wtorek, 14 lutego 2017

Najedzony bramkami.. czyli jak Higuain za nic ma dietę.

 Krótki przepis na snajpera z prawdziwego zdarzenia? Wielcy napastnicy noszą głowę wysoko, za nic mają krytykę i równie celnie jak do bramki potrafią operować ciętą ripostą. Egocentryzm i niechęć do wszelkiej uległości krzepi z każdą kolejną bramką. „Kluczem do wielkości jest pokora” - wypalił swego czasu Roberto Baggio, oto w opozycji do wąskiej definicji napastnika przez duże „P” stawali w kolei kolejni bombardierzy Serie A. Od czasów Davide Trezeguet kibice Starej Damy doczekali się wreszcie napastnika z prawdziwego topu światowego. O ile Carlos Tevez robił różnice, a Alvaro Morata miewał odświętne przebłyski geniuszu to dopiero napastnik rodem z francuskiego Brestu przejął schedę po najlepszym stranierim w historii Juve.

Potrzebujemy klasycznej maszyny do strzelania- taka idea przyświecała w upalny dzień gdy możnowładni zarządcy Juve zdecydowali się wprowadzić w życie szatański plan. Fortuna jakiej włoska piłka nie widziała od czasów szalonych transakcji z Christianem Vierim bądź koncepcji wielkiego Lazio gdy Sven-Göran Eriksson urządził prywatne eldorado wydając bez zastanowienia kolejne miliony, na listach przebojów hulały dziewczyny ze Spice Girls, a Eros Ramazzotti uwodził kolejne naiwne niewiasty. 94 mln, niemal milion euro za każdy kilogram. Z miejsca, deal Pipity stał się najbardziej kontrowersyjnym ruchem Marotty. Niechętny na wydawanie wielkich sum na jednego piłkarza, chwilami skąpy jakby w metryce urodzenia miał wpisany Kraków. Obiegowa opinia nie pozostawała złudzeń- Moratta nie potrafi robić wielkich transferów do klubu. Ale skoro przyszła ochota na wisienkę na torcie i sakiewka z Manchesteru była w drodze to dlaczego nie?

Wybór Higuaina był skrajnie prostolinijny. Do Turynu miała trafić „dziewiątka” z najwyższej półki, z wiadomych powodów szanse na pozyskanie Lewandowskiego lub Luisa Suareza można było odłożyć między bajki. Jedynym dostępnym na rynku, a zarazem do granic możliwości przyswojony do realiów Serie A był właśnie ówczesny gracz Napoli. Marotta był pewny swego- „Higuain to mój najlepszy transfer”. I nawet każda kolejna fotka ciężkiej wagi nie była w stanie osłabić entuzjazmu. Odrzucając ojcowską miłość Sarriego, Pipita wydał na siebie wyrok „Syna Marnotrawnego”. Idąc drogą Roberto Baggio dołączył do największego wroga po to by dłużej nie oglądać cudzych triumfów i samemu zdobyć piedestał. 

Rola Pipity na J-Stadium nie wymagała jakiegokolwiek doprecyzowania. Strzelać seriami, robić różnice, najprościej- przenieś kipiący Wezuwiusz do stolicy Piemontu. Zganiając parol na szóste z rzędu a pierwsze dla samego zainteresowanego Scudetto, Higuain szybko odnalazł się w nowych butach- 18 bramek w 24 spotkaniach Serie A robi wrażenie. Począwszy od debiutu z Fiorentiną po ostatnie bramki z Cagliari pewna rzecz pozostała niezmienna, instynkt mordercy żywcem wydarty z Neapolu. Higuain w krótkim czasie obalił mit fenomenu poprzednich dziewiątek w Turynie. Z całą sympatią dla Moraty lub Zazy, dziś z rumieńcami oświeconego innowiercy możemy doświadczyć typowego człowieka od strzelania bramek. Abstrahując od liczb i statystyk, Pipita nie traci polotu na wrażeniach wizualnych, mamienia rzeczywistości bądź autokreacji napastnika kompletnego. Jaki jest Higuain? Każdy widzi- gruby, skuteczny, robiący po prostu „swoje”. 
Gole na miarę 3 punktów w kluczowych spotkaniach z Torino, Romą bądź Napoli zamknęły usta ostatnim krytykom. Higuain nie strzela w ważnych spotkaniach? Miód dla uszu niemal jak złoto ustna polemika Nainggolana. Pipita jest jak ostatni album Franka Oceana, niepozorny, jakby nieobecny i pozostawiający po sobie wrażenia przeciętności z ukrytym bogactwem. Momentami jak słoń w składzie porcelany dający powód by powątpiewać w jego właściwe proporcje wagowe, marnujący setkę jakby to był kolejny, nudny trening by kilka minut później przypomnieć dlaczego należy do światowej czołówki wykorzystując ćwierć sytuacji a`la Mateusz Święcicki. Błysk który za rzadko gościł w szeregach Bianconeri w ostatnich sezonach. O Higuanie nie mówicie tyle co o Icardim, jego występy nie budzą takich emocji jak show Mertensa, a i Edin Dzeko częściej spotyka się z pochlebnymi recenzjami.
Taki urok Pipity. Nie czaruje, nie notuje spektakularnych występów, robi to po co został sprowadzony do Turynu. Na pozór nic wielkiego, jednak warto się oprzeć na suchych liczbach. Od 40 lat żaden napastnik Starej Damy nie trafiał częściej do bramki rywali niż Pipita, kwestią czasu jest przebicie dorobku z debiutanckich sezonów Teveza i Dybali. W pozorowanej ciszy i skromnej finezji spłaca się z każdą kolejną zdobytą bramką. Świetny dorobek z poprzednich rozgrywek postawił wysoko poprzeczkę określając możliwości Argentyńczyka i chyba mało kto wierzy w powtórkę z rozrywki. Jeśli jednak Pipita dorzuci do swojego warsztatu skalpy w Lidze Mistrzów już nikt nie stwierdzi, że brakuje mu czegoś.

Przejście Higuaina do Turynu stało się największym wydarzeniem XXI wieku na włoskich boiskach. Bezstronni fani calcio mogli wreszcie poczuć to co czują sympatycy Premier League lub La Liga każdego lata. Dla koalicji Anty-Juve Higuain w koszulce Starej Damy zabija widowisko. Transfer z serii zapewnij sobie mistrzostwo, coś jak Van Persie w MU bądź Lewy w Bayernie. Odbiór poczynań Higuaina jest co najmniej przychylny. Rozpieszczony w gronie świetnych pomocników, a Icardi niczym Rambo zrzucony do dżungli. Nie łatwo zaskarbić sobie uznanie piłkarskiej Italii. Patrzący jednak na Pipitę podnoszącego scudetto Aurelio De Laurentii będzie miał kolejną drzazgę w oku, a w Rzymie przeświadczenie, że marzenie o mistrzostwie było jedynie miłym snem.



Fino Alla Fine
Forza Juve

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz