czwartek, 6 kwietnia 2017

Gdzie Twoje Królestwo?

Kojarzycie scenę z filmu "Jak zostać królem?", gdy na Wembley w odbiciu tysięcy spojrzeń i przytłaczającej ciszy Jerzego VI  pali pięta Achillesowa? W zasadzie, głowa nie szklanka, pęknąć nie może ale dorosły chłop rozkraczył się u bram swych włości niechybnie tonąć w pomyjach własnego cienia. I jak tu liczyć w trudnych czasach na lingwistycznego impotenta? Do tego obrazka nijak nie pasuje Il principino, dostojny w każdym calu, na boisku i poza nim nieskrępowany charyzmą, ze spojrzeniem godnym przyszłego Noblisty. Materiał skrojony na miarę ostatniego templariusza piłkarskiej cnotliwości, co w Turynie zakwitł niczym mityczne drzewo Jozuego.  Tak naprawdę pominąłem jeden detal, w idealnym świecie nie byłoby żadnego ale, Książę dostąpił korony- naturalna kolej rzeczy. Wiosna sprzyja naturze lecz w życiu nobliwego wychowanka Juve jesienna gorycz melancholii trzyma musztrę.  Wracając z dalekiej podróży liczył, że rozbrat z piłką to już zapominana melodia. A jednak, Antonio Vivaldi sięgnął czwartej pory roku.

O dobrym, a jednocześnie nieograniczonym do roli pełnionego rzemiosła piłkarzu można pisać i pisać. Ilość anegdot, która zawstydziłaby Sir bez pauzy nawinę historię wszystkich Mundiali Strejlau, łzawych historii w pogotowiu nigdy brak i jeszcze puenta postawiona wbrew losowi. Tak, piłka bywa pozbawiona logiki, gdy dotyka przeciętnego śmiertelnika, inna bajka jeżeli po murawie biega artysta którego od dnia narodzin wszystkie drogi prowadziły do jednego miejsca. Prawdziwy artysta, nieskalany talent show i wtórną łopatologią o świeżych trendach. Piłkarz wymarłego gatunku, nie uświadczysz nadętej bufoniady lub cyrkowej oprawy w social media i ten lojalnościowy etos- niepojęte gdy zaglądasz w notkę bio a metryka daleka od sędziwej postury. Trzeba oddać cesarzowi co cesarskie i uznać Claudio Marchisio vel Il principino za dziedzica la bella figura, obok Gigiego Buffona konesera kindersztuby wielkiego mistrza i mentalnego kustosza Starej Damy.

Piękny rys, zupełnie wpisujący się w scenerię benefisów ale mowa o trzydziestolatku co w klimacie Ekstraklasy oznacza nieraz wciąż status- obiecującego zawodnika. Nie da się ukryć, że to nie najlepszy sezon w karierze byłego gracza Empoli. Niegdyś tempomat najwyżej klasy, od potrzeby box to box jakości International, pozdrawiam Leo Beenhakkera. Czy to na diamencie czy u podnóża klasycznej "czwórki", piłkarz z którym Tomasz Hajto miałby niemałą zagwozdkę, bo jak go sklasyfikować? Włoski Kroos, Turyński Draxler, a może bardziej drętwo- Effenberg z Juventusu? W zasadzie każde określenie kulą w płot, Marchisio był niezależnie od pełnionej roli podstawowym trybikiem w machinie niepodważalnego hegemona. Łagodził młodzieńczą fantazję Pogby, normalizował instynkt Vidala, był lepszym uzupełnieniem dla Pirlo niż można było pomyśleć.Ot taki profesor drugiej linii wciąż na dorobku.

Marchisio zawsze jawił mi się jako klasyczna plastelina. Numer dość wymowny, można popaść w ciasne szufladki. Z urzędu mianowany nowym Marco Tardellim, z czasem rozbudował swoje portfolio. Dziś nawet Beppe Furino  mógłby doszukać się swych konotacji w grze wychowanka Juve. Identyfikacja naturalnej pozycji Il principino jest zbyteczna, w zasadzie żaden mediano choć potrafi zajechać rywala w stylu Edgara Davidsa. Może trequartista? Niby w takim układzie funkcjonował co najmniej okazale ale jeszcze nie to. Mezz`ala? To było by uchybienie jak sprowadzenie Alberto Contadora do roli pomocnika na wielkim tourze. Rola 54 krotnego reprezentanta Włoch ewoluowała wraz z samą drużyną. Świadomość-w tym ogródku rzecz wybitna na tle przeciętność. Jak mało kto trafiał w koncept nowego garnituru. Często wystarczyło sięgnąć po liczbowe pomiary naszej ósemki by wystawić laurkę całej drużynie. Co istotne, wysłużony barometr nigdy nie pretendował do bycia kluczową postacią Starej Damy, ten swoisty stoicyzm jedynie pielęgnował status sztandarowej postaci. Ludzi z marmuru wielokrotnie wyganiano ze szkolnych podręczników, Claudio Marchisio będą pogrubiać czcionką.

Absencja fundamentalnego elementu układanki miała zabić Juve. Pojmany Pjanića zapewniał tymczasowe rozwiązanie. Korekta stylu by przetrwać wyjątkową prohibicje lub znaleźć oddech gdy płuca niedomagają. Syndrom lepsze jest wrogiem dobrego odbył się kosztem wychowanka Juve. Nowe szaty Starej Damy szwem stronią od wszechstronności Marchisio. Ok, wypadł bo stracił okres przygotowawczy, wciąż nie wskoczył na właściwy rytm lub po prostu jest pod formą z wcześniej wymienionych powodów. Bywa, wspominany wcześniej Bośniak ma więcej z reżysera, Khedira nadrabia solidnością i pomimo słabszych momentów nie daje powodów by zwolnić miejsce. Allegri nauczył się żyć bez Il principino, co jeszcze w poprzednim sezonie wydawało się niemal herezją, dziś ma logiczne podstawy. To jak, Marchisio z wozu, Allegriemu lżej?

Nie jest to oczywisty scenariusz. Patent dobrze znany, ma być po mojemu, czyli: posiadanie piłki bywa drugorzędne to też płynność podań traci na jakości, Juve jak chce to trafi, a i tak da się wyszaleć rywali. Allegri miewa swoje widzi misie i nie szuka poklasku w estetyce lub totalnej dominacji przez 90 minut. Momentami jednak, aż nadto widoczny jest ostracyzm drugiej linii. Jak na lekarstwo wszyscy szukają gościa, który ustabilizuje grę, wymieni kilka piłek, nada tempo gry, uspokoi i pozwoli na zresetowanie przeciwnika. Nawet w rotacyjnym kołowrotku Książę spada z każdym notowaniem, Sturaro, Rincon, Lemina i gdzieś po środku arystokrata z krwi i kości. Towarzystwo mało okazałe, jednak będące wypadkową iloczynu formy i rozmiaru bogactwa, następca tronu piechotą chodzi i z ludem dzieli dolę. Juventus miewa się dobrze bez swojego Księcia, gorzej z honorem dostojnej persony bo z takim Sturaro godzi trzymać miejsce na ławce?

Być może Maksowi nie jest  po drodze z rodowitym Turyńczykiem. Wyjściowa jedenastka nie guma, udało się znaleźć miejsce dla Mandzukica, optymalnie wykorzystać Dybale i wpisać Pjanića w kręg szyjny, ale dla jedynego pomocnika który przetrwał próbę czasu miejsca już zabrakło. Za zasługi i sympatię nikt w Juve nie pogra. Chłopiec który został namaszczony przez Aleksa Del Piero powoli przemija bezszelestnie. Nie dostrzegam przerysowanej postury Króla, przecież wrósł w ten klub jakby było mu to pisane. Nic od tak nie przyszło, pewnie miejsce w składzie zawsze okupione tytaniczną pracą, Fino Alla Fine w czystej postaci. Zanim przyjdzie nowe, młode szósty diadem w koronie ozłoci wiosenną posuchę, lecz czy koronacja nie ustąpi miejsca nowe Królestwu? W Londynie lub Manchesterze tron wakatem świeci.


Fino Alla Fine 
Forza Juve


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz