środa, 22 lutego 2017

Turyński Spartanin w opałach

Mało kto ma tak pod górkę w tym sezonie. Choroba synka, opóźnione wejście w sezon, a żeby nieprzyjemności było mało- kara za kłótnię z Allegrim. W piątkowy wieczór Leonardo Bonucci celebrował swój 300 występ dla Starej Damy. Szukał jak mógł czegoś po czym występ przeciwko drużynie Palermo zostałby zapamiętany. "Gol którego nie powstydziłby się Pirlo"- tak zdobędę Internety, bo przecież Sycylijczycy to żaden przeciwnik, pomyślał łapiąc oddech na chwilę przed wejściem na murawę. Skończyło się na głupiej bramce.. straconej w ostatniej minucie i awanturze z trenerem. Gorzki benefis podsumowujący pewną epokę w Turynie. Niegdyś łatwy do przejścia, tak że Rudnevs mógł urządzić sobie ucztę, dziś absolutnie jeden z najlepszych środkowych obrońców globu. Chłopak ściągnięty z Bari walczy niczym rasowy Spartanin, szkoda że również ze samym sobą. Fino Alla Fine w najgłębszym znaczeniu.

A miał być to piękny wieczór. Szybki gwałt mówili, trochę fajerwerków by nie marudzili, że tylko Romę i Napoli fajnie się ogląda, a po rozstrzelaniu rywala typowy rodzinny piknik. Jeszcze niech Benatia zagra! Niech się chłopina nacieszy. Tradycją tego sezonu w Turynie stało się psucie atmosfery zwycięstwa burzą w szklance. Gorszego momentu na eksplozję rozchwiany buntownik nie mógł wybrać. Zachowanie naganne- bez dwóch zdań. W oku mgnienia, Bonucci stał się kozłem ofiarnym despotyzmu Allegriego. Doigrał się obrywając za występki swoich kolegów i swój arogancki popis. Max wreszcie pokazał kto tu rządzi i jaki jest układ trener-piłkarz. I niby wszystko pięknie trzyma się kupi gdyby nie fakt, że doczekaliśmy się podwójny standardów. Dybala bez jakichkolwiek sankcji w kolejnym spotkaniu wychodzi w wyjściowej jedenastce, pyskówka Lichy`ego rozchodzi się po kościach, natomiast Bonucci ląduje na trybunach podczas meczu który może zadecydować o tym czy obecny sezon będzie oceniany lepiej niż pozytywnie. Oczywiście jego wybryk najbardziej uderzył urząd trenera, pomimo tego odczuwam brak konsekwencji, mniej równy musi przegryźć twardy kawałek chleba. Allegri tonuje nastroje, mami że Leo to inteligentny gość i zrozumie całą akcję, a poza tym sprawa została zamknięta. Typowa włoska rodzinna, dużo emocji, mało konkretów.
Od kilku miesięcy Leo zmaga się ze swoimi demonami. Zahartowany niczym najtwardsza stal, przełomem sierpnia i września stoczył najcięższy pojedynek swojego życia. Rywal którego żadne realia boiskowe nie są w stanie odzwierciedlić. Bój z przeciwnikiem którego nie można bezpośrednio pokonać przerażał. Bezradność i wydłużające się w nieskończoność dni oczekiwania tłumił w sobie, z miną wytrawnego pokerzysty jakby kompletnie kontrolował sytuację. Ta jak nauczył go Alberto Ferrarini- prawdziwy wojownik nie może okazać słabości. Nawet największy twardziel ma swoje słabsze momenty, gdzieś musiał dać upust ciężaru ostatnich miesięcy. Dziesiątki godzin spędzonych w ciemnej piwnicy, niezliczone ilości otrzymanych ciosów w brzuch, jakby ktoś nagle włączył światło, a czas stanął w miejscu.

Przygoda w Bari była jak prywatna "Niebiańska plaża"- zagadką o własnym ja, mógł tam albo przepaść albo wyrosnąć na obrońcę z najwyższej półki. Dla wychowanka Interu transfer do Treviso był naturalną koniecznością, na Stadion Giuseppe Meazza młodzi Włosi mają gorzej niż Kapustka w Leicester. Po całkiem udanym początku na boiskach Serie B przyszedł czas załamania, zagubiony, niepewny i budzący niepewność we własnym polu karnym. Do miana Pana Piłkarza dzieliła go przepaść. Urodzony w Viterbo defensor tracił grunt pod nogami. W odsieczy przybył wspomniany Alberto Ferrarini, człowiek którego mógł znienawidzić albo obarczyć najdziwniejszym uczuciem z jakim się spotkał- fascynacją osaczoną chorą charyzmą. Jak za dotknięciem magicznej różdżki ten sam Bonucci krzepł niczym mały Leonidas. 

Słabe początki w barwach Juve znosił dzielnie. Wprawdzie konkurencja była znikoma ale defensywa Starej Damy kulała bardziej niż kiedykolwiek (no ok, bywało gorzej, fakt). Jeszcze nieogarnięty i tak górował nad Rinaudo bądź Traore, powoli przekonując do siebie sceptycznych kibiców. Jako jeden z niewielu przeżył czasy Luigi Del Neriego przekuwając ówczesny chaos Bianconerich na osobisty sukces- wskakując do kadry Włoch. Dopiero przyjście Antonio Conte zmieniło Bonucciego w klasowego obrońce. Trafił swój na swego. Obaj wiedzą, że piłka jest dla prawdziwych wojowników, drani którzy muszą zostawić cząstkę siebie na boisku by spokojnie zasnąć. Dziś, Leonardo obok Marchisio i Chielliniego dziele zmierza do panteonu Turyńskich legend. Kres wielkiego Buffona zapoczątkuje nowe porządki, to Bonucci będzie dzielił i rządził w szatni Starej Damy. To pod jego komendą ma funkcjonować obrona post BBC. Może przez to całe halo z Allegrim razi każdego Juventino. Dowódcy nie przystoi igrać z generałem.


Ma coś w sobie z Ciro Ferrary, pewien respekt bijący poza boiskiem, nieco łajdackie spojrzenie, a przy tym wszystkim chłodny jakby kilka lat temu w tej ciemnej piwnicy stracił układ nerwowy. A jednak i jemu przytrafiają się słabsze momenty. Allegri bardziej potrzebuje Bonucciego niż kogokolwiek innego. Pomimo kilku błędów to wciąż najlepszy obrońca w lidze. Max uderzył w stół, zanim nie stracił kontroli nad drużyną pokazał miejsce w szeregu największemu wojownikowi. Psychiczne oczyszczenie jakiego dopuścił się Leo podczas meczu reprezentacji było jedynie oznaką kryzysu, to minionego piątku pękły wszelkie opory i zareagował na ciężar ostatnich miesięcy. Ten nieco pokraczny młody i obiecujący obrońca który dawał się ogrywać piłkarzom Lecha stał się zaporą nie do przejścia, nawet dla swojego trenera. Aż trudno uwierzyć jak wiele spotkań dla Juve rozegrał nasz wojownik, w pewnym sensie wkrótce zacznie na nowo swoją przygodę na J-Stadium.


Fino Alla Fine
Forza Juve 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz