poniedziałek, 20 lutego 2017

Dr. Jack, Mr. Hyde- czyli Max Allegri u mnie na kozetce

Mam problem, wszyscy mnie wkur..ą”- Leo, Lichy, Paulo, jutro kolejnemu się oberwie. Stres zbiera żniwa, ktoś tu nieradzi sobie z presją bądź poczuł, że w Juve wszystko ma chodzić jak w Szwajcarskim zegarku, pod moje dyktando, tak jak chce albo „wpier..l”. Allegri ma jasną wizję swych rządów na J-Stadium. Chce panować niepodzielnie na wszystkich frontach. Głupio stracona bramka- furia, oddanie przewagi przeciwnikowi- furia, głupie podanie- wielka furia. Powodów do irytacji całkiem sporo, a i sami zawodnicy szukają zwady. „Czasem mam ochotę komuś przy..lić”- groźby naruszenia cielesności czterech liter padały w Doha, Bóg jeden wie co się działo w zaciszu czterech ścian szatni. Sztuka perfekcji zabija swojego artystę, nasz Dante Alighieri zbliża się do swojej, prywatnej Boskiej komedii. Jeśli nie przyhamuje, to zamiast kolejny skalpów będzie cisza żałobna, zamiast próśb o pozostanie, skończy jak Jagna w „Chłopach”.

Klasyczne rozdwojenie jaźni. Z jednej strony flegmatyczny jak książę Karol, może przez te plotki łączące z przejęciem Arsenalu, z drugiej Mel Gibson z Furii. Allegri popada w psychozę zwycięstwa, gdy oddala się ono choćby na milimetr odzywa się mały król Ubu. To taka Turyńska choroba, Dybala eksplodował gdy przedwcześnie musiał zejść z boiska, Lichy dołączył się do wcześniejszego trendu, Chiellini notorycznie olewa zaczepki swojego coacha, a na dobitkę Leo podczas swojego benefisu jawnie wymienia ciosy z naszym nerwusem. Był już taki co chciał być większy od każdego kto się nawinie i niczym Pułkownik Kurtz tworzyć swoją autokratyczną Republikę. Różnica jest taka, że za Antonio Conte szli wszyscy żołnierzy, równo, zgodnie z rozkazami, czy za Allegrimi wszyscy ruszyliby na wojnę? Wątpię.

Trochę mięsa nie zaszkodzi. Na samych warzywach daleko nie zajedziemy. Stricte męskie zwroty jak „spiedalaj”, „wal się”, drogi per „chuju” są w tej branży na początku dziennym. Weganie są ok, nawet Clint Eastwood wozi się na zielonych. Piłka nożna roi się od Wójcików, praktykujących Zarzecznych, ludzi z łaciną za Pan brat. W parlamentarnych słowach nie zawsze można upchnąć ciężar emocjonalnych uwag, bądź subiektywnych spostrzeżeń. Widzicie trenera Probierza delikatnie pouczającego przy linii bocznej? Sielanka nie służy, stwarza iluzję pewności, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, a piłka bywa przewrotna. Tak więc, swoisty strzał na otrzeźwienie zawsze mile widziany. Jedna „kurwa” krzywdy nikomu nie zrobi, Ba! Nawet oczyści atmosferę. Całe zło zaczyna się gdy zapada cisza. Ludzie nie wchodzą sobie w drogę i jak Pep Guardiola żyją w kokonie bezpieczeństwa.

W Turynie iskrzy od kilku tygodni. Piłkarze narobili sobie poruty niepotrzebnymi porażkami na wyjazdach, czarę groszy przelała klęska w starciu o Superpuchar Włoch. Teoretycznie ostatnie spotkania nie budzą zastrzeżeń w koncentrację i zaangażowanie Bianconerich, wszak reakcję Lichtsteinera i Dybali świadczą o woli walki. Stara Dama uzależniona jest od zwycięstw, wirus przenosi się na każdy element machiny. Każdy ma świadomość o co walczymy tego sezonu i niepotrzebne darcie kotów wprowadza dodatkową falę napięć. Zbiorowa przypadłość wielokrotnie podnosiła drużynę, rok temu doprowadzając do rzeczy praktycznie niemożliwe, obrony mistrzostwa. Taki mamy klimat.

  Ale skoro warujemy to na całego! Starcie z Leonardo Bonuccim można traktować jako wybryk bogactwa, klasyczne szukanie dziury w całym. Mecz wygrany, obraz gry całkiem udany, głupio stracona bramka- zdarza się, jednak dla Maxa to za mało. Oberwało się człowiekowi który tamtego wieczoru obchodził swoje prywatne święto. Można było odpuścić, puścić w niepamięć, wyczulić przed błędami podczas odprawy przed środową potyczką. W gorącej wodzie kompany Toskańczyk nie czai się, dla niego brak perfekcji jest grzechem śmiertelnym. Urodzony w mieście komunistów zbyt często płonie z frustracji, jakby czynniki ludziego błędu nie miał prawa bytu. Jak zauważył Miralem Pjanić- Juve to klub na serio, w innej części Włoch nie było by sprawy, jednak jesteśmy w Turynie, w klubie którym liczą się tylko zwycięstwa. Wniosek jest prosty- rozgrzeszamy obu Panów.

To nie siatkówka. Fochy są tak na miejscu jak forma piłkarzy Bologni, wojskowa musztra w określonych proporcjach ma rację bytu, oby tylko Allegri nie przesadził. Daleko mu do tyranii a`la Felix Magath, ale zdecydowanie bliżej niż do ciepła Tadeusza Pawłowskiego. Tocząc swój wewnętrzny spór spycha na bocznicę zapomnienia tego typka który kompletnie bezpłciowo przeżywał marazm Milanu. Pobyt w Turynie zmienił Allegriego, stał się draniem nastawionym tylko na jedno- zwycięstwo, przesiąkł Juventusem jakby był tu od kilku dekad. Strach pomyśleć co będzie po kolejnych 300 meczach na ławce trenerskiej. 
 


 
Zanim Allegri zamieni się w Conte i rozpocznie swoją własną wojnę mam nadzieję, że będziemy bogatsi o kilka kolejnych tytułów. Niemal pewne jak Amen w pacierzu, jeśli chcesz utrzymać się na szczycie to musisz zapłacić cenę sukcesu. Dlatego Panie Allegri, mam pewną radę od Pułkownika Kurtza: „Koszmar i paniczny strach są twoimi przyjaciółmi. W przeciwnym razie stają się wrogami, których należy się bać. Prawdziwymi wrogami.”



Forza Juve
Fino Alla Fine


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz