Witany
był chłodno, jakby odbieram komuś należyte miejsce lub nie posiadał argumentów, by obronić stanowiska. Bo z Milanu, bo wyleciał jak z
procy, bo nie nazywa się Antonio Conte i dla środowiska Juventinich
obcy jak pasażer Nostromo. Miał być strażakiem Samem, broń Boże psują, a
prostownikiem dużej skuteczności, zrzuconym jak Rambo w środek
sytuacji kryzysowej, do pozamiatania i posprzątania pasował jak ulał. Niechciany
jak nakład ostatniego albumu R.Kelly, jednak jak mus to mus. Rozstania
niemal zawsze są bolesne, ale, że tego Antka tak puścili? Z miejsca
wypaliły media- trener rozmawiał z władzami, żegna się- kwestie
organizacyjne były kluczowe. Ten to złamał serce, miał być lokalnym SIR
Alexem Fergusonem, wypisz, wymaluj Personal Jesus, a tu Don`t look back angry
Oasis zawodzi grajek na rogu Piazza San Carlo . Mało kto widział w
jasnych barwach związek Państwa Allegri i Starej Damy, obędzie się bez
potomstwa i rozpadem pożycia bez orzeczenia o winie. Jak uczą
latynoskie telenowele, nawet mezalians ma prawo bytu, to i zamiast
powrotu na rynek singli, w lipcu skórzaną rocznicę okrasi kolejny
prezent lojalnościowy w postaci jakiegoś Balde Kiety lub innego
Douglasa. Zwał jak zwał, ten związek przeszedł swoje i miewał trudne chwile, ale lepszej partii
dla obu stron trudno dostrzec.
Max Allegri przedłuży w tym tygodniu kontrakt z Juventusem do 2020 roku.— Patryk Kubik (@pat_kubik) 5 czerwca 2017
Nieważne który z piłkarzy odejdzie, o Scudetto się nie martwię. pic.twitter.com/WdUxk6vNVv
Każdy
kto tu wpada może poczuć się jak na zapleczu redakcji Tuttosport. Kościół Juve
pod wezwaniem Allegriego, sympatia ponad normę, szacunek proporcjonalny
do pozycji w świecie calcio. Kult jaśnie wielmożnie panującego nam
trenera rodził się w bólach. Świętość wodzi po ciemnych zakamarkach,
wystawia na próby i depcze racjonalizm faktów. Od gościa, który początek
swojej przygody zainaugurował cudzym ustawieniem nie spodziewałem się czegokolwiek więcej jak obrony stanu zastanego. Włoska robota A.D. 2014 była o kilka obrotów wolniejsza, duet Rzymsko-Neapolitański krokiem chwiejnym ,
mocny był jedynie w medialnych ustawkach, Starą Damę nudziła zabawa w
ciasnej piaskownicy. Liga to za mało, ale na europejski tour, to możemy się wybrać
jedynie na wycieczkę. Conte chciał pakietu all inclusive,
Allegri zadowolił sie paluszkami z colą, pierwszy bronił kontynentalnej
posuchy pustym magazynkiem, drugi nie ukrywał, że trzeba lubić to co się
ma, a na lepszy surowiec trzeba sobie zapracować.
3 sezony, 3 mistrzostwa Włoch, 3 Puchary Włoch, 2 finały Ligi Mistrzów. Wyciska z piłkarzy maksimum.— Michał Borkowski (@mbork88) 7 czerwca 2017
Od
porównań dokonań nie uciekniemy. Obaj spędzili na J-Stadium równo po 3
sezony, obaj ze skutecznością 100% kończyli walkę o Scudetto. Ten z
Lecce, w historii Juve ma już swój monument, w dodatku swój człowiek,
postawił kamień milowy pod nowe Juve, zastał drewniane, pozostawił ze
średnim przebiegiem i niezłą karoserią. Przeciętny bilans w pucharach,
ale zgodny z tym co fabryka dała i stagnacja zatwardziałej myśli
trenerskiej. Po stronie minusów widnieją również liczne fochy i inne
doznania, tak zwanej specyfiki pracy z byłym graczem Starej Damy. Niegdyś najemnik,
dziś niepodlegający dyskusji spec od wykorzystywania do maksimum tego co
Bozia dała, do standardowych wymagań dorzucił coroczne Coppa Italia i
dwa finały Ligi Mistrzów. Nie tak charyzmatyczny, lecz równie barwny,
mniej lubiany przez piłkarzy, za to u włodarzy człowiek do dogadania
się. Jednego szaleńca zastąpił drugi, dużo groźniejszy bo schowany pod
płaszczem uczelnianego nerda, zwykłego WFisty, faceta przyziemnego i
pasującego do uporządkowanego Turynu.
Calma, calma, Allegri zostaje w Juve. Już lepszy od Conte? https://t.co/WbBDZl6izW— Olek Bernard (@Olek_Bernard) 7 czerwca 2017
Portret osobliwości wbrew pozorom podkreśla podobieństwo, gdy Conte jest jak
Pitbull, dla właściciela groźniejszy, niż dla obcego bo pozornie
udobruchany, da się pogłaskać i zagryzie każdego intruza, Max przypomina
socjopatyczną odmianę włóczykija z krainy deszczowców. Niewielka iskra
odpala pocisk atomowy, od Bonucci gate, do specyficznych relacji z
Dybalą. Jak się kłócić to po włosku, z pasją, wigorem i domniemanym
balastem ostateczności. Powiedzieć, że Allegri jest osobą chwieją to jak
nic nie powiedzieć. Ma swoje zdanie, niepodważalne, wierzy głównie w siebie i potrafi
rozgrywać sezon na kilku płaszczyznach. To wreszcie osoba, która
minimalizmem zamąci każdy umysł, by zrealizować swoje. Do jednego worka z
Conte trafia nie tyle przez wspólny mianownik Juve, a doktrynalne
podejście do obowiązków. Obaj wielbią kult ciężkiej pracy, bycie częścią
temu, gdzie nadgwiazdy lądują na oucie, a także realizacje taktycznej
misji i świadomość, że tylko zwycięstwo pozwoli zasnąć. Dróg do
osiągnięcia celu jest w brud, obecny coach Chelsea kroczył swoimi ścieżkami, wydeptanymi jak po pielgrzymce do Częstochowy, unikając
przydrożnych zakątków i alternatywnych skrótów. Początkowo jego następca
ruszył tą samą trasą, czasu na szukanie innych opcji nie było, a w
pole wybrać to się może jakiś De Boer. Zanim do słownika rodzonego
Livorczyka trafiły terminy "rotacja", "rozbicie BBC" lub "nowe
ustawienie", Juve było zawieszone w czasie. Prawdziwy Allegri wyskoczył,
gdy stołek parzył, a okręt szedł na dno, gdy wyjście ze strefy komfortu
oznaczało trenerski doktorat i wreszcie pracę na własne nazwisko.
Ktoś pisze, że kibice Juve nie są przekonani do Szczęsnego.— Mateusz Święcicki (@matiswiecicki) 2 czerwca 2017
Statystycznie 9/10 z nich w 2014 roku twierdziło, że Allegri to katastrofa.
Mam
wrażenie, że środowisko Bianconerich podzieliło się na dwa obozy-
wspierającego obecnego, bądź poprzedniego trenera 35-krotnego mistrza
Włoch. Licytacja kto jest lepszym trenerem, kto miał trudniej i co by
było, gdyby Conte doczekał lepszych czasów. Jakby to Allegri nie ugrał w
pierwszym sezonie drugie tyle, tym samym składem. Bez tegorocznej Ligi
Mistrzów nie byłoby tego tekstu, nowej umowy i sowitej pozycji w klubie-
być może najsilniejszej w piłce klubowej. Krajowe podwórko przejechane
od niechcenia, na drugim biegu, z urzędową rutyną, bez wskakiwania na
najwyższe obroty, wszystko podporządkowane jednej karcie, bo Włochy to
już za mało. Tym bardziej, że odcinanie kuponów powoli przechodzi bez
echa, mało komu smakuje kolejne scudetto, gdy w poza Italią posucha trwa
od dwóch dekad. Nastroje były wygórowane- co najmniej półfinał, a jak
się da to najlepsza dwójka zbilansowałaby budżet i nieco uspokoiła
oczekiwania. Nawałkowa tendencja- unikanie jasnej deklaracji, również nie
pompowało balonika. Raz od czasu przewijający się temat ostatecznego
triumfu szybko był potwierdzany, by wrócić do szarej codzienności. Allegri miał
przejść poważną próbę, czy na elitę trenerską już gotowy, czy na transfer
do Anglii wiedzy nie brakuje. Ten jednak, aż do finału pokonywał każdą
przeszkodę z wrodzonym spokojem, w Cardiff mur sprowadził na ziemię,
mówi się trudno i jedzie dalej. Gdyby na miejscu Allegriego był jego
poprzednik mielibyśmy zmianę trenera, trzask strzelających drzwi i kilka
ciekawych wywiadów. O taką stabilizację zabiegał Agnelli zatrudniając w
2011roku trenera z bladym CV, rok w rok dokonującego stałego progresu i
mający jasny plan na przyszłość. O ile Conte był konkretny w swych
oczekiwaniach, to brakowało mu cierpliwości, namiastki dojrzałej
świadomość, lub determinacji, że jednak warto spróbować z tym co się ma.
Efekt jest taki, ze to Allegri przebija poprzednika, subtelnie osiągnął
lepszą pozycję zyskując większą władzę, wachlarz bezpieczeństwa i
miejsce podporządkowane pod wyznaczony cel.
Tak sie konczy dzien 48 h po przegranym finale. Transfer potwierdza Schick, Szczęsny o krok. Za chwilę Allegri przedłuża kontrakt. Maszyny— Dominik Mucha (@DominikMucha) 5 czerwca 2017
Nową
umowę traktuje jako subtelny znak aprobaty. Takie formalne poklepanie
po plecach i wypowiedzenie tego co się myśli, by wątrobie było lżej, a
pokusy traciły na powabie. Obie strony spokojnie mogą skupić się na
przygotowaniach do nowego sezonu, trener nie musi pilnie uczyć się
angielskiego i specyfiki nowej ligi, a Marotta i pozostała część sfory z
czystym sumieniem odpuszczają Spallettiego. I tak był ryzykowny, pomimo
najsilniejszej pozycji w gronie potencjalnych następców. Podwyżka rzecz
naturalna, gdy spełnia się kolejne celę i notuje wyniki ponad stan, tu
dokumentacja pozycji wiedzie prym. Allegri pogonił Arsenal i
prawdopodobnie Barcelonę, osiągnął co osiągnął, w rewanżu zarząd uziemia
każdego zbuntowanego wyrobnika, robi transfery pod zachciewanki, być
może odstrzela Bonucciego. Cena stabilizacji, lub zatrzymania czołowego
trenera świata. Okazało się, że można bez podstawienia pod ścianą dojść do konsensusu i równowagi pomiędzy dwoma despotycznymi tworami. Ale, że tak ma to wyglądać?
Kontrakty w świecie sportu są jak bliska krewna paktów o nieagresji, terminowość jest drugorzędna. Liczy się to co jest teraz, dopóki obu członkom wspólnoty interesów jest na rękę wspólna podróż, zapiski w umowie są aktualne. Intencjonalność Starej Damy zdążyła już raz uratować głowę Allegriego, zbierając żniwa cierpliwej natury częściowo opłaca dalszy pobyt byłego trenera Milanu. Być może Allegriemu łatwiej było odrzucać lukratywne oferty z Paryża, lub te sportowo intrygujące, mając spokojny zakątek, prawo do zdeptania zbuntowanych i sięgnięcia po wyśniony, brakujący element. Śmiem twierdzić, że lepszego miejsca jak J-Stadium Max nie znajdzie. W głowie perfekcjonisty, uzależnionego od sukcesu, noszącego tenże głowę dumnie jakby czuł się lepszy od kolegów po fachu nie ma marginesu błędu, miejsca na akceptację ograniczeń, bądź dzielenie się tortem. W tym przypadku staje się bliźniaczo podobnym do samego Juventusu, gdzie hegemonia jest jasnym przesłaniem. Skoro Allegri planuje najbliższe sezony spędzić stricte intensywne, to na J-Stadium, wróć Allianz Stadium zakończy swą przygodę z ławką trenerską. Wątpliwe, zważywszy na wygłodniałe podejście do tematu i łatwość wpadania w niekontrolowane szaleństwo. Bomba tyka i choć związek Allegriego ze Starą Damą wychodzi na dobre dla obu stron, to próba czasu pozamiata po kątach nawet najbardziej dobrotliwe układy. Do wygrania pozostała sama Liga Mistrzów i to od realizacji tego celu, a nie kontraktowych zapisów zależy czas pobytu Allegriego w szeregach Starej Damy. Póki co, cieszmy się sielanką, nigdy nie wiesz co krwista natura przekuje w rzeczywistość...Nie wiem jak Massimiliano Allegri krzyczy, kiedy krzyczy. Ale kiedy mówi na konferencji, krzyczy strasznie— Paweł Wilkowicz (@wilkowicz) 2 czerwca 2017
Fino Alla Fine
Forza Juve
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz