeba oddać drużynie Jardima, palmę pierwszeństwa wśród urodziwych dam tego sezonu. Jak mało kto, kompletnie rozkochali tłumy, pisząc jedną z najbardziej zuchwałych historii w XXI wieku. Ponadto, z miejsca stało się bliskie nadwiślańskim sercom. Sympatyczny rodak z armii trenera Nawałki i ofensywne monstrum, bezczelnie rzucające wyzwanie możnowładnym. Aż chciało się każdego, kolejnego rozdziału o talencie stulecia, łamiącego rekord po rekordzie, wpisów o zmartwychwstałym Falcao, bądź wyłowionych znikąd diamentach jak Lamar lub Bakayoko. Cieszący oko i ganiący mit jakoby siła Ligue 1 bazowała jedynie na petrodolarach z Paryża. Drużyna Vadima Vasilyeva gra jakby jutra miało nie być. Zanim do Monako przyjadą kupcy z Anglii lub La Liga, a gabinet cieni przejmie schedę po najzdolniejszej młodzieży ostatniej dekady, chcą ostatecznie powalić piłkarski świat na kolana, tak by nie było żadnego "ale" co do potencjału i wygórowanej ceny. Wciąż z szansami na potrójną koronę, śnią jakby mieli się nigdy nie obudzić. W zasadzie, podopieczni Jardima mają wszystko by ziścić swe wizję, zabójczy atak, skrzydła równie kąśliwe, co rakiety naszych wschodnich sąsiadów, środek pomocy gwarantujący równowagę i solidną defensywę dowodzoną przez chłopaka z nad Wisły. Wszystko poza niszczącym walcem na drodze.
Dla byłego kapitana Torino, Juve jawi się jako symbol podziału klasowego. Jak klasa robotnicza i monarchia, oddzielone wielkością dnia dzisiejszego, bogactwem dziedzictwa, czy też mentalnym murem wartości. "Nigdy nie przejdę do Juventusu"- mawiał, gdy Stadio Olimpico stawało się coraz bardziej ciasne, a lokalny rywal rósł w siłę. Wreszcie, Stara Dama stała się wrogiem numer jeden, a skoro nie możesz go pokonać, to lepiej zmienić pole bitwy. Bilans Glika z Juve potwierdza napięty stosunek do wielkiego hegemona: 10 spotkań, 1 zwycięstwo i seria dziewięciu porażek, plus dwie czerwone kartki. Derby della Mole były czymś więcej niż batalia z bardziej utytułowanym sąsiadem, emocjonalny Glik wyglądał jakby był Turyńczykiem z urodzenia. Jak granat z wyjętą zawleczką, groźny w każdej strefie boiska. Powracający na J-Stadium będzie walczył ze swoimi demonami, czasami, gdy Pirlo niweczył tytaniczną pracę, a Juan Cuadrado powielał tenże pocałunek śmierci. Równo dwa lata temu, to reprezentant Polski był górą, lecz podobno nic nie zdarza się dwa razy...
Samo Monako również zawsze pasowało Starej Damie, choć bilans niezbyt okazały pod względem ilości spotkań, raptem 4 potyczki, lecz zawsze pod dyktando Bianconerich: 3 zwycięstwa i jeden remis. Ogólnie Francuzi przyzwyczaili się do dominacji Juventusu: 28 spotkań: 16 zwycięstw, 7 remisów i 5 porażek w Europejskich pucharach. Choć suche statystyki jawnie przemawiają na korzyść mistrza Włoch, to ostatnie potyczki wysyłają strzał ostrzegawczy. Już Lyon potwierdził, że z Francuzami łatwo nie jest. Dobrze zorganizowani, groźni niezależnie od tego gdzie piłka się znajduję, z atletyzmem niczym wyjętym prosto z NFL. Z Monako będzie równie wesoło, bo talentu nie brak, a i apetyty równie spore. 6 zwycięstw, 2 remisy, 2 porażki, 21 strzelonych bramek i 16 straconych, z kwitkiem odprawiane gwiazdy The Citizens lub BVB, na tle Juve to i tak wciąż mało. Najgorsze co może spotkać drużynę Allegriego, to powiedzenie słowa- "sprawdzam", zerwanie ze zdrową spolegliwością, wejście w otwartą wojnę. Wymiana ciosów z drużyną z południa Francji, nie dość, że odbiega od idei Starej Damy, to graniczy z wybujałą nonszalancją. Tego ostatniego dawno w Turynie nie widzieli.
Pomiędzy starym, a nowym Monako analogi nie brak. Mbappe jak młody Henry, Jardim kreujący nową generację niczym nieodżałowany Tigana. I wreszcie Juve, jak 19 lat temu wyrastające na faworyta rozgrywek, zbierające śmietankę z cierpliwego budowania drużyny. Oba kluby pochodzą z różnych światów, Monaco ze skromniejszym dorobkiem na krajowym podwórku, będące głównym rywalem przeciwko lokalnemu hegemonowi, bazujące na odkrytych talentach i wykreowanych gwiazdach, będące oknem wystawowym towaru luksusowego. Juve na przeciwnym biegunie, dzielnie broniące roli krajowego magnata, uzależnione od smaku zwycięstwa, ściągające po graczy gotowych do przedłużenia panowania. To wreszcie dwie, zupełnie odmienne koncepcje gry, wzajemnie wykluczające się nawzajem i mające przeciwstawne pochodzenie. Zarówno pierwsza jak i druga opcja leży w naturze obu trenerów, czerpiący z bagażu poprzedników to co najlepsze, doszli do punktu zwrotnego. To maksimum warsztatu przytoczonych dżentelmenów, wszystko co fabryka dała, magnum opus ostatnich sezonów i świadectwo trenerskiego honoris causa. A skoro tak, to silnik rodem z Włoch musi przetrwać próbę.
Jak mawiał Dariusz Szpakowski- "szansę na awans mają obie drużyny, lecz awansuje tylko jedna". Niby to piękna przygoda, jednak jej kres zwieńczy optykę całego sezonu. Heroizm chłopaków Didiera Deschampsa z 2004 roku zapadł w pamięć, był liryzm godny wielkich wieszczy, była drużyna warta sukcesu, obyło się bez mistrzostwa i triumfu w Europie. Wówczas grę piłką niweczyła Portugalska krucjata, przyjemna w obserwacji piłka na "tak", w finale przypominała cierpienia młodego Wertera. Żeby historia zatoczyła koło (pomijając powtórkę z Realem), potrzeba Juventusu skąpego w błędach, w pełni wyrafinowanego, czytaj- w 100% drużyny Allegriego na najwyższym biegu. Takiej, która pozbawiła Boskiego bakcyla Messiego i spółka, która od miesięcy, jeśli chce to wygrywa z każdym kto się napatoczy. Nawet obiektywizm podpowiada jeden scenariusz. Widząc radość jaka wypływa z gry Monako, człowiek życzy im jak najlepiej, by zdolniacha Mbappe i jego koledzy, jako druga po Marsylii drużyna z Francji zwyciężyła w najważniejszych rozrywkach w Europie. Ale nie tym razem.


Fino Alla Fine
Forza Juve

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz