Pięć z rzędu tytułów mistrzowskich, dorzucone dwa puchary kraju. Nawet najwięksi rywale nie mają wątpliwość, że żyjemy w erze wielkiego Juve. Dominacja na krajowym podwórku od zawsze leży w gestii Starej Damy ale do pełni glorii chwały brakuje zuchwałego triumfu na arenie międzynarodowej. Za kilka lat, taki komentator Eleven stwierdzi: "To było wielkie Juve ale w Europie nic nie ugrali, za to Inter Mourinho w jednym sezonie zdobył wszystko co się da". To byłby niewątpliwy rys w rozdziale Allegriego jak i klubu, sama Serie A to już za mało. Pomimo niezaprzeczalnego faktu, że kolejne scudetto przychodzi z większym trudem należy (nie lubię tego słowa w kontekście sportu) oczekiwać postawienia kropki nad "i" w postaci upragnionej Ligi Mistrzów.
Berlin 2015, Stara Dama
po raz szósty przegrywa w finale Ligii Mistrzów. Górą nie do
zdobycia okazała się tym razem Duma Katalonii. Goryczy porażki nie
osłabia fakt, że dwa lat temu podopieczni Luisa Enrique grali piłkę
nie z tej ziemi. Za dużo tych przegranych finałów, od pamiętnego
Wiednia, wróć- Rzymu i wydartego po rzutach karnych triumfu minęło ponad 20 lat.
W tym czasie, Stara Dama przeszła przez wrota piekła Serie B i z
wielkim przytupem odbudowała swoje Królestwo na ziemi Włoskiej.
Wspomniany finał był pierwszym jaki zapadł mi w pamięć, jako
trzydziestolatek nadal mam w głowie drużynę Lippiego, przesyconą
Włoskim temperamentem, kipiącą wielkimi osobowościami i kagańcem
taktycznym. Tamten Juventus różnił się diametralnie od obecnego.
Pozbawiony zabójczego ataku, grający twardy i bezkompromisowy
futbol, w rodzimej lidze uznający wyższość Milanu. Drużyna
grająca mocno przemyślaną piłkę i jedynie wyrafinowanie budzi
podobieństwo z obecnym Juventusem.
Ciężko przełożyć
hegemonie z Italii na Europejskie warunki. Scenariusz dobrze znany,
puchar niemal na wyciągnięcie ręki, niemal witający się z gąską
Bianconeri. Tak było gdy w Amsterdamie górą byli Królewscy, a
Stara Dama padła od własnej broni, w Monachium choć Juve miało
wszystkie argumenty by trzeci raz podnieś w górę puchar stworzony
przez Jörg Stadelmanna, w Manchesterze gdy tego ciepłego wieczora
Nelson Dida wyrósł na Boga, a kulejący Serginho uzupełniał nutę
dramatyzmu. Przeklęta kartka Nedveda w półfinale, katastrofalna
pierwsza połowa w finale z BVB bądź szalenie wyrównane finały z
Realem i Milanem. Nawet Adaś Miałczyński miałby dosyć.
Bianconeri stali się
liderami wśród przegranych finalistów. Na dobitkę w międzyczasie
gabloty w Mediolańskich klubach (głównie jednego) znaczne
powiększyły europejskie kampanie. Retoryka Berlusconiego o DNA
europejskim Rosonerich opierała się na suchych faktach, druga część
stolicy Lombardii skorzystała na geniuszu Special One. Juve
pomimo świetnych sezonów, jakości czysto piłkarskiej,
doświadczeniu i poważnych osobistości na ławce trenerskiej
powielali ten sam schemat mistrzostwo Serie A i niesmak po przygodzie
w Lidze Mistrzów. Jakby banał, że nie można mieć wszystkiego w
życiu musiał w przypadku Starej Damy dawać o sobie znać.
Żadna passa nie trwa
wiecznie. Allegri przebił już Conte na europejskiej arenie. W
przeciwieństwie do obecnego coacha Chelsea potrafi grać nie tylko w
rozgrywkach ligowych. Berliński finał osiągnął na samych
oparach. Ostatnie tchnienie Pirlo, chimeryczny do cna Morata i
ostatni Mohikanin Tevez. W teorii miał być to sezon strażaka z
obroną Częstochowy przed rozpędzoną Romą i napaloną sforą z
Neapolu. Rok po dramatycznej klęsce z Galatasary i przytłaczającej
niemocy w półfinale Ligi Europy jakby od niechcenia Stara Dama
weszła na ostatnią prostą. Zabrakło argumentów, siły rażenia
na poziomie rywala, a może po prostu o szczyt piłkarskiej perfekcji
Barcelony rozbiłby się każdy.
Teraz ma być inaczej. Od
początku sezonu wszyscy głośno mówią o Lidze Mistrzów. Nie po
to Marotta rozbił bank, podczas gdy w Serie A wystarczyło nadal co
niedzielę drobnymi kłaść na tacę. Tak silnej drużyny w Turynie
nie było od czasów Lippiego i jego machiny z sezonu 2002/3. Apetyt
rośnie w miarę jedzenia, tak więc w Turynie stwierdzili, że danie
główne już nie wystarczy i po latach diety należy wreszcie
sięgnąć po deser. Sęk w tym, że Liga Mistrzów to specyficzna
piaskownica. Można wygrać rozgrywki notując katastrofalny sezon w
rozgrywkach ligowych- patrz Chelsea, Liverpool, Real w 2001 roku.
Można przejechać się w jednym spotkaniu przekreślając całą
kampanię- klęska drużyny Guardioli w Mediolanie, na wulkan zwalać
wszystkiego nie można. Futbol pozbawiony jest logiki, rozgrywki
międzynarodowe są empirycznym dowodem na tą tezę.
Dominacja w lidze i
bogactwo składu, Allegri został rozpieszczony i nie będzie mógł
tym razem powołać się na krótką ławkę, brak amunicji z jakim
zmagał się Conte (epicki atak w dwumeczu z Bayernem) czy też brak
doświadczenia. Oczywiście, do finału pozostało kilka tygodni, a w
tym świecie poza Arsenalem nic nie jest pewne. Plaga kontuzji w
poprzednim roku zabiła Bawarczyków, zmęczenie materiału zabrało
historyczną szansę Barcelonie. Wątpliwości nie brakuje, czy nowe
ustawienie sprawdzi się w Europie, czy Pipita nauczy się wreszcie
Ligi Mistrzów, czy i tym razem klątwa finału nie powróci, a może
rzeczywistość brutalnie sprowadzi Starą Damę na boiska Serie A.
Usprawiedliwieniem nie będzie ligowy kalendarz bądź
presja rywali, przynajmniej na razie sytuacja z grą na kilku frontach
jest przyjemna. Bianconeri mają swoje „5 minut” kiedy jeśli nie
teraz? Buffon nieubłaganie zbliżający się do emerytury, atak
przewyższający marzenia sprzed kilku lat, Juve swoim potencjałem
przewyższa aż nadto całe calcio, wieloletni casus Bawarczyków
którzy przekuli dominację w Bundeslidze w starciu z Valencią.
Teraz czas na Ciebie Stara Damo.
Do starcia z FC Porto
gracze Juventusu podchodzą w roli faworyta. Oczekiwania są
klarowne, awans to obowiązek i żadne „ale” nie pomoże jeśli
podopiecznym Allegriego podwinie się noga. Z kreowanym nowy,
cudownym dzieckiem Portugalskiej piłki w postaci- André Silvy,
stabilną defensywą, zaklętą twierdzą w której bestialsko rozszarpane zostały Lisy i wrodzoną sposobnością
gry w Europie- spacerku nie będzie. Umówmy się, Porto to nie ekipa
na poziomie Bayernu, można było trafić gorzej, a Juve przy zachowaniu dystansu obiektywizmu, potencjałem nie ustępuje najpoważniejszym kandydatom do triumfu. Dlaczego tym razem może się udać? Po pierwsze, odpowiednia jakość, po drugie- atak o którym z czystym sumieniem można napisać- czołówka na Starym Kontynencie, doświadczenie, siła drugiej linii, olbrzymia elastyczność, wyrafinowanie niezbędne by nie dać się rozłożyć przy braku koncentracji. Tak, Juventus może, przynajmniej w teorii.
W idealnym świecie, co
najmniej półfinał byłby pisany Starej Damie, ale rzeczywistość
rzadko bywa bliska wyobrażeniom tak więc europejska kampania Juve
może nie doczekać wiosny. Pompowanie balonika jest zasadne,
Juventus zawsze celował w najwyższe cele, drużyna Allegriego za
kilka lat będzie oceniana nie tylko przez pryzmat dokonań ligowych,
tutaj mamy jasność. Dla Chielliniego, Buffona, Marchisio,
Barzagliego to kwestia dopełnienia kariery, by po zawieszeniu korków
nie było żalu. Łatwo popaść w samozadowolenie, nomen omen sidła
cynizmu który stanowi o sile Starej Damy, być może przez to z
chłodem przyjmuje perspektywę triumfu w Champions League. Jak stwierdził Claudio Marchisio- zwycięstwa uzależniają, stają się najsilniejszym narkotykiem, nie dajmy się posłać na odwyk. #JuveMusisz
Forza Juve
Fino Alla Fine
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz