piątek, 17 lutego 2017

Ziemia obiecana- Stara Dama idzie po swoje

Pięć z rzędu tytułów mistrzowskich, dorzucone dwa puchary kraju. Nawet najwięksi rywale nie mają wątpliwość, że żyjemy w erze wielkiego Juve. Dominacja na krajowym podwórku od zawsze leży w gestii Starej Damy ale do pełni glorii chwały brakuje zuchwałego triumfu na arenie międzynarodowej. Za kilka lat, taki komentator Eleven stwierdzi: "To było wielkie Juve ale w Europie nic nie ugrali, za to Inter Mourinho w jednym sezonie zdobył wszystko co się da". To byłby niewątpliwy rys w rozdziale Allegriego jak i klubu, sama Serie A to już za mało. Pomimo niezaprzeczalnego faktu, że kolejne scudetto przychodzi z większym trudem należy (nie lubię tego słowa w kontekście sportu) oczekiwać postawienia kropki nad "i" w postaci upragnionej Ligi Mistrzów. 



Berlin 2015, Stara Dama po raz szósty przegrywa w finale Ligii Mistrzów. Górą nie do zdobycia okazała się tym razem Duma Katalonii. Goryczy porażki nie osłabia fakt, że dwa lat temu podopieczni Luisa Enrique grali piłkę nie z tej ziemi. Za dużo tych przegranych finałów, od pamiętnego Wiednia, wróć- Rzymu i wydartego po rzutach karnych triumfu minęło ponad 20 lat. W tym czasie, Stara Dama przeszła przez wrota piekła Serie B i z wielkim przytupem odbudowała swoje Królestwo na ziemi Włoskiej. Wspomniany finał był pierwszym jaki zapadł mi w pamięć, jako trzydziestolatek nadal mam w głowie drużynę Lippiego, przesyconą Włoskim temperamentem, kipiącą wielkimi osobowościami i kagańcem taktycznym. Tamten Juventus różnił się diametralnie od obecnego. Pozbawiony zabójczego ataku, grający twardy i bezkompromisowy futbol, w rodzimej lidze uznający wyższość Milanu. Drużyna grająca mocno przemyślaną piłkę i jedynie wyrafinowanie budzi podobieństwo z obecnym Juventusem.

Ciężko przełożyć hegemonie z Italii na Europejskie warunki. Scenariusz dobrze znany, puchar niemal na wyciągnięcie ręki, niemal witający się z gąską Bianconeri. Tak było gdy w Amsterdamie górą byli Królewscy, a Stara Dama padła od własnej broni, w Monachium choć Juve miało wszystkie argumenty by trzeci raz podnieś w górę puchar stworzony przez Jörg Stadelmanna, w Manchesterze gdy tego ciepłego wieczora Nelson Dida wyrósł na Boga, a kulejący Serginho uzupełniał nutę dramatyzmu. Przeklęta kartka Nedveda w półfinale, katastrofalna pierwsza połowa w finale z BVB bądź szalenie wyrównane finały z Realem i Milanem. Nawet Adaś Miałczyński miałby dosyć.

Bianconeri stali się liderami wśród przegranych finalistów. Na dobitkę w międzyczasie gabloty w Mediolańskich klubach (głównie jednego) znaczne powiększyły europejskie kampanie. Retoryka Berlusconiego o DNA europejskim Rosonerich opierała się na suchych faktach, druga część stolicy Lombardii skorzystała na geniuszu Special One. Juve pomimo świetnych sezonów, jakości czysto piłkarskiej, doświadczeniu i poważnych osobistości na ławce trenerskiej powielali ten sam schemat mistrzostwo Serie A i niesmak po przygodzie w Lidze Mistrzów. Jakby banał, że nie można mieć wszystkiego w życiu musiał w przypadku Starej Damy dawać o sobie znać.

Żadna passa nie trwa wiecznie. Allegri przebił już Conte na europejskiej arenie. W przeciwieństwie do obecnego coacha Chelsea potrafi grać nie tylko w rozgrywkach ligowych. Berliński finał osiągnął na samych oparach. Ostatnie tchnienie Pirlo, chimeryczny do cna Morata i ostatni Mohikanin Tevez. W teorii miał być to sezon strażaka z obroną Częstochowy przed rozpędzoną Romą i napaloną sforą z Neapolu. Rok po dramatycznej klęsce z Galatasary i przytłaczającej niemocy w półfinale Ligi Europy jakby od niechcenia Stara Dama weszła na ostatnią prostą. Zabrakło argumentów, siły rażenia na poziomie rywala, a może po prostu o szczyt piłkarskiej perfekcji Barcelony rozbiłby się każdy.

Teraz ma być inaczej. Od początku sezonu wszyscy głośno mówią o Lidze Mistrzów. Nie po to Marotta rozbił bank, podczas gdy w Serie A wystarczyło nadal co niedzielę drobnymi kłaść na tacę. Tak silnej drużyny w Turynie nie było od czasów Lippiego i jego machiny z sezonu 2002/3. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, tak więc w Turynie stwierdzili, że danie główne już nie wystarczy i po latach diety należy wreszcie sięgnąć po deser. Sęk w tym, że Liga Mistrzów to specyficzna piaskownica. Można wygrać rozgrywki notując katastrofalny sezon w rozgrywkach ligowych- patrz Chelsea, Liverpool, Real w 2001 roku. Można przejechać się w jednym spotkaniu przekreślając całą kampanię- klęska drużyny Guardioli w Mediolanie, na wulkan zwalać wszystkiego nie można. Futbol pozbawiony jest logiki, rozgrywki międzynarodowe są empirycznym dowodem na tą tezę.

Dominacja w lidze i bogactwo składu, Allegri został rozpieszczony i nie będzie mógł tym razem powołać się na krótką ławkę, brak amunicji z jakim zmagał się Conte (epicki atak w dwumeczu z Bayernem) czy też brak doświadczenia. Oczywiście, do finału pozostało kilka tygodni, a w tym świecie poza Arsenalem nic nie jest pewne. Plaga kontuzji w poprzednim roku zabiła Bawarczyków, zmęczenie materiału zabrało historyczną szansę Barcelonie. Wątpliwości nie brakuje, czy nowe ustawienie sprawdzi się w Europie, czy Pipita nauczy się wreszcie Ligi Mistrzów, czy i tym razem klątwa finału nie powróci, a może rzeczywistość brutalnie sprowadzi Starą Damę na boiska Serie A. Usprawiedliwieniem nie będzie ligowy kalendarz bądź presja rywali, przynajmniej na razie sytuacja z grą na kilku frontach jest przyjemna. Bianconeri mają swoje „5 minut” kiedy jeśli nie teraz? Buffon nieubłaganie zbliżający się do emerytury, atak przewyższający marzenia sprzed kilku lat, Juve swoim potencjałem przewyższa aż nadto całe calcio, wieloletni casus Bawarczyków którzy przekuli dominację w Bundeslidze w starciu z Valencią. Teraz czas na Ciebie Stara Damo.

Do starcia z FC Porto gracze Juventusu podchodzą w roli faworyta. Oczekiwania są klarowne, awans to obowiązek i żadne „ale” nie pomoże jeśli podopiecznym Allegriego podwinie się noga. Z kreowanym nowy, cudownym dzieckiem Portugalskiej piłki w postaci- André Silvy, stabilną defensywą, zaklętą twierdzą w której bestialsko rozszarpane zostały Lisy i wrodzoną sposobnością gry w Europie- spacerku nie będzie. Umówmy się, Porto to nie ekipa na poziomie Bayernu, można było trafić gorzej, a Juve przy zachowaniu dystansu obiektywizmu, potencjałem nie ustępuje najpoważniejszym kandydatom do triumfu. Dlaczego tym razem może się udać? Po pierwsze, odpowiednia jakość, po drugie- atak o którym z czystym sumieniem można napisać- czołówka na Starym Kontynencie, doświadczenie, siła drugiej linii, olbrzymia elastyczność, wyrafinowanie niezbędne by nie dać się rozłożyć przy braku koncentracji. Tak, Juventus może, przynajmniej w teorii. 

W idealnym świecie, co najmniej półfinał byłby pisany Starej Damie, ale rzeczywistość rzadko bywa bliska wyobrażeniom tak więc europejska kampania Juve może nie doczekać wiosny. Pompowanie balonika jest zasadne, Juventus zawsze celował w najwyższe cele, drużyna Allegriego za kilka lat będzie oceniana nie tylko przez pryzmat dokonań ligowych, tutaj mamy jasność. Dla Chielliniego, Buffona, Marchisio, Barzagliego to kwestia dopełnienia kariery, by po zawieszeniu korków nie było żalu. Łatwo popaść w samozadowolenie, nomen omen sidła cynizmu który stanowi o sile Starej Damy, być może przez to z chłodem przyjmuje perspektywę triumfu w Champions League. Jak stwierdził Claudio Marchisio- zwycięstwa uzależniają, stają się najsilniejszym narkotykiem, nie dajmy się posłać na odwyk. #JuveMusisz


Forza Juve
Fino Alla Fine

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz