Krótki przepis na
snajpera z prawdziwego zdarzenia? Wielcy napastnicy noszą głowę
wysoko, za nic mają krytykę i równie celnie jak do bramki potrafią
operować ciętą ripostą. Egocentryzm i niechęć do wszelkiej
uległości krzepi z każdą kolejną bramką. „Kluczem do
wielkości jest pokora” - wypalił swego czasu Roberto Baggio, oto
w opozycji do wąskiej definicji napastnika przez duże „P”
stawali w kolei kolejni bombardierzy Serie A. Od czasów Davide
Trezeguet kibice Starej Damy doczekali się wreszcie napastnika z
prawdziwego topu światowego. O ile Carlos Tevez robił różnice, a
Alvaro Morata miewał odświętne przebłyski geniuszu to dopiero
napastnik rodem z francuskiego Brestu przejął schedę po najlepszym
stranierim w historii Juve.
Potrzebujemy
klasycznej maszyny do strzelania- taka idea przyświecała w upalny
dzień gdy możnowładni zarządcy Juve zdecydowali się wprowadzić
w życie szatański plan. Fortuna jakiej włoska piłka nie widziała
od czasów szalonych transakcji z Christianem Vierim bądź koncepcji
wielkiego Lazio gdy Sven-Göran Eriksson
urządził prywatne eldorado wydając bez zastanowienia kolejne
miliony, na listach przebojów hulały dziewczyny ze Spice Girls, a
Eros Ramazzotti uwodził kolejne naiwne niewiasty. 94 mln, niemal
milion euro za każdy kilogram. Z miejsca, deal Pipity stał się
najbardziej kontrowersyjnym ruchem Marotty. Niechętny na wydawanie
wielkich sum na jednego piłkarza, chwilami skąpy jakby w metryce
urodzenia miał wpisany Kraków. Obiegowa opinia nie pozostawała
złudzeń- Moratta nie potrafi robić wielkich transferów do klubu.
Ale skoro przyszła ochota na wisienkę na torcie i sakiewka z
Manchesteru była w drodze to dlaczego nie?
Wybór
Higuaina był skrajnie prostolinijny. Do Turynu miała trafić
„dziewiątka” z najwyższej półki, z wiadomych powodów szanse
na pozyskanie Lewandowskiego lub Luisa Suareza można było odłożyć
między bajki. Jedynym dostępnym na rynku, a zarazem do granic
możliwości przyswojony do realiów Serie A był właśnie ówczesny
gracz Napoli. Marotta był pewny swego- „Higuain to mój najlepszy
transfer”. I nawet każda kolejna fotka ciężkiej wagi nie była w
stanie osłabić entuzjazmu. Odrzucając ojcowską miłość
Sarriego, Pipita wydał na siebie wyrok „Syna Marnotrawnego”.
Idąc drogą Roberto Baggio dołączył do największego wroga po to
by dłużej nie oglądać cudzych triumfów i samemu zdobyć
piedestał.
Rola
Pipity na J-Stadium nie wymagała jakiegokolwiek doprecyzowania.
Strzelać seriami, robić różnice, najprościej- przenieś kipiący
Wezuwiusz do stolicy Piemontu. Zganiając parol na szóste z rzędu a
pierwsze dla samego zainteresowanego Scudetto, Higuain szybko
odnalazł się w nowych butach- 18 bramek w 24 spotkaniach Serie A
robi wrażenie. Począwszy od debiutu z Fiorentiną po ostatnie
bramki z Cagliari pewna
rzecz pozostała niezmienna, instynkt mordercy żywcem wydarty z
Neapolu. Higuain w krótkim czasie obalił mit fenomenu poprzednich
dziewiątek w Turynie. Z całą sympatią dla Moraty lub Zazy, dziś
z rumieńcami oświeconego innowiercy możemy doświadczyć typowego
człowieka od strzelania bramek. Abstrahując od liczb i statystyk,
Pipita nie traci polotu na wrażeniach wizualnych, mamienia
rzeczywistości bądź autokreacji napastnika kompletnego. Jaki jest
Higuain? Każdy widzi- gruby, skuteczny, robiący po prostu „swoje”.
Gole
na miarę 3 punktów w kluczowych spotkaniach z Torino, Romą bądź
Napoli zamknęły usta ostatnim krytykom. Higuain nie strzela w
ważnych spotkaniach? Miód dla uszu niemal jak złoto ustna polemika
Nainggolana. Pipita jest jak ostatni album Franka Oceana, niepozorny,
jakby nieobecny i pozostawiający po sobie wrażenia przeciętności
z ukrytym bogactwem. Momentami jak słoń w składzie porcelany
dający powód by powątpiewać w jego właściwe proporcje wagowe,
marnujący setkę jakby to był kolejny, nudny trening by kilka minut
później przypomnieć dlaczego należy do światowej czołówki
wykorzystując ćwierć sytuacji a`la Mateusz Święcicki. Błysk
który za rzadko gościł w szeregach Bianconeri w ostatnich
sezonach. O Higuanie nie mówicie tyle co o Icardim, jego występy
nie budzą takich emocji jak show Mertensa, a i Edin Dzeko częściej
spotyka się z pochlebnymi recenzjami.
Najwięcej bramek w pierwszym sezonie gry dla Juve:— Patryk Kubik (@pat_kubik) 13 lutego 2017
23 - Dybala
21 -Tevez
21 - HIGUAIN (w lutym)
16 - Ibrahimovic
15 - Trezeguet
MONSTRUM⚽️ pic.twitter.com/EAXaTuu2sK
Taki
urok Pipity. Nie czaruje, nie notuje spektakularnych występów, robi
to po co został sprowadzony do Turynu. Na pozór nic wielkiego,
jednak warto się oprzeć na suchych liczbach. Od 40 lat żaden
napastnik Starej Damy nie trafiał częściej do bramki rywali niż
Pipita, kwestią czasu jest przebicie dorobku z debiutanckich sezonów
Teveza i Dybali. W pozorowanej ciszy i skromnej finezji spłaca się
z każdą kolejną zdobytą bramką. Świetny dorobek z poprzednich
rozgrywek postawił wysoko poprzeczkę określając możliwości
Argentyńczyka i chyba mało kto wierzy w powtórkę z rozrywki.
Jeśli jednak Pipita dorzuci do swojego warsztatu skalpy w Lidze
Mistrzów już nikt nie stwierdzi, że brakuje mu czegoś.
Przejście
Higuaina do Turynu stało się największym wydarzeniem XXI wieku na
włoskich boiskach. Bezstronni fani calcio mogli wreszcie poczuć to
co czują sympatycy Premier League lub La Liga każdego lata. Dla
koalicji Anty-Juve Higuain w koszulce Starej Damy zabija widowisko.
Transfer z serii zapewnij sobie mistrzostwo, coś jak Van Persie w MU
bądź Lewy w Bayernie. Odbiór poczynań Higuaina jest co najmniej
przychylny. Rozpieszczony w gronie świetnych pomocników, a Icardi
niczym Rambo zrzucony do dżungli. Nie łatwo zaskarbić sobie
uznanie piłkarskiej Italii. Patrzący jednak na Pipitę podnoszącego
scudetto Aurelio De
Laurentii będzie miał
kolejną drzazgę w oku, a w Rzymie przeświadczenie, że marzenie o
mistrzostwie było jedynie miłym snem.
Fino Alla Fine
Forza Juve
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz